Robin Hobb
Misja Błazna, rozdział 7
Przedstawiamy siódmy rozdział powieści Robin Hobb „Misja Błazna”, którego zabrakło w wydrukowanej książce. Zostanie on dołączony do nastepnego tomu – gratis (to znaczy, że cena drugiego tomu zostanie pomniejszona o koszt druku tego rozdziału). Jednocześnie, w ramach rekompensaty, wydawnictwo wyśle plik z brakującym rozdziałem, każdemu, kto napisze na adres:
mag@mag.com.pl z dopiskiem w temacie ′Misja Blazna′.
Wilcze serce
Jednym z najbardziej rozpowszechnionych przesądów związanych z Rozumieniem jest błędne przekonanie, iż jest to moc, której posiadacze mogą rozkazywać zwierzętom. W niemal wszystkich rozpowszechnianych o Rozumieniu opowieściach występuje zły człowiek, który wykorzystuje swoją władzę nad zwierzętami lub ptakami, aby krzywdzić innych ludzi. W wielu z tych bajd złego maga spotyka sprawiedliwa kara, gdy jego zwierzęcy słudzy powstają przeciwko niemu i upodabniają do siebie, demaskując go przed tymi, których skrzywdził.
W rzeczywistości magia Rozumienia jest tyleż darem zwierząt, co ludzi. Nie wszyscy ludzie potrafią wytworzyć tę specjalną więź ze zwierzęciem, która jest sednem Rozumienia. I nie każde zwierzę jest do tego zdolne. I nawet spośród tych nielicznych, które posiadają tę umiejętność, tylko niektóre mają ochotą na wytworzenie takiej więzi. Aby takowa powstała, musi być obopólna i oparta na równości. W rodzinach obdarzonych Rozumieniem, gdy dziecko osiąga odpowiedni wiek, zostaje wysłane na swego rodzaju wyprawę, podczas której ma wyszukać sobie zwierzę – towarzysza. Nie wybiera sobie odpowiedniego zwierzęcia i nie nagina go do swej woli. Raczej ma nadzieję napotkać podobnie myślące stworzenie, dzikie lub udomowione i zainteresowane nawiązaniem więzi Rozumienia. Krótko mówiąc, aby ta więź została nawiązana, zwierzę musi być równie utalentowane jak człowiek. I chociaż obdarzony magią Rozumienia człowiek może w pewnym stopniu porozumieć się z niemal każdym zwierzęciem, nie powstanie między nimi żadna więź, jeśli zwierzę nie ma odpowiedniego talentu i ochoty.
Jednakże w każdym związku jedna ze stron może zostać wykorzystana. Tak jak mąż może bić żonę, lub żona odbierać mężowi ducha swoim brakiem wiary w jego umiejętności, tak człowiek może zdominować swego partnera w Rozumieniu. Być może najczęściej spotykaną tego formą jest sytuacja w której obdarowany magią Rozumienia człowiek wybiera sobie zwierzę – partnera, który jest zbyt młody aby w pełni zrozumieć doniosłość takiej decyzji. Rzadsze, aczkolwiek również znane są przypadki, w który zwierzęta dominują lub rozkazują związanemu z nimi człowiekowi. Powszechnie znana wśród ludzi Pradawnej Krwi ballada mówi o niemądrym człowieku, który nawiązał więź z dziką gęsią i przez całe życie przenosił się z miejsca na miejsce, zgodnie ze zmianami pór roku.
Borsuczowłosego „Opowieści o Pradawnej Krwi”
Nadszedł ranek, zbyt jasny i zbyt wczesny, trzeciego dnia wizyty Błazna. Obudził się przede mną i jeśli odczuwał jakieś skutki nadmiaru brandy lub rozmów do późnej nocy, to niczym ich nie okazywał. Dzień już zapowiadał się na skwarny, więc na palenisku podtrzymywał tylko mały ogień, zaledwie wystarczający by zagotować wodę na owsiankę. Wyszedłem na zewnątrz, wypuściłem kury, a potem wyprowadziłem kucyka oraz konia Błazna na otwarty stok wzgórza na nadmorskim pagórkiem. Puściłem kuca wolno, ale klacz uwiązałem. Posłała mi karcące spojrzenie, ale zaczęła skubać twardą trawę, jakby o niczym innym nie marzyła. Stałem tam przez jakiś czas, spoglądając na spokojne morze. W jasnym porannym blasku wyglądało jak wykute z sinego metalu. Powiał leciuteńki wietrzyk i rozwiał mi włosy. Poczułem się tak, jakby ktoś głośno i wyraźnie powiedział do mnie następujące słowa, które bezwiednie powtórzyłem:
– Czas na zmianę.
Zmiana, zawtórował mi w myślach wilk. Nie było to dokładnie to, co miałem na myśli, ale lepiej pasowało do mojego nastroju. Przeciągnąłem się, rozprostowując ramiona i pozwalając, aby wietrzyk uwolnił mnie od bólu głowy. Spojrzałem na moje wyciągnięte dłonie i dobrze się im przyjrzałem. Były to dłonie farmera, twarde i pokryte odciskami, z wżartą w nie ziemią i brudem. Podrapałem szczeciniasty zarost. Od kilku dni nie chciało mi się golić. Moje ubranie było czyste i wygodne, lecz podobnie jak dłonie poznaczone śladami codziennej pracy, a ponadto pocerowane. Nagle wszystko to, co zaledwie przed chwilą wydawało się wygodne i trwałe, nagle zdało się przebraniem, kostiumem mającym chronić mnie przez lata odpoczynku. Nagle zapragnąłem odmienić moje życie i stać się nie Bastardem takim, jakim był kiedyś, lecz takim, jakim mógłby być, gdyby nie umarł dla świata. Przeszedł mnie dreszcz. Nagle przypomniał mi się chłodny poranek z dzieciństwa i chwila, gdy patrzyłem jak motyl uwalnia się z kokonu. Czy on też nagle poczuł, że ta nieruchoma i półprzezroczysta okrywa, która chroniła go dotychczas, nagle stała się zbyt ciasna i nieznośna?
Nabrałem powietrza i wstrzymałem oddech, po czym powoli go wypuściłem. Spodziewałem się, że wraz z nim uleci mój nagły niepokój i częściowo tak się też stało. Jednak nie całkiem. Zmiana – powiedział wilk.
– No tak. W cóż się więc zmieniamy?
Ty? Nie mam pojęcia. Wiem tylko, że się zmieniasz, czasem w sposób, który mnie przeraża. Co do mnie, to ta zmiana jest prostsza. Robię się stary.
Zerknąłem na wilka.
– Ja też – przypomniałem mu.
Nie. Ty nie. Przybywa ci lat, ale nie starzejesz się tak jak ja. To prawda i obaj o tym wiemy.
Nie było sensu zaprzeczać.
– I co? – spytałem prowokująco, maskując brawurą nagły niepokój.
I nadchodzi czas decyzji. Ponieważ powinniśmy jakąś podjąć, a nie czekać aż zadecydują za nas okoliczności. Sądzę, że powinieneś powiedzieć Błaznowi o naszym pobycie wśród ludzi Pradawnej Krwi. Nie dlatego, żeby mógł i chciał zdecydować za nas, ale ponieważ lepiej będzie się nam myślało, jeśli podzielimy się z nim naszymi przemyśleniami.
Taką starannie sformułowaną wypowiedź przekazał mi wilk, niemal aż nazbyt ludzką jak na tę część mojej jaźni, która biegała na czterech nogach. Nagle przyklęknąłem przy nim i objąłem ramionami jego kark. Nagle przestraszony czymś, czego nie odważyłem się nazwać po imieniu, przytuliłem go z całej siły, jakby chciał wtłoczyć go do mojej piersi i zatrzymać tam na zawsze. Znosił to przez chwilę, po czym spuścił łeb i wyrwał się z moich objęć. Odskoczył i zatrzymał się. Otrząsnął się, wygładzając zmierzwione futro, a potem spojrzał na morze, jakby oceniał nowy teren łowiecki. Zaczerpnąłem tchu i obiecałem:
– Powiem mu. Wieczorem.
