Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mariusz Kaszyński
‹Martwe światło›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMartwe światło
Data wydania22 lipca 2009
Autor
Wydawca RUNA
ISBN978-83-89595-51-5
Format368s. 125×195mm
Cena29,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Martwe światło

Esensja.pl
Esensja.pl
Mariusz Kaszyński
« 1 2 3 »

Mariusz Kaszyński

Martwe światło

Nie było odpowiedzi. A może była…? Dźwięk na granicy słyszalności, coś jakby rzężenie. Mężczyzna pchnął mocniej drzwi. Ukazał się przedpokój. Pusty, wciąż nikt ku nim nie wyszedł. Dotarł do nich jedynie smród wymiocin.
– Uchlał się, a teraz zasnął. Nie obudziłby go stepujący słoń – mruknął Marcin, po czym dodał głośniej: – Wygląda na to, że dzisiaj ja będę stawiał.
Robert nie myślał o zakładzie. Owszem, piwo po pracy miła rzecz, zwłaszcza gdy nie musisz za nie płacić, jednak myśli mężczyzny zajęły plamy ciągnące się przez cały przedpokój. Na brązowym linoleum wydawały się po prostu ciemne, prawie czarne, jednak policjant miał wrażenie, że w rzeczywistości są czerwone. Krew – o ile się oczywiście nie mylił – dużo krwi. A w niej odciśnięte ślady bosych stóp. Małych, dziecięcych.
– Proszę tu zostać – powiedział odruchowo do staruszki i wszedł do mieszkania.
– Zamierzasz go bu… – zaczął Marcin, ale nie dokończył. Teraz i on dostrzegł szkarłatny wzór.
Robert nie miał już wątpliwości, ciecz była czerwona. Może to nie krew, może sok malinowy albo coś jeszcze innego – może po prostu oglądał ostatnio za dużo brutalnych filmów i stąd to paskudne skojarzenie – ale na pewno to coś było czerwone.
Skierował się w lewo, w stronę dużego pokoju – salonu albo nawet living room’u, jak by powiedzieli pieprzeni inteligenci z pieprzonych dużych miast; tu, u nich, to był po prostu duży pokój. Słyszał za sobą kroki Marcina, ale jego partner poszedł w drugą stronę. Może miał rację, kierując się tam, dokąd ślady prowadziły. Robert chciał jednak dowiedzieć się, gdzie się zaczynają. Ta myśl nie była racjonalna, ale wcale nie czuł się zdolny do racjonalnych działań. Podświadomie czuł, że ciecz na podłodze jest jednak krwią. Że ktoś zarżnął tu świniaka… bo chyba nie człowieka… No nie, nie w taki piękny dzień… Wstrzymał oddech i zajrzał do pokoju.
Zobaczył lewitujące ciało. Zjawę. Jej, a właściwie jego – gdyż był to mężczyzna – stopy znajdowały się trzydzieści centymetrów nad podłogą. Widziadło unosiło się w powietrzu i lekko drgało. Latający zombie. To była pierwsza myśl, która wykluła się w mózgu Roberta. Druga była już przytomniejsza, policjant dostrzegł linę, która łączyła ofiarę z żyrandolem. Facet się powiesił.
I jeszcze żył. Wciąż rzęził. Stukot, który Robert usłyszał, stojąc przed drzwiami, nie był niczym innym jak odgłosem przewracanego stołka.
– Cholera! – jęknął Robert, rzucając się do przodu. Czuł, że jeszcze może go uratować. W każdym razie widział takie rzeczy na filmach. Należało gościa lekko unieść i zdjąć mu linę. Była szansa.
Policjant przypadł do samobójcy i objął go w pół. Facet był nadspodziewanie ciężki, ale nie na tyle, by Robert nie mógł dać sobie rady. Zresztą do pomocy miał Marcina. Ten mógłby podnieść tego idiotę jednym palcem, a jeśli nie jednym, to już z pewnością trzema.
– Marcin – zawołał cicho.
Spokojnie, bez zbytniej sensacji, bo jeszcze ta baba tu przyjdzie… Przyjdzie i narobi rabanu. A może nawet im tu zejdzie… Sprawiała wrażenie kogoś, kto stoi nad grobem. Choć, z drugiej strony, poruszała się sprawnie – zdążyła zrobić trzy kroki, zanim on sięgnął do dzwonka. Owszem, nie spieszył się, nienawidzi dzwonków, każdy może mieć jakieś pieprzone skrzywienie, prawda? Ale babcia była żwawa…
Odpędził od siebie te myśli. Miał inne zmartwienia.
– Marcin – zawołał nieco głośniej.
Gdzie się podział, do cholery? Chyba nagle nie ogłuchł?
– Chodź mi pomóc!
Facet ważył sporo, jednak Robert mógł go jeszcze trochę potrzymać. Po prostu chciałby wreszcie przestać wtulać twarz w jego brzuch. Pępki mężczyzn zdecydowanie go nie interesowały. Co innego gdyby ratował ponętną babkę. Złapałby wtedy nieco niżej, tak na wysokości tyłka, i mógłby sobie trzymać. Do zasranej śmierci. Jej, rzecz jasna. Czy to byłaby już nekrofilia? Parsknął śmiechem.
– Marcin! Raczyłbyś mi pomóc?
Podejrzewał, że partner robi sobie z niego żarty. Robert nie widział innego wytłumaczenia. Nie było go już tyle czasu, że dotąd zdołałby trzykrotnie przetrząsnąć całe mieszkanie. Marcin nie mógł być zajęty, chyba że na innych żyrandolach czekały kolejne niespodzianki. Pokręcił delikatnie głową, pocierając nosem brzuch wisielca. Dobrze, że facet nie był z tych, co to nade wszystko pielęgnują mięsień piwny. Jeśli już musisz wciskać twarz w brzuch innego chłopa, lepiej żeby był chudy. Zawsze to mniej obrzydliwe.
Robert obrócił się nieco, by zerknąć do przedpokoju. Spodziewał się ujrzeć kumpla rozpartego przy futrynie (odrobinę, naprawdę odrobineczkę, zgiętego, rzecz jasna) i uśmiechającego się od ucha do ucha, uśmiechem, który, gdyby go przyłożyć do kogoś innego, mógłby mu się okręcić trzy razy wokół głowy. Ale nie zobaczył nikogo.
– Marcin!
To już przestało być zabawne. Stało się raczej wkurzające. Delikatnie rzecz ujmując. Jeśli natychmiast nie zdejmie tego faceta, równie dobrze może go puścić. Efekt będzie ten sam. A on jedynie niepotrzebnie się poci.
– Kurwa mać, pomóż mi! – wrzasnął.
Nie ważne, kto to usłyszy. Jeśli staruszka tu wejdzie i jej serducho tego nie wytrzyma, to przecież tak naprawdę to nie jego problem, nieprawdaż? W końcu kazał jej zostać na klatce. Teraz pożałował, że nie polecił wrócić do siebie. Ale to normalne, człowiek zawsze mądrzeje po fakcie.
– Co się sss…?
A jednak weszła. Tego akurat mógł się spodziewać. Stała w drzwiach prowadzących z przedpokoju do dużego pokoju i lustrowała rozszerzonymi oczami jego wnętrze. Wydawała się bledsza od krochmalonego prześcieradła. Poza tym Robert miał wrażenie, że kobieta go nie dostrzegła. Jej wzrok zatrzymał się na czymś za jego plecami, ale policjanta gówno obchodziło, co to takiego. Pierwsze primo, jak mawiał jego wuj (raczej mało prawdopodobne, że sam to wymyślił), to ściągnąć tego faceta.
– Proszę pani…
