Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Anna Brzezińska
‹Letni deszcz. Sztylet›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułLetni deszcz. Sztylet
Data wydania21 października 2009
Autor
Wydawca RUNA
CyklSaga o zbóju Twardokęsku
ISBN978-83-89595-57-7
Format608s. 125×185mm
Cena34,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Letni deszcz. Sztylet – fragment 2

Esensja.pl
Esensja.pl
Anna Brzezińska
« 1 2 3 4 7 »

Anna Brzezińska

Letni deszcz. Sztylet – fragment 2

Usiadła nieruchomo na zydlu, utkwiwszy wzrok w klepsydrze. Musiała przesypać się jeszcze pięć razy, żeby staruszka mogła się podnieść, tłumiąc westchnienie bólu, i odejść. Dwanaście obrotów klepsydry. Co dnia. Tym właśnie stało się jej życie.
Piasek opadał bezszelestnie. Za oknem, w dole na dziedzińcu, szczekały psy.
Każda myśl, każde podejrzenie, plan i nadzieja, zostały w tej komnacie po wielekroć przesypane w pamięci i okazały się jałowe jak piasek. Złożono ofiary, odprawiono modły, wezwano alchemików, wędrownych kuglarzy, medyków i wiedzące babki. Wszystko zawiodło. Właściwie staruszka przewidziała tę porażkę już wówczas, kiedy książę – dziecko z kohorty boga – ułożył rudowłosą na nagiej ziemi u jej stóp.
Nazwał ją wtedy iskrą na dnie swojego serca. Lecz iskry gasną nieuchronnie, a wiedząc, co wydarzyło się na Rogobodźcu, Zwajka wątpiła, by w sercu dziedzica żalnickiej korony pozostało jeszcze cokolwiek z gorącego, rozedrganego losu człowieka.
Jego płaszcz wciąż leżał w nogach łóżka. Nie odważyła się go wyrzucić. Był częścią tego, co się stało, nieodłącznym elementem układanki, zakleszczonej wokół nich jak żelazne wnyki. Podobnie jak błękitnoskrzydły wierzchowiec, który rozpalał zawiść w wojownikach. Krążył wokół dworca, krzykiem przyzywając swoją panią, podfruwał, tłukł skrzydłami w okiennice. Na darmo usiłowali odpędzić go wrzaskiem albo kamieniami. Przestraszony, powracał wkrótce, ściągany przymusem, który okazał się silniejszy niż głód i pragnienie, aż wreszcie któregoś dnia połamał sobie skrzydła o wystający okap dachu.
Musieli go dobić. Przestraszyła ją ta śmierć. Cuda, które zeszłego roku, kiedy Suchywilk ściągnął do dworzyszcza z odnalezioną córką, wydawały się kojące i łaskawe, teraz nikły jedne po drugich.
Jej czas dobiegł końca. Piasek przesypał się.
Wstała, jednak nieostrożnie i zbyt szybko. Poczuła w krzyżu ostrzegawcze ukłucie i na chwilę pociemniało jej przed oczami. Ból, nieodłączna przypadłość jej wieku, nasilił się tego lata. Nie buntowała się przeciwko temu. Nie miała już na co czekać.
W drzwiach przystanęła na moment, usiłując przyoblec twarz w surową pewność, która pomagała jej ludziom przetrwać. Musieli mieć nadzieję. Musieli wierzyć, że to dziwne lato wreszcie minie.
W końcu była gotowa. Zaczerpnęła tchu i wtedy za jej plecami, tak słaby, jak westchnienie dziecka, rozległ się głos:
– Usłyszałam wołanie. Jak długo śniłam?
• • •
Chciała płakać – łzy wydawały się stosowne w obliczu boskich cudów – lecz oczy, nieustępliwe i uparte, pozostały suche. Tylko serce kołatało się z przerażenia jak ptak złapany w siatkę. Bo nie potrafiła się cieszyć. Nie umiała podbiec do tego dziecka, tak upragnionego, tak drogo okupionego, i schwycić go w ramiona, żeby upewnić się, że przebudziło się naprawdę. Ogień wpleciony we włosy Iskier nie ogrzewał śmiertelnych. Zwajka przekonała się o tym dogłębnie, kiedy śmierć jasnej Selli popchnęła trzech spośród jej prawnuków w szarą, spienioną zgubę pomiędzy Żebrami Morza.
Przycisnęła ręce do piersi, nagle bardzo świadoma swojej starości, grzbietu przygiętego do ziemi, oczu wypełzłych od nieskończonych zdrad, okrucieństw i smutków, jakie oglądały. Świat przemieniał się wokół niej. Z każdą jesienią i wiosną nabierał nowych, odrażających kształtów. Niektóre z nich nosiły imiona bogów, wysnute z ich potęgi i uformowane przez umysły, których nie dało się ogarnąć. Lecz kiedyś, gdy była młoda, umiała znaleźć pomiędzy nimi również sprzymierzeńców i uszczknąć dla siebie, choćby podstępem, odrobinę ich mocy. A teraz jej dary – uroda, potęga rodu, nawet rozum – przeminęły. Nic już nie mogła zrobić. Zupełnie nic.