Zerknął na mnie przez ramię, z nisko opuszczonym pyskiem i nastawionymi uszami. W jego ślepiach pojawił się dobrze znany mi błysk. Na chwilę przybrały dawny kpiący wyraz.
Wiedziałem, że to zrobisz, braciszku. Nie bój się.
Nagle, niewiarygodnie zręcznym jak na jego wiek susem odskoczył i zmienił się w szara smugę, która w mgnieniu oka wtopiła się w krzaki i kępy traw porastających łagodne zbocze wzgórza. Zrobił to tak zręcznie, że natychmiast znikł mi z oczu, lecz towarzyszyłem mu duchem – jak zawsze. Sercem – powiedziałem sobie – zawsze będę przy nim, zawsze zdołam znaleźć miejsce, gdzie będziemy mogli spotkać się i zjednoczyć. Posłałem w ślad za nim tę myśl, ale nie odpowiedział.
Wróciłem do chaty. Pozbierałem w kurniku zniesione przez kury jajka i zaniosłem do domu. Błazen usmażył je na węglach paleniska, podczas gdy ja parzyłem herbatę. Potem wynieśliśmy jedzenie na zewnątrz i siedząc na ganku zjedliśmy śniadanie. Wiejący od morza wiatr nie wpadał do dolinki. Liście drzew nie poruszały się. Tylko kury gdakały i grzebały w pyle podwórza. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak długo milczałem, dopóki Błazen nie przemówił.
– Ładnie tutaj – zauważył, wskazując łyżką na okoliczne drzewa. – Strumień, las, w pobliżu morze. Rozumiem dlaczego wolisz to miejsce od Koziej Twierdzy.
Zawsze miał dar czytania w moich myślach.
– Nie jestem pewien czy je wolę – odparłem powoli. – Nigdy nie porównywałem ich ze sobą, żeby dokonać wyboru. Pierwszą zimę spędziłem tu tylko dlatego, że dopadła nas tutaj burza i szukając schronienia między drzewami, natrafiliśmy na stare koleiny. Doprowadziły nas do tej opuszczonej chaty. – Wzruszyłem ramionami. – I od tej pory mieszkamy tutaj.
Przechylił głowę, patrząc na mnie.
– A więc, mając do wyboru cały świat, niczego nie wybrałeś. Po prostu pewnego dnia przestałeś wędrować.
– Chyba tak. – Następne słowa wypowiedziałem po chwili wahania, gdyż wydawały się niezwiązane z tematem. – Ta droga prowadzi do Kuźnicy.
– I to cię tu przywiodło?
– Nie sądzę. Byłem tam, popatrzeć na ruiny i powspominać. Teraz nikt tam nie mieszka. Zazwyczaj w takich miejscach ludzie plądrują ruiny. W Kuźnicy – nie.
– Z tym miejscem wiąże się zbyt wiele złych wspomnień – przytaknął Błazen. – Kuźnica była tylko początkiem, ale ludzie pamiętają ją najlepiej i tak też nazwali plagę, która rozeszła się z tego miejsca. Zastanawiam się, ilu ludzi padło jej ofiarą?
Poruszyłem się niespokojnie, a potem wstałem i wziąłem pusty talerz Błazna. Nawet teraz nie lubiłem wspominać tamtych dni. Szkarłatne okręty przez lata napadały na nasze brzegi, rabując nasz dobytek. Stawiliśmy im czoło dopiero wtedy, kiedy zaczęły odzierać nasz lud z człowieczeństwa. Zaczęły szerzyć zło w Kuźnicy, porywając mieszkańców wioski i oddając krewnym jako bezduszne monstra. Niegdyś tropienie i zabijanie dotkniętych kuźnicą było moim zadaniem – jednym z wielu tajnych, nieprzyjemnych obowiązków królewskiego skrytobójcy. Jednak było to wiele lat temu, powtarzałem sobie. Tamten Błazen już nie istniał.