Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mariusz Kaszyński
‹Martwe światło›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMartwe światło
Data wydania22 lipca 2009
Autor
Wydawca RUNA
ISBN978-83-89595-51-5
Format368s. 125×195mm
Cena29,50
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Martwe światło

Esensja.pl
Esensja.pl
Mariusz Kaszyński
« 1 2 3

Mariusz Kaszyński

Martwe światło

– No, kochanieńki, tatuś zaraz cię spuści. – Zaśmiał się chrapliwie. To wydyszane „cię” brzmiało prawie jak „się”.
Przemknęło mu przez głowę, że jeśli Marcin nie znajdzie sobie dobrej wymówki, też dostanie po ryju. Nieważne, że będzie to walka muchy z brontozaurem. Da mu w ryj i nie pozwoli się przekupić piwem. Chyba że skrzynką…
Robert uniósł prawą rękę i wymacał sznur. Musiał przy tym stanąć na palcach i było mu kurewsko niewygodnie. Dźwigać jakieś osiemdziesiąt kilo, stojąc na palcach, dobre, można by to było zamieścić w książce; już widział tytuł: „Tortury dla zaawansowanych”, z cyklu: „A dzień zaczynał się tak pięknie…”. Naparł ostrzem na sznur, przecinając go kilkoma szybkimi ruchami, po czym nie mogąc powstrzymać obłąkańczego śmiechu, przewrócił się wraz z wisielcem na podłogę.
Facet oddychał, nie wykitował. Robert śmiał się coraz głośniej. Spróbował wygrzebać się spod ciężaru niedoszłego samobójcy i wtedy śmiech zamarł mu w gardle. Jego dłoń oparła się na śliskiej i lepkiej powierzchni dywanu. Podobno wisielcom puszczają zwieracze, ale to nie było to. Podniósł rękę do oczu, jakby obawiając się spojrzeć w tamto miejsce. Tak jak przypuszczał, była cała czerwona. Przypomniał sobie ślady w przedpokoju. Wisielcy nie krwawią, tu zaszło coś jeszcze. Zepchnął z siebie mężczyznę.
Rozejrzał się – do tej pory nie zaszczycił pokoju nawet jednym spojrzeniem, całkowicie skupiając się na ratowaniu tego gościa – i tak jak wcześniej śmiech, teraz krzyk stanął mu w gardle niczym kość. Tuż obok niego leżały zwłoki dziewczynki. Była mała. Robert miał pięcioletnią siostrzenicę, a ta wydawała się od niej niewiele starsza. Ktoś poderżnął jej gardło. Porządnie i z rozmachem, wyglądało to tak, jakby próbował odciąć głowę. Wokół było tyle krwi, że wystarczyłoby do pomalowania kilku ścian.
Jednak nie zwłoki tego dziecka były najgorsze. O, nie. Pokój przypominał pracownię artysty-rzeźnika, który zażył jakieś świństwo. Było tu pełno krwi, wymiocin, a nad kanapą wisiało coś, co Robert w pierwszej chwili wziął za dużą, pozbawioną głowy i przybitą do ściany lalkę. Tylko że to nie była lalka. Lalki nie krwawią. Produkuje się już lalki, które płaczą, piją mleczko, robią siusiu, a nawet kupkę, ale, na litość Boską, nie krwawiące! Na coś takiego nie wpadł jeszcze żaden szaleniec.
Na ścianie, w smugach zakrzepłej już krwi, wisiało dziecko. Sądząc po ubrankach, chłopczyk. Jego głowa zaklinowała się między wersalką a ścianą i tkwiła tam odwrócona tyłem do policjanta. Robert podziękował za to w duchu Stwórcy, czy komuś tam, kto to sprawił. Gdyby twarzyczka była skierowana na pomieszczenie, i gdyby jeszcze miała otwarte oczy, chybaby oszalał. Nie dlatego, że tak czuł się o wiele lepiej, ale przynajmniej jego zmysły trzymały się kupy. Na razie.
