Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

John Crowley
‹Samotnie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSamotnie
Tytuł oryginalnyÆgypt
Data wydania24 października 2008
Autor
PrzekładKonrad Walewski
Wydawca Solaris
CyklÆgipt
ISBN978-83-89951-00-2
Format460s.
Cena39,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Samotnie

Esensja.pl
Esensja.pl
John Crowley
1 2 3 »
Prezentujemy fragment objętej patronatem „Esensji” powieści Johna Crowleya „Samotnie”. Książka będąca pierwszym tomem cyklu „Ægipt” ukazała się nakładem wydawnictwa Solaris.

John Crowley

Samotnie

Prezentujemy fragment objętej patronatem „Esensji” powieści Johna Crowleya „Samotnie”. Książka będąca pierwszym tomem cyklu „Ægipt” ukazała się nakładem wydawnictwa Solaris.

John Crowley
‹Samotnie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSamotnie
Tytuł oryginalnyÆgypt
Data wydania24 października 2008
Autor
PrzekładKonrad Walewski
Wydawca Solaris
CyklÆgipt
ISBN978-83-89951-00-2
Format460s.
Cena39,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
I
VITA
1
Gdyby kiedykolwiek jakaś moc zdolna spełnić trzy życzenia miała objawić się Pierce’owi Moffettowi – ona, on bądź to (dobra wróżka, dżin, osobliwie wygrawerowany pierścień) – nie zastałaby go zupełnie nieprzygotowanym, lecz również nie całkiem gotowym.
Kiedyś, dawno temu, nie wydawało mu się to żadną trudnością: po prostu wystarczyłoby wykorzystać trzecie życzenie, aby otrzymać kolejne trzy i tak dalej, ad infinitum. Kiedyś, dawno temu, nie miał też żadnych skrupułów co do wypowiadania życzeń, których skutkiem byłyby przerażające wynaturzenia wszechświatów jego oraz cudzych: żeby mógł zamienić się z kimś głowami na jeden dzień, żeby Brytyjczycy wygrali wojnę o niepodległość (jako dziecko był zapamiętałym anglofilem), żeby ocean wysechł po to, by mógł obejrzeć ze swego brzegu bajeczne góry i doliny, wyższe i głębsze niż jakiekolwiek z tych znajdujących się na lądzie, które, jak wyczytał, leżą w jego odmętach.
Rzecz jasna, dysponując nieskończonym ciągiem życzeń, teoretycznie mógłby naprawić szkody, jakie poczynił. Lecz w miarę dorastania coraz bardziej tracił wiarę we własną mądrość i moc, które pozwoliłyby mu na doprowadzenie wszystkiego do ładu. A wyciągnąwszy naukę z tuzinów opowieści ku przestrodze, jakie czytał, opowieści o fatalnie wykorzystanych życzeniach i takich, które podstępnie obróciły się przeciw ich autorom, błędnie wypowiedzianych bądź nieroztropnie sformułowanych życzeniach wtrącających chciwców, ludzi bezmyślnych oraz głupców w otchłanie przez nich samych stworzone, jął rozważać pytanie bardziej wnikliwie. Małpia łapka: sprowadź mojego martwego syna – i jakaś odrażająca postać zjawia się u drzwi. Dobrze: zrób no mnie martini. No i Midas – pierwszy i najstraszniejszy przykład ze wszystkich. Pierce doszedł do wniosku, że to nie owe moce, które spełniały życzenia, pragnęły naszej zguby, czy nawet udzielenia nam lekcji moralności – wszak są one wyłącznie zmuszone przez rozmaite okoliczności do tego, by czynić tak, jak im nakażemy, ni mniej, ni więcej. Midas nie dostał nauczki w kwestii fałszywych bądź prawdziwych wartości; ów demon, który spełnił jego życzenie, nie miał o nich pojęcia, nie pojmował, czemu Midas życzy sobie własnej zguby, i mało go to obchodziło. Życzenie zostało spełnione, Midas objął swoją żonę – być może przez chwilę demon był nawet zdumiony rozpaczą Midasa, lecz nie będąc istotą ludzką, a wyłącznie mocą, nie głowił się nad tym zanadto i oddalił się do innych mądrych bądź głupich posiadaczy życzeń.
Pozbawione wyobraźni, wyjątkowo niemądre z ludzkiego punktu widzenia, silne dzieci zdolne bezmyślnie niweczyć naturalną kolej rzeczy niczym zabawki, a przy tym łamać ludzkie serca, które były nieroztropne na tyle, by nie zdawać sobie sprawy z tego, jak bardzo kochają i owej naturalnej kolei rzeczy potrzebują – z podobnymi mocami należy się obchodzić ostrożnie. Pierce Moffett, odkrywając w sobie w miarę dorastania skłonności do ostrożności, a nawet trwożliwości, mającej wpływ na choćby i najbardziej impulsywną i chciwą naturę, rozumiał, iż musiałby wszystko skrupulatnie zaplanować, żeby ujść bez szwanku z tym, czego pragnął.
Okazało się, że istnieje tak wiele aspektów problemu, które należałoby rozważyć – nawet wówczas, gdyby odsunąć na bok jego zmieniające się zachcianki – iż będąc już człowiekiem dojrzałym, wykładowcą akademickim, historykiem, wciąż jeszcze nie doprowadził do końca swych rachub. W owych bezużytecznych, pustych przestrzeniach czasu, które zaśmiecają każde życie, w poczekalniach lub strefach oczekiwania bądź – jak tego właśnie sierpniowego poranka – gdy siedział wyglądając przez przyciemnianą szybę okna dalekobieżnego autokaru, często przyłapywał się na tym, że roztrząsa możliwości, negocjując podchwytliwe dwuznaczności wyrażeń, wygładzając swe zdania.
Istniało zaledwie kilka rzeczy, które Pierce lubił mniej niż długie podróże autokarowe. W ogóle nie lubił przemieszczania się, kiedy zaś zmuszony był do podróży, starał się wybrać środek najszybszy, acz najbardziej dokuczliwy (samolot), bądź najbardziej rekreacyjny, o największej liczbie chwil wytchnienia i udogodnień (pociąg). Autokar był owym ubogim trzecim, uciążliwym, ciągnącym się w nieskończoność i nie posiadającym przy tym żadnych udogodnień. (Samochód, najczęściej wybierany przez podróżnych, nie wchodził w rachubę: Pierce nigdy nie nauczył się prowadzić). A jego pogarda i wstręt do autokarów odpłacane były zazwyczaj tym, w jaki sposób był przez nie traktowany: jeśli nie był zmuszony wyczekiwać godzinami w obmierzłych terminalach na połączenie, wpychano go pomiędzy cierpiące na częste kolki niemowlęta bądź usadzano obok łgarzy o nieświeżym oddechu, którzy nachylali mu się do ucha, po czym spali na jego ramieniu – sytuacje, których nie sposób było uniknąć. Tym razem jednak spróbował wyjść owej przykrej konieczności naprzeciw; mając wyznaczone spotkanie w mieście Conurbana – chodziło o ofertę pracy w Kolegium Piotra Ramusa – zdecydował się jechać powolnym, niezatłoczonym autobusem lokalnym, by podróż przez Faraway Hills odbyć niespiesznie, popatrzeć na miejsca znane mu od dawna z nazwy, lecz mimo to mniej lub bardziej nierzeczywiste; wyrwać się na wieś przynajmniej na jeden dzień, zdecydowanie bowiem potrzebował odpoczynku. I rzeczywiście, gdy autobus zjechał z autostrady i poniósł go ku krainie lata, odniósł wrażenie, iż podjął słuszną decyzję; naraz poczuł się zdolny do tego, by zrzucić z siebie za sprawą samego przemieszczania się ów stan ducha, który stał się krępujący i pozbawiony smaku, i wejść w inny, bądź wiele innych, niczym owe ukazujące mu się w tej chwili jedna po drugiej scenki, z których każda zdawała się progiem szczęśliwych możliwości.
Podniósł się z siedzenia, a ze swej płóciennej torby wydobył książkę, którą zabrał ze sobą, by jej lekturą umilić sobie czas (była to Soledades pióra Luisa de Góngory w nowym przekładzie; miał ją zrecenzować dla niewielkiego kwartalnika), i jął przeciskać się ku tylnej części autokaru, gdzie wolno było palić. Otworzył książkę, lecz na nią nie spojrzał; wyjrzał na zewnątrz ku sierpniowej bujności – ocienionym trawnikom, których właściciele zajęci byli podlewaniem ich, dzieciom chlapiącym się w jasnych plastikowych brodzikach, psom oddychającym ciężko na chłodnych werandach. W pewnej chwili na przedmieściach autokar przystanął, rozważając możliwości proponowane przez wysoki zielony znak: New York City, ale właśnie stamtąd nadjechali; Conurbana, której Pierce nie miał na razie ochoty kontemplować; Faraways. Z pełną zadumy zmianą biegów wybrali Faraway Hills, a gdy autokar, po serii płynnych uniesień, nabrał wysokości, Pierce uznał, iż owe wzgórza, naprzód zielone, potem błękitne, a dalej tak nikłe, że niemal stapiały się z bladym horyzontem, były właśnie tymi, o których informował znak1).
Skręcił papierosa i zapalił go.
Pierwsze dwa z jego trzech życzeń (bo oczywiście będą to trzy życzenia, Pierce przestudiował triady, które gromadzą się wszędzie w mitologii północy – skąd najprawdopodobniej miała nadejść jego fortuna – i posiadał własną koncepcję co do tego, dlaczego musiały być trzy, nie zaś więcej lub mniej) przez jakiś czas istniały w swej obecnej formie. Wydawało mu się, że są niepodważalne, niezachwiane i niezawodne, proponował je nawet innym, niczym standardowe formularze prawne.
Przede wszystkim życzył sobie zarówno umysłowego, jak i fizycznego zdrowia na całe życie i przez całe życie oraz bezpieczeństwa dla siebie oraz tych, których kocha, a przy tym, by żadna prośba w kolejnym życzeniu nie mogła tego uchylić. Coś w rodzaju życzenia łączonego, lecz mimo wszystko będącego absolutnie koniecznym środkiem ostrożności.
W dalszej kolejności życzył sobie dochodu, nie uciążliwie wielkiego, lecz wystarczającego, bezpiecznego od fluktuacji życia gospodarczego, nie wymagającego niemal żadnej uwagi z jego strony a przy tym nie wypaczającego jego życia zawodowego: zwycięski kupon loteryjny wraz z jakąś ostrożną poradą inwestycyjną byłby lepszym rozwiązaniem niż, powiedzmy, książka, którą mógłby napisać, a która jakimś magicznym sposobem przebiłaby się na listę bestsellerów, czemu towarzyszyłby cały ten zgiełk związany z występami w programach typu talk-show oraz udzielaniem wywiadów – coś okropnego. Gdyby bowiem nawet czerpał jakąś przyjemność z tego typu sławy i fortuny, zostałaby ona zniweczona przez wiedzę, iż jest nieprawdziwa – byłoby to niczym sprzedawanie duszy diabłu, co z definicji przynosi opłakane skutki. Nie, pragnął czegoś znacznie bardziej neutralnego.
Co pozostawiało jeszcze jedno, trzecie życzenie, nie do pary, życzenie samotne. Pierce wzdrygnął się na myśl o tym, co też by się z nim stało, gdyby ta czy inna młodzieńcza wersja owego życzenia została spełniona. W późniejszych okresach życia zmarnowałby je na wydobywanie się z kłopotów i tarapatów, z których i tak zdołał się wydobyć bez pomocy życzenia. I nawet gdyby w chwili obecnej potrafił zdecydować, czego chce, czego ostatecznie nigdy nie udało mu się dokonać, potrzebowałby mądrości, odwagi i rozsądku; kryło się tu bowiem niebezpieczeństwo a przy tym szansa na osobliwą szczęśliwość. Trzecie życzenie było tym właśnie życzeniem z całej triady, które zmieniało świat, w jego umyśle zaś było ono obwarowane wszelkiego rodzaju ograniczeniami, zakazami, imperatywami, zarówno moralnymi, jak i kategorycznymi, ponieważ, przynajmniej dla Pierce’a Moffetta, cała zabawa nie miała sensu dopóty, dopóki nie można było wziąć pod uwagę wszelkich konsekwencji jakiegokolwiek tymczasowego trzeciego życzenia; dopóki nie mógł sobie wyobrazić, z wielką i prawdziwą wyrazistością, jak by to było, gdyby życzenie zostało spełnione.
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Więcej niż jedna historia świata
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Świat przed zmianą
— Anna Kańtoch

Raczej średnie
— Michał Foerster

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.