Żaden bóg nie stanie więcej na jej progu. Nie zatrzyma się tu, ani żeby jej pobłogosławić, ani żeby ją zabić. Jednak za tą złotą, roziskrzoną dziewczyną, córką jej wnuka lub nie, podążą jak psy za suką. Jedni będą chcieli ją rozszarpać, inni nią owładnąć. Żaden się nie zawaha.
Zastanawiała się, czy zdołałaby ją na to przygotować. Zapewne nie. Śmiertelnik nigdy nie może być gotów na spotkanie z bogiem.
– Zbyt długo – przemówiła wreszcie schrypniętym głosem. – Spałaś zbyt długo, dziecko.
Jasnowłosa odrzuciła skóry, wystawiając ciało na podmuchy wiatru, a jej dłonie, zagłębione wśród koców, napotkały pochwy zakrzywionych mieczy. Pogłaskała je delikatnie, a potem jednym gwałtownym ruchem obnażyła klingi.
Czerwony pajączek toczył się po jej twarzy jak krwawa łza.
– Sądziłam, że będziesz chciała je mieć przy sobie – rzekła cicho staruszka.
Dziewczyna przesunęła palcami po żelazie. Wypolerowane ostrze chwytało promienie słońca.
– Teraz pamiętam – powiedziała, wpatrując się w błękitny przestwór za oknem. – Pamiętam ucztę, krew i morze. Pamiętam również sok źródła Ilv i moc Zird Zekruna, która zakiełkowała we mnie jak jaskółcze ziele. Eweinren! – wykrzyknęła naraz. Odwróciła się ku staruszce. Jej oczy zdawały się płonąć. – Co on zrobił? Co zrobił Koźlarz?
Zwajka przymknęła na moment powieki. Nie wiedziała, jak streścić te długie, znojne tygodnie lata i zamknąć wszystko, co przyniosły, w kilku krótkich słowach.
– Och, kochanie – rzekła w końcu. – Była bitwa.
W tej samej chwili wiatr pochwycił wreszcie szkarłatnego pajączka i uniósł go w dal.
• • •
Zanim jednak rozpętała się bitwa, wydarzyło się coś jeszcze – jedno z drobnych, nieprzewidywalnych drgnień, które bezpowrotnie burzą pajęczynę tkaną przez bogów. Ukryty głęboko w źrenicy Zird Zekruna Mroczek śledził armie, maszerujące poprzez Żalniki. Spoglądał oczami sług Pomortu, nasłuchiwał myśli i w miejsce niedawnego przerażenia rosło w nim poczucie własnej potęgi. Porwał go rwący nurt mocy, która, nierozpoznana, unosiła się na powierzchni Żalników jak brunatna piana. Kapłani w podziemnych przybytkach, dziady proszalne z miseczką Cion Cerena pobrzękującą u boku, bosonodzy heretycy, pyszni panowie w kontuszach i zbrojach oraz obdarte niewiasty uciekające przed zarazą – wszyscy snuli plany, nienawidzili, głodowali, mścili się, korzystali z rozkoszy i uciech, nie widząc podskórnych ścieżek, drążonych w ich umysłach poprzez Zird Zekruna. I Mroczek przez chwilę stał się częścią tej niepojętej potęgi, która tak wezbrała w siłę, że, niepomna na dawne układy i zakazy, wylewała się ze starego koryta.
Zird Zekrun sięgał po wyznawców innych bogów. Podstępnie i skrycie wyrywał śmiertelników z ich przeszłych przysiąg i powinności. Owszem, od wieków zdarzali się odstępcy, którzy, uprzykrzywszy sobie jednego pana, oddawali się innemu w opiekę – nie było to jednak częste i nie zaskarbiali tym sobie łaski współplemieńców. Teraz wszakże działo się inaczej. Zird Zekrun nie czekał już na ludzkie przyzwolenie. Po prostu brał to, czego pragnął, a skalne robaki kruszyły wszelki opór, niwecząc po równo ciało i wolę.
A może jest jednak inaczej? – pomyślał Mroczek i poczuł, jak skały na moment przybliżyły się do niego. Może sami otwieramy się na moc, a ona niepostrzeżenie wlewa się przez szczelinę, kropla po kropli?
Istotnie, dziś wydawało mu się, że sam zaprosił boga i roztworzył się na jego przyjęcie, żeby choć przez chwilę uczestniczyć w jego przejmującej wszechwładzy. Nikt nigdy nie znalazł się tak blisko Zird Zekruna, myślał. Nawet Wężymord. Mroczek widział go teraz, jak maszeruje gościńcem, wyniosły i pyszny na jabłkowitym rumaku. Nie czuł wdzięczności, ten syn kmiota, który zimą układał się pośród świń na spoczynek i na przednówku świńską karmę jadał. Nie rozumiał, że bóg wybrał go, bez żadnej jego zasługi, i wyniósł ponad innych. Przybiegał pod Hałuńską Górę jak pies, wyrywał z ręki boga ochłapy mocy i uciekał precz, równie krnąbrny i dwulicowy jak niegdyś. I knuł. Nieustająco snuł swoje drobne spiski.
Kamrat Twardokęska obserwował go oczami kapłanów i sług, czując narastającą wściekłość. Kiedyś, w cytadeli, która strzegła ugoru, w jaki zamieniono dawną stolicę Żalników, Wężymord spojrzał na niego jak na łajno. Grudkę gnoju, którą rozgniecie butem, gdy pan Pomortu znuży się nową zdobyczą. Owszem, padły jakieś słowