WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Tytuł | Upadek Hyperiona |
Tytuł oryginalny | The Fall of Hyperion |
Data wydania | 27 czerwca 2008 |
Autor | Dan Simmons |
Przekład | Wojciech Szypuła |
Wydawca | MAG |
Cykl | Hyperion |
ISBN | 978-83-7480-087-7 |
Format | 656s. 135×205mm; oprawa twarda |
Cena | 49,— |
Gatunek | fantastyka |
Zobacz w | Kulturowskazie |
Wyszukaj w | MadBooks.pl |
Wyszukaj w | Selkar.pl |
Wyszukaj w | Skąpiec.pl |
Upadek HyperionaDan Simmons
Dan SimmonsUpadek Hyperiona– Dlaczego wojna miałaby być konieczna? – zwróciłem się do Hermunda Philomela, męża Diany. – Bo tamci się o nią prosili, do diabła – odburknął. Miał masywną żuchwę, na której (kiedy zaciskał zęby) wyraźnie rysowały się wszystkie mięśnie, i kiełkujący zarost, skutecznie opierający się próbom depilacji i golenia. Prawie nie miał szyi, za to jego dłonie były półtora raza większe – i wielokrotnie silniejsze – od moich. – Rozumiem – powiedziałem. – Ci przeklęci Intruzi. Sami się o nią prosili – powtórzył, po czym postanowił przywołać (na mój użytek) co ważniejsze argumenty: – Podskoczyli nam na Bressii, a teraz znowu podskakują na… na tym, no… jakże on się nazywa… – W układzie Hyperiona – podpowiedziała mu żona, nie odrywając ode mnie oczu. – No właśnie – przytaknął jej pan i małżonek. – W układzie Hyperiona. Próbują fikać, więc musimy tam polecieć i pokazać im, że u nas, w Hegemonii, nie będziemy tego tolerować. Rozumiesz pan? Pamięć podszeptuje mi, że w dzieciństwie zostałem posłany do akademii Johna Clarke’a w Enfield, do której uczęszczało całkiem sporo byczków o ptasich móżdżkach i łapach jak bochny, takich jak ten tutaj. Z początku schodziłem im z drogi lub starałem się ich udobruchać. Po tym, jak moja matka umarła i cały mój świat wywrócił się do góry nogami, rzucałem się na nich z kamieniami, zaciskając na nich drobne piąstki, a kiedy po ciosach ruszały mi się zęby i krwawiłem z rozbitego nosa, wstawałem z ziemi i zamierzałem się do następnego uderzenia. – Rozumiem – przytaknąłem cicho. Mój talerz był pusty. Resztką szampana wzniosłem toast na cześć Diany Philomel. – Niech mnie pan narysuje. – Słucham? – Proszę mnie narysować, M. Severn. Jest pan artystą. – Malarzem. – Bezradnie skinąłem pustą dłonią. – Przykro mi, nie mam piórka. Sięgnęła do kieszeni męża i podała mi wyjęte z niej pióro świetlne. – Niech mnie pan narysuje, bardzo proszę. Narysowałem ją. Portret nabierał kształtów w powietrzu pomiędzy nami; linie wznosiły się, opadały, zakrzywiały i zawijały jak neonowe włókna w rzeźbie z drutu. Wokół nas zebrał się tłumek gapiów, który nieśmiałymi oklaskami powitał ukończenie dzieła. Rysunek nie był wcale taki zły: udało mi się uchwycić zmysłową krzywiznę długiej szyi, łuk podpiętego warkocza, wydatne kości policzkowe… nawet ten delikatny, dwuznaczny błysk w oku. Lepiej nie mogłem jej narysować, bazując na kuracji RNA i lekcjach, które przygotowały mnie do przejęcia nowej persony. Prawdziwy Joseph Severn poradziłby sobie lepiej… Naprawdę był niezły. Pamiętam, jak mnie rysował, kiedy umierałem. M. Diana Philomel rozpromieniła się, zachwycona. M. Hermund Philomel spochmurniał. – Są! – krzyknął ktoś. – Tam, patrzcie! Tłum zaszemrał i ludzie zaczęli z zapartym tchem uciszać się nawzajem. Żarkule i lampy ogrodowe pociemniały, a potem całkiem pogasły. Tysiące gości wzniosły oczy ku niebu. Zmazałem rysunek i odłożyłem pióro na miejsce, do kieszeni Hermunda. – To armada – powiedział nobliwy starszy pan w czarnym mundurze Armii. Kieliszkiem wskazywał coś towarzyszącej mu młodej damie. – Właśnie otworzyli bramę. Pierwsze przejdą przez nią okręty zwiadu, później eskortowce. Z tej odległości nie widzieliśmy samego transmitera; przypuszczam, że nawet oglądany z bliska, z kosmosu, byłby widzialny zaledwie jako prostokątna nieregularność na gwiaździstym niebie. Doskonale widoczne były za to płomienie z dysz okrętów zwiadowczych: najpierw przypominały stado świetlików albo lśniących muślinków, później, kiedy uruchomiły główne silniki i pomknęły przez układ Tau Ceti, upodobniły się do roju komet. Pojawienie się eskortowców wyrwało z piersi gości zbiorowe westchnienie; dysze olbrzymich statków pluły ogniem na sto razy większą odległość niż silniki jednostek zwiadowczych. Czerwonozłote smugi pocięły całe nocne niebo nad TC2, od zenitu po widnokrąg. Ktoś gdzieś zaczął klaskać i kilkanaście sekund później wszystkie ogrody i trawniki Parku Jeleni rozbrzmiały szaleńczym aplauzem i hałaśliwymi wiwatami; elegancki tłum miliarderów, urzędników rządowych i arystokratów ze stu różnych planet dał się porwać zapomnianemu szowinizmowi i żądzy wojowania, rozbudzonymi na nowo po trwającym ponad półtora wieku uśpieniu. Ja nie klaskałem. Samotnie wzniosłem kolejny toast – już nie za lady Philomel, lecz za trwałą głupotę mojej rasy. Dopiłem szampana, który przez ten czas stracił resztkę bąbelków. Nad naszymi głowami pojawiały się tymczasem najważniejsze okręty floty. Musnąwszy przelotnie datasferę (jej powierzchnia, wzburzona falami informacji, coraz bardziej upodabniała się do sztormowego morza), dowiedziałem się, że trzon armady Armii/kosmos stanowi ponad setka ogromnych okrętów liniowych: czarnych, matowych lotniskowców, które w tej chwili, ze złożonymi wyrzutniami myśliwców, musiały przywodzić na myśl włócznie w locie. Towarzyszyły im okręty flagowe klasy 3K, równie piękne – i równie niezgrabne – jak meteory z czarnego kryształu; pękate niszczyciele, trochę przypominające przerośnięte liniowce, którymi zresztą w istocie były; wedety obronne, składające się w większym stopniu z czystej energii niż z materii – ich pola siłowe, nastawione na całkowite odbicie, upodabniały je do zwierciadeł, w których przeglądały się Tau Ceti i setki ognistych smug na niebie; szybkie krążowniki, poruszające się jak rekiny w ławicach wolniejszych statków; ociężałe transportowce, wiozące w bezgrawitacyjnych ładowniach tysiące komandosów; oraz dziesiątki okrętów wsparcia – fregat, myśliwców, torpedowców, okrętów łącznościowych i statków przenoszących ruchome transmitery materii – ogromnych, dwunastościennych, zjeżonych baśniowym lasem anten i sond. Dookoła floty wojennej, posłuszne komunikatom kontroli ruchu i zachowujące bezpieczny dystans, przemykały jachty, klipry słoneczne i prywatne statki międzyplanetarne, łapiąc w żagle światło gwiazd i blask armady. Goście w ogrodach klaskali i wiwatowali hucznie; mężczyzna w czarnym mundurze cicho szlochał. Dyskretnie ukryte szerokopasmowe holokamery przekazywały ten obraz do wszystkich światów Sieci, a za pośrednictwem hiperłączy także do dziesiątek planet, które do Sieci nie należały. Pokręciłem głową. Nie wstałem z kłody. – M. Severn? Nade mną stała jedna ze strażniczek. – Tak, to ja. Słucham? Ruchem głowy wskazała budynek rządowy. – Przewodnicząca Gladstone przyjmie pana teraz. |
Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.
więcej »Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Władcy Bólu strzeż się, strzeż
— Jakub Gałka
Przeczytaj to jeszcze raz: Kraj strachów dziecinnych
— Dawid Kantor
Umieranie w śniegu
— Anna Nieznaj
Thriller nadprzyrodzony
— Miłosz Cybowski
Czytając (dobre) science fiction
— Daniel Markiewicz
Śmierć na lodach Arktyki
— Tomasz Kujawski
Przeczytaj to jeszcze raz: Między realizmem a fantastyką
— Miłosz Cybowski
Esensja czyta: Grudzień 2012
— Kamil Armacki, Jacek Jaciubek, Anna Kańtoch, Jarosław Loretz, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Konrad Wągrowski
Potwór z Londynu
— Jacek Jaciubek
Esensja czyta: Październik 2012
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Daniel Markiewicz, Agnieszka Szady
Esensja czyta: Październik 2011
— Jędrzej Burszta, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski