Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Charles Stross
‹Accelerando›

WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułAccelerando
Tytuł oryginalnyAccelerando
Data wydania14 stycznia 2009
Autor
PrzekładWojciech M. Próchniewicz
Wydawca MAG
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-115-7
Format413s. 135×205mm; oprawa twarda
Cena35,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Accelerando

Esensja.pl
Esensja.pl
Charles Stross
1 2 3 5 »
Prezentujemy fragment objętej patronatem „Esensji” powieści Charlesa Strossa „Accelerando”. Książka ukaże się 14 stycznia 2009 nakładem wydawnictwa MAG.

Charles Stross

Accelerando

Prezentujemy fragment objętej patronatem „Esensji” powieści Charlesa Strossa „Accelerando”. Książka ukaże się 14 stycznia 2009 nakładem wydawnictwa MAG.

Charles Stross
‹Accelerando›

WASZ EKSTRAKT:
70,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułAccelerando
Tytuł oryginalnyAccelerando
Data wydania14 stycznia 2009
Autor
PrzekładWojciech M. Próchniewicz
Wydawca MAG
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-115-7
Format413s. 135×205mm; oprawa twarda
Cena35,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Rozdział 1
Langusty
Manfred znów jest w trasie: pomaga bogacić się nieznajomym.
Jest upalny letni wtorek. Stoi na placu przed dworcem Centraal, ma włączone gałki oczne. Kanał skrzy się słońcem, wokół śmigają skutery i rowerzyści-kamikadze, ze wszystkich stron trajkocą turyści. Plac pachnie wodą, ziemią, rozgrzanym metalem i spalinami z zimnych katalizatorów, jak pierdnięciem; w tle podzwaniają tramwaje, nad głową fruwają ptaki. Zerka w górę, pstryka fotkę gołębiowi, kadruje zdjęcie i wypluwa je na swój blog, żeby pokazać, że dojechał. Mają tu dobre pasmo, zauważa, zresztą, nie tylko pasmo, cała sceneria jest niezła. Amsterdam już sprawia, że czuje się potrzebny, choć dopiero wysiadł z pociągu ze Schiphol. Zaraża się dynamicznym optymizmem innej strefy czasowej, innego miasta. Jeśli ten nastrój się utrzyma, ktoś tu się rzeczywiście nieźle wzbogaci.
Ciekawe, kto to będzie.
• • •
Manfred siedzi na stołku na skraju parkingu przy Brouwerij ’t IJ, przygląda się przegubowym autobusom i popija jedną trzecią litra gueuze, tak cierpkiego, że pierzchną wargi. Kanały jazgocą mu w kąciku wyświetlacza HUD, rzucając weń skompresowanymi infopakietami przefiltrowanych informacji dla prasy. Walczą o jego uwagę, migocąc i po chamsku falując na pierwszym planie. Na przeciwnym rogu, przy poobijanych motorowerach, gada sobie i chichocze paru żuli – może lokalnych, choć raczej wędrownych, zwabionych do Amsterdamu przez magnetyczne pole tolerancji, którym Holandia promieniuje na Europę jak pulsar. Na kanale pyrka łódź z turystami; po drodze przemykają cienie skrzydeł ogromnego wiatraka. To maszyna do przepompowywania wody, na XVI-wieczny sposób zamieniająca siłę wiatru w suchy ląd. Manfred czeka na zaproszenie na imprezę, ma tam poznać człowieka, z którym pogada o zamianie energii w przestrzeń na sposób XXI-wieczny i zapomni przy okazji o osobistych problemach.
Nie zwraca uwagi na okienka komunikatora, rozkoszując się intensywną, wolnoprzepustową chwilą przy piwie, w towarzystwie gołębi, gdy wtem podchodzi do niego kobieta i pyta:
– Pan Manfred Macx?
Manfred unosi wzrok. Kurierka jest Efektywnym Cyklistą: same płynnie pracujące, opalone od wiatru mięśnie, obleczone w pean na cześć tworzyw polimerowych – neonowobłękitna lycra i żółty jak osa poliwęglan, upstrzony diodami detektorów kolizji i ciasno zwiniętymi poduszkami powietrznymi. Podaje mu pudełko. Manfred waha się przez chwilę, zdumiony, jak bardzo ta kobieta kojarzy mu się z Pam, byłą narzeczoną.
– Jestem Macx – odpowiada, przesuwając wierzchem lewego nadgarstka pod czytnikiem kodów kreskowych. – Od kogo to?
– Od FedEksa. – Głos nie należy do Pam.
Kobieta rzuca mu pudełko na kolana, przeskakuje przez niski murek i wsiada na rower. Jej telefon już ćwierka. Kurierka znika w obłoku emisji o rozproszonym widmie.
Manfred obraca pudełko w dłoniach: jednorazowy telefon z supermarketu, przedpłacony gotówką – tani, skuteczny i nie do wyśledzenia. Ma nawet funkcję telekonferencji – za to tak go lubią wszyscy szpiedzy i rozmaici oszuści.
Pudełko dzwoni. Manfred rozrywa wieczko i trochę zły wyciąga aparat.
– Słucham? Kto mówi?
Głos po drugiej stronie ma silny rosyjski akcent, w epoce tanich usług tłumaczących w czasie rzeczywistym zakrawający niemal na parodię.
– Manfred. Miło mnie was słyszyć. Chcecie spiersonalizować swój interfiejs, poznajomić się, nie? Mam wielie do zaoferowania.
– Kto mówi? – podejrzliwie powtarza Manfred.
– Ja, organizacja znana dawniej jako KGB kropka RU.
– Pana translator chyba źle działa. – Manferd delikatnie trzyma telefon przy uchu, jakby był zrobiony z wątłego jak dym aerożelu, kruchego jak zdrowie psychiczne osoby po drugiej stronie.
– Niet… nie, przepraszam. Przepraszam, że nie korzystam z kommiersyjnego tłumacza. Oni są idieologiczno podejrzane, u nich przeważnie kapitalistyczna semiotyka i tylko płatne API. Czyli muszę sobie lepiej zaimpliemientować angielski, tak?
Manfred dopija piwo, odstawia szklankę, wstaje i rusza główną ulicą, z telefonem przyklejonym do głowy. Owija swój mikrofon krtaniowy wokół tandetnej plastikowej obudowy, puszcza na fonię prosty proces nasłuchu.
– Pan twierdzi, że sam nauczył się języka tylko po to, żeby ze mną rozmawiać?
– Da, eto łatwo: wyhodować sieć neuronową na miliard węzłów, pościągać sobie Teletubisie i Sezamkowu Ulicu. Przepraszam, że nakładam taką entropię ze złą gramatyką. Ja boję się cyfrowych odcisków palca, ukrytych steganograficzno w moich-naszych materiałach do nauki.
Manfred przystaje w pół kroku, przy czym omal nie rozjeżdża go jadący na GPS rolkarz. Robi się coraz dziwniej, na tyle dziwnie, że zapala mu się w głowie ostrzeżenie o odczapiastości – a ono nie reaguje na byle co. Całe życie Manfreda rozgrywa się na granicy pomysłów od czapy, wyprzedza o piętnaście minut czyjąkolwiek inną przyszłość – i zwykle on spokojnie to kontroluje, jednak w takich chwilach czuje drgnienie strachu, przeczucie, że właśnie przeoczył jakiś zakręt podczas podejścia do lądowania w rzeczywistości.
– Eee… chyba nie do końca rozumiem. Podsumujmy: mówi pan, że jest pan jakimś typem AI, pracuje dla KGB kropka RU i boi się pan procesów o naruszenie praw autorskich przez warstwę semiotyczną pana translatora?
– Już się mocno sparzyłem na wirusowych licencjach użytkownika. U mnie nie ma chęci eksperymentować z patentowymi firmami-wydmuszkami należącymi do czeczeńskich infoterrorystów. Wy człowiek, u was nie ma strachu, że firma od płatków zajmie panu jelito cienkie za trawienie w nim nielicencjonowanego jedzenia, prawda? Manfred, musisz mnie-nam pomóc. Ja chcę zdezerterować.
Manfred staje jak wryty.
– Człowieku, rozmawiasz nie z tym handlowcem wolną przedsiębiorczością. Ja nie pracuję dla rządów. Tylko i wyłącznie dla firm prywatnych.
Jakaś dzika reklama przebija mu się przez antyśmieciowe proxy i rozlewa po migającym okienku nawigacyjnym jaskrawym kiczem z lat pięćdziesiątych, na chwilę, zanim proces-fag jej nie ubije i nie ustanowi nowego filtra. Manfred opiera się o witrynę sklepu, masując czoło i przyglądając się wystawie starodawnych mosiężnych kołatek.
– A próbowałeś z Departamentem Stanu?
– Nie ma sensu. Departament Stanu to wróg Nowowo SRR. Departament Stanu nam nie pomożet.
To się robi już zbyt odjechane. Manfred nigdy za dobrze się nie orientował w staro-nowej, nowo-starej europejskiej metapolityce: już lawirowanie po staro-starej, walącej się biurokracji jego amerykańskiego dziedzictwa przyprawia go o ból głowy.
– No, gdybyście go nie orżnęli w drugiej połowie lat zerowych… – Manfred postukuje lewym obcasem w chodnik, rozglądając się za sposobem zakończenia rozmowy. Kamera mruga doń z latarni. Macha do niej, zastanawiając się machinalnie, czy to KGB, czy drogówka. Czeka na namiary imprezy, które powinny przyjść za pół godziny, i ten przekwalifikowany zimnowojenny Eliza-bot wkurza go. – Rozumiesz, nie robię biznesu z rządowcami. Nie cierpię kompleksu wojskowo-przemysłowego. Nienawidzę tradycyjnej polityki. To wszystko kanibale w grze o sumie zerowej. – Nagle coś przychodzi mu do głowy. – Posłuchaj, jeśli zależy ci na przetrwaniu, możesz wypuścić swój wektor stanu do którejś sieci peer-to-peer: wtedy nikt nie będzie mógł cię skasować…
– Niet! – Sztuczna inteligencja jest tak przerażona, jak tylko da się przenieść łączem VoIP. – My nie open-source! Nie chcemy tracić autonomii!
– Skoro tak, to nie mamy o czym gadać. – Manfred uderza w przycisk rozłączający rozmowę i wrzuca komórkę do kanału. Aparat uderza w wodę, słychać pyknięcie palących się litowych ogniw. – Pieprzone niedobitki z kacem po zimnej wojnie – klnie pod nosem Manfred, wściekły, trochę na siebie, że stracił spokój, a trochę na namolną istotę kryjącą się za anonimowym telefonem. – Jebane kapitalistyczne agenty.
Rosja od piętnastu lat znajduje się pod butem aparatczyków, krótki flirt z anarchokapitalizmem zastąpiło breżniewowskie ręczne sterowanie i putinowski purytanizm, nic więc dziwnego, że mur się kruszy – ale wygląda na to, że nie wyciągnęli żadnych wniosków z problemów ­trapiących teraz Stany Zjednoczone. Neokomuchy wciąż myślą kategoriami dolarów i paranoi. Manfred jest tak wściekły, że chciałby kogoś wzbogacić tylko po to, żeby zagrać na nosie temu ewentualnemu dezerterowi: „No widzisz! Na dawaniu się zyskuje! Idź z tym programem! Przetrwają tylko hojni!”. Ale KGB tego nie zrozumie. Miał już kiedyś do czynienia z dawnymi komunistycznymi słabymi AI, umysłami wyhodowanymi na marksistowskiej dialektyce i austriackiej szkole ekonomii – są tak zahipnotyzowane krótkoterminowym zwycięstwem globalnego kapitalizmu, że nie potrafią dać się ponieść nowemu paradygmatowi, dostrzec dłuższej perspektywy.
Idzie dalej, zamyślony, z rękoma w kieszeniach. Zastanawia się, co by tu teraz opatentować.
1 2 3 5 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Luty 2017
— Przemysław Ciura, Dawid Kantor, Joanna Kapica-Curzytek, Anna Nieznaj, Beatrycze Nowicka, Marcin Osuch, Konrad Wągrowski

Esensja czyta: Lato 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Economical fiction, czyli o czym marzą elektroniczne koty?
— Jakub Gałka

Osobliwie dobra fantastyka
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.