Mężczyzna odwrócił się, pragnąc jak najszybciej uciec z tego mieszkania. Nie chciał już nic widzieć, ale nie potrafił zamknąć oczu. Te wszystkie szczegóły same się w nie pchały. Zakrwawiona siekiera leżąca w kałuży żółtawych, na wpół strawionych resztek, czerwone odciski dłoni na ścianach, brązowiejące już plamy na dywanie.
– Coś ty zrobił, sukinsynu?!
Robert jęknął przeciągle, przeskakując nad leżącym bezwładnie niedoszłym samobójcą. Gdyby spojrzał na pokój, nim zaczął go ratować, nigdy by mu nie pomógł. O, nie. Własnoręcznie zacisnąłby mocniej linę, by wydusić ostatnie tchnienie skurwiela. Choć to nie śmierć mu się należała, a długotrwałe tortury. To jedno byłoby sprawiedliwe – średniowieczny kat ze swoimi średniowiecznymi zabawkami.
Policjant wyszedł do przedpokoju – potrącając niechcący butem staruszkę – a następnie skierował się ku drzwiom prowadzącym na klatkę schodową. Musiał wyjść na zewnątrz, musiał odetchnąć świeżym powietrzem. Czuł, że jeśli tego nie zrobi, zemdleje. Zebrał w sobie wszystkie siły, by nie przewrócić się i nie skręcić karku na stopniach. Dziękował Bogu, że ktoś wymyślił poręcze. Bez nich nigdy nie zdołałby zejść na dół.
Przed klatką na chodniku siedział w kucki Marcin. Był blady jak ściana, a jego dłonie, potężne bochny chleba, trzęsły się jak zdychający zając.
– Powiadomiłeś… – zaczął Robert. – Powiadomiłeś ich…?
Olbrzym nie odpowiedział. Patrzył przed siebie niewidzącym wzrokiem i Robert uświadomił sobie, że nawet gdyby zdzielił partnera z całych sił w głowę, mózg Marcina i tak by nie zaskoczył. Był wyłączony, pewnie nie na dobre, ale na dłuższą chwilę. Cholernie długą chwilę.
Brak odpowiedzi stanowił w tym przypadku odpowiedź przeczącą. Robert wyciągnął radio i usiadł obok przyjaciela.
– Znaleźliśmy… – Nagle poczuł w głowie pustkę. Jak niby miał to nazwać? Jakich użyć słów?
Radio zatrzeszczało i ktoś coś powiedział. Robert jednak nie słuchał. Poczuł gwałtowny skurcz żołądka. Odpełzł kawałek i zwymiotował na zieloną, niedawno wybujałą trawę.
– Tu Robert… – rzucił do nadajnika, gdy doszedł do siebie na tyle, że nabrał przekonania, że nie zapaskudzi radia. To nie było służbowe zameldowanie się, ale miał to w dupie. Chciał jedynie wyrzucić to z siebie, a potem zapomnieć. Choć spróbować zapomnieć. – Mamy tu morderstwo…
Zamierzał powiedzieć, że podwójne, ale nagle pomyślał o Marcinie. On też coś znalazł. Sądząc po jego stanie, coś równie przyjemnego. Ponownie poczuł mdłości. Nie walczył z nimi, i tak by nie wygrał, zwymiotował raz jeszcze. W radiu zabrzmiał niewyraźnie jakiś głos.
– …co to było? – usłyszał jedynie.
– Rzygałem.
– Słucham?
– Rzygałem, kurwa mać. Niech tu ktoś przyjedzie… to rzeźnia… I wezwijcie karetkę…
koniec
« 1 2 3
20 lipca 2009

Komentarze

12 I 2010   20:07:19

beznadziejna książka. Pomysł banalny, przewidywalny. Zero akcji. Szkoda kasy, czasu.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Horror rodzica
— Konrad Wągrowski

Martwe światło – fragment 2
— Mariusz Kaszyński

Tegoż twórcy

Klątwa Kinga
— Paweł Sasko

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.