Zapraszamy do lektury 12 rozdziału powieści Robin Hobb „Misja Błazna”. Otwiera ona trylogię „Złotoskóry&rdquo, w której wracamy do Królestwa Sześciu Księstw 15 lat po wydarzeniach opisanych w „Wyprawie skrytobójcy”.
Robin Hobb
Misja Błazna, rozdział 12
Zapraszamy do lektury 12 rozdziału powieści Robin Hobb „Misja Błazna”. Otwiera ona trylogię „Złotoskóry&rdquo, w której wracamy do Królestwa Sześciu Księstw 15 lat po wydarzeniach opisanych w „Wyprawie skrytobójcy”.
Ketriken z Królestwa Górskiego została poślubiona następcy tronu, księciu Szczeremu z Królestwa Sześciu Księstw, zanim skończyła dwadzieścia lat. Ich małżeństwo było polityczną umową, częścią szerszego paktu mającego umocnić przymierze i więzi handlowe między oboma królestwami. Śmierć jej starszego brata w dniu jej ślubu przyniosła niespodziewaną korzyść Królestwu sześciu Księstw: potomek Ketriken miał teraz odziedziczyć nie tylko koronę Królestwa Sześciu Księstw, ale także Królestwa Górskiego.
Niełatwo było z księżniczki Królestwa Górskiego stać się królowa Sześciu Księstw, a jednak przyjęła tę odpowiedzialność z typowym dla władców tej krainy poczuciem obowiązku. Przybyła do Koziej Twierdzy sama, nawet bez wiernej pokojówki. Do nowej ojczyzny przyniosła swoje przekonania, zgodnie z którymi była gotowa do wszelkich poświęceń, jakich mogło wymagać od niej jej stanowisko. Ponieważ taka jest powszechnie rozumiana rola władcy Królestwa Górskiego: tam król jest Poświęceniem dla swego ludu.
Noc już powoli zmieniała się w świt, gdy wracałem sekretnym przejściem do mojej sypialni. Kręciło mi się w głowie od natłoku informacji, z których większość tylko rodziła kolejne pytania. Postanowiłem się przespać. Może we śnie wszystko jakoś nabierze sensu.
Dotarłem do ukrytych drzwi wiodących do mojej komnaty i przystanąłem. Cierń przestrzegał mnie, żebym zachowywał najwyższą ostrożność, korzystając z tych korytarzy. Wstrzymując oddech, zerknąłem przez wąski otwór w murze. Zobaczyłem część pokoju. Na ustawionym na środku komnaty stoliku stała kapiąca woskiem świeca. To wszystko. Nasłuchiwałem, lecz niczego nie słyszałem. Cichutko nacisnąłem dźwignię, która uruchamiała przeciwwagę. Drzwi otworzyły się i wślizgnąłem się do komnaty. Pchnięciem umieściłem drzwi na miejscu. Przyjrzałem się ścianie. Przejście było zupełnie niewidoczne.
Lord Złocisty przewidująco zostawił kilka koców z szorstkiej wełny na wąskim łóżku w ciasnym pokoiku. Chociaż byłem bardzo strudzony, ta sypialnia nie wyglądała zachęcająco. Przypomniałem sobie, że mógłbym wrócić na wieżę Ciernia i przespać się na jego wspaniałym łożu. Przecież już z niego nie korzystał. Jednak ta perspektywa była niezbyt zachęcająca pod innym względem. Używane ostatnio czy nie, nadal było to łóżko Ciernia. Ta komnata na wieży, półki z mapami zwojami, dobrze wyposażone laboratorium i dwa piece, to wszystko należało do Ciernia i wcale nie miałem ochoty tego przejmować, korzystając z jego łóżka. Tak było lepiej. Ta twarda prycza i duszny pokoik będą uspokajającym przypomnieniem faktu, że pozostanę tutaj bardzo krótko. Już po tym jednym wieczorze sekretów i tajnych planów miałem dosyć polityki Koziej Twierdzy.
Mój bagaż i miecz Szczerego leżały na łóżku. Zrzuciłem tobołek na podłogę, miecz oparłem o ścianę w kącie, kopnąłem zrzucone ubranie pod stolik, zdmuchnąłem świeczkę i po omacku wszedłem do łóżka. Stanowczo odepchnąłem od siebie wszelkie myśli o Sumiennym, Rozumieniu i tym podobnych sprawach. Spodziewałem się, że zaraz zasnę, tym czasem leżałem z otwartymi oczami, patrząc w ciemność. Kolejne niepokoje dopadły mnie i zaczęły dręczyć. Mój chłopiec i wilk tej nocy byli w drodze do Koziej Twierdzy. Z niepokojem uświadomiłem sobie, w jakim stopniu liczę teraz, że Traf zajmie się starym wilkiem, który dotychczas zawsze był jego opiekunem.. Chłopiec miał łuk i nieźle umiał się nim posługiwać. Nic im nie będzie. Chyba, że wpadną w zasadzkę zbójców. Nawet w takim wypadku Traf zapewne załatwiłby jednego czy dwóch, zanim go obezwładnią. Śmierć kamratów tylko rozwścieczyłaby pozostałych. Ślepun prędzej by zginął, niż pozwolił napastnikom porwać chłopca. Ta myśl zrodziła nieprzyjemną wizję martwego wilka leżącego na drodze i syna schwytanego przez rozwścieczonych zbójów. A ja byłem za daleko, żeby im pomóc.