Zero reakcji. Z jakiego miasta uciekali i czyją żoną była babka, która zamieniła się w słup soli? Nie pamiętał. Nie pamiętał również, gdzie i kiedy o tym słyszał. Na polskim czy na religii…? Nieważne, tak samo jak nie miało znaczenia, czy owym miastem była Hiroszima, czy Nowy Jork, czy też jakieś inne cholerstwo. W każdym razie podobna opowieść tłukła mu się po zakamarkach pamięci. Baba zamieniona w słup soli. To właśnie miał przed sobą.
– Niech mi pani pomoże. W kieszeni mam scyzoryk…
Mówił do niej, ale wiedział, że to nie ma sensu. Nie słuchała go. Nie usłyszałaby nawet trąb oznajmiających, że właśnie rozpoczyna się Sąd Ostateczny. Była jak posąg, który, popchnięty, upadnie jak kłoda. Co najwyżej potłucze się na kawałeczki, ale staruszka i tak już wydawała się potłuczona… Od środka.
– Wyjmij, babo, nóż!
Poddał się. Dalsze prośby nie miały sensu. Nie pomógł mu Marcin, nie pomogła kobieta, musiał radzić sobie sam. Jeśli mu się nie uda, mówi się trudno. W końcu nie ryzykował własnego życia. Jego mózg nie zmienił się jeszcze w kupę gówna i Robert nie zamierzał z własnej woli schodzić z tego świata. Zostawiał to skończonym kretynom.
– Dobra, gościu, trzymaj się – mruknął, puszczając go jedną ręką i sięgając do kieszeni.
Dopiero teraz facet wydał mu się naprawdę ciężki. Kurewsko ciężki. Lina ponownie musiała go nieco przydusić, ale żył, a w każdym razie wciąż rzęził. Na szczęście Robert nie miał problemów z wydostaniem scyzoryka. Czym innym było jednak wydobycie go z kieszeni, a czym innym otworzenie jedną ręką. Mężczyzna zerknął na staruszkę, ale ta nie mogła mu pomóc. Posąg z soli rozsypał się i baba leżała nieprzytomna na podłodze. No cóż, mógł albo puścić faceta – czuł, że skutki byłyby opłakane – albo… No właśnie… czy zdołałby uchwycić ostrze zębami?
– Jeśli zetrę sobie szkliwo, to cię zamorduję – rzucił ze złością – nawet gdybyś wcześniej wykorkował.
Przysunął scyzoryk do ust. Pierwsza i druga próba się nie powiodła. Zęby ześlizgiwały się ze stali. Za trzecim razem jednak udało mu się zahaczyć o małe wyżłobienie, które, zdaje się, służyło właśnie do tego celu – by otworzyć to cholerstwo. No, może nie zębami, nikt o tym jakoś nie pomyślał, a szkoda… Pociągnął i ostrze wysunęło się ze środka. Sukces był jednak okupiony krótkim, choć przeszywającym na wskroś, bólem w górnej jedynce. Czy był to znak, by zajrzeć do dentysty, czy raczej przestroga przed takimi głupimi pomysłami, jak na przykład otwieranie noża zębami? Robert nie zastanawiał się nad tym. Rozmyślał wyłącznie o tym, jak mu będzie błogo, gdy już wylądują z facetem na podłodze. Ironia losu, gdyby kwadrans temu ktoś powiedział mu, że wkrótce nie będzie się mógł doczekać chwili, gdy padnie na dywan z mężczyzną – może nawet i przystojnym, trudno to powiedzieć przy tej sinej twarzy i wybałuszonych gałach, ale jednak mężczyzną – chyba obiłby mu mordę. Nie, na pewno obiłby mu mordę. Oczywiście prywatnie, poza służbą.
« 1 2 3 »

Komentarze

12 I 2010   20:07:19

beznadziejna książka. Pomysł banalny, przewidywalny. Zero akcji. Szkoda kasy, czasu.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Horror rodzica
— Konrad Wągrowski

Martwe światło – fragment 2
— Mariusz Kaszyński

Tegoż twórcy

Klątwa Kinga
— Paweł Sasko

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.