Wełniane koce drapią jeszcze bardziej, kiedy się spocisz. Obróciłem się na bok i spojrzałem w inną plamę ciemności. Nie będę rozmyślał o Trafie. Nie ma sensu martwić się czymś, co jeszcze się nie zdarzyło. Niechętnie wróciłem myślami do zwojów Ciernia i obecnych problemów. Spodziewałem się, że to będą trzy lub cztery zwoje. Pokazał mi kilka skrzyń rękopisów w różnym stanie. Nawet on nie przeczytał ich wszystkich, chociaż sądził, że udało mu się posortować je według różnych tematów i stopni trudności. Pokazał mi wielki stół z rozwiniętymi na nim trzema zwojami. Na ich widok podupadłem na duchu. Dwa z nich były zapisane tak archaicznym pismem, że ledwie byłem w stanie je odcyfrować. Trzeci sprawiał wrażenie napisanego nieco później, ale niemal natychmiast natrafiłem w nim na słowa i zdania, których nie mogłem zrozumieć. Zalecał „wieszczy trans” i zachwalał pomocne działanie naparu z rośliny zwanej „zielem owczarza”. Nigdy o takim nie słyszałem. Następnie zwój przestrzegał mnie przed „naruszaniem samoobronnej bariery partnera”, gdyż to może „zniweczyć jego karmę”. Z niedowierzaniem spojrzałem na Ciernia. Natychmiast zrozumiał, w czym rzecz.
– Myślałem, że będziesz wiedział, co to oznacza – bronił się.
Potrząsnąłem głową.
– Jeśli Konsyliarz znał znaczenie tych słów i pojęć, to nigdy mi ich nie wyjawił.
Cierń pogardliwie prychnął.
– Wątpię, czy tak zwany „mistrz” potrafił choćby je przeczytać. – Westchnął. – Zrozumienie słownictwa i terminów to połowa sukcesu w opanowaniu każdego fachu. Z czasem może zdołalibyśmy odczytać wszystkie zwoje, jeden po drugim. Niestety, mamy bardzo mało czasu. Z każdą chwilą książę może oddalać się od Koziej Twierdzy.
– A może wcale nie opuścił miasta. Cierniu, wielokrotnie ostrzegałeś mnie, żebym nie działał bez namysłu. Jeśli popędzimy na oślep, możemy wyruszyć w niewłaściwym kierunku. Najpierw myśleć, dopiero potem działać.
Dziwnie się czułem, przypominając mojemu mistrzowi jego własne nauki. Zobaczyłem, że niechętnie kiwnął głową. Kiedy on ślęczał nad archaicznym pismem, mamrocząc i przepisując tłumaczenie na czystą kartkę papieru, ja dokładnie przeczytałem najłatwiejszy z rękopisów. Potem przeczytałem go jeszcze raz w nadziei, że wychwycę sens. Za trzecim razem głowa zaczęła mi się kiwać nad starym, niewyraźnym pismem. Cierń pochylił się nad stołem i dotknął mojej ręki.
– Idź spać, chłopcze – rzekł szorstko. – Brak snu ogłupia, a ta sprawa wymaga trzeźwego umysłu.
Usłuchałem i zostawiłem go tam, wciąż zgarbionego nad piórem i papierem.
Przewróciłem się na plecy. Cały byłem obolały od mnóstwa schodów, jakie pokonałem tego dnia. No cóż, skoro nie mogę zasnąć, równie dobrze mogę spróbować zrobić coś pożytecznego. Zamknąłem oczy w ciemności i skoncentrowałem się. Opróżniłem umysł z wszystkich trosk i starałem się przypomnieć sobie mój ostatni sen o chłopcu i kocie. Przypomniałem sobie ich podniecenie nocnymi łowami. Przywołałem wspomnienie unoszących się w powietrzu zapachów i sięgnąłem po nieokreśloną aurę nie mojego snu. Niemal mogłem weń wejść, ale nie tego chciałem. Próbowałem wskrzesić wątłą więź Mocy, z której istnienia wówczas nie zdawałem sobie sprawy.
Książę Sumienny. Syn mego ciała. Te określenia dla mnie nie miały swego zwykłego znaczeni, a jednak dziwnie przeszkadzały w tym, co chciałem zrobić. Moje wyobrażenia o Sumiennym, wyidealizowany obraz mojego syna, stały pomiędzy mną a wątłymi nitkami magicznej więzi, które usiłowałem rozplątać. Gdzieś z głębi twierdzy, z kamiennych trzewi zamku nadleciały dźwięki muzyki. Wyrwały mnie z transu. Zamrugałem oczami w ciemnościach. Zatraciłem poczucie czasu. Wokół mnie rozpościerała się wieczna noc. Nienawidziłem tego pozbawionego okna pokoju, odciętego od całego świat. Nienawidziłem zamkniętej przestrzeni, którą musiałem znosić. Zbyt długo przestawałem z wilkiem, żebym mógł to tolerować.
Zniechęcony, poniechałem prób użyci Mocy i sięgnąłem Rozumieniem do mojego towarzysza. Wciąż czuwał nad Trafem. Wyczułem, że śpi i dotknąwszy jego obronnych murów, poczułem tępy pulsujący ból bioder i grzbietu. Pospiesznie się wycofałem czując, że nawiązując z nim kontakt przypominam mu o cierpieniu. Nie wyczułem strachu ani złych przeczuć, tylko zmęczenie i ból stawów. Spowiłem go moimi myślami, z lubością dzieląc odczucia jego zmysłów.
Śpię – zrzędził. A potem dodał: – Martwisz się czymś?
To nic takiego. Chciałem tylko sprawdzić, czy u was wszystko w porządku.
Och, tak, nic nam nie jest. Spędziliśmy cudowny dzień, wędrując pustym, zakurzonym traktem. Teraz śpimy obok niego. – Potem dodał nieco uprzejmiej: – Nie przejmuj się tym, na co nie masz wpływu. Wkrótce do ciebie dołączę.
Pilnuj dla mnie Trafa.
Oczywiście. A teraz idź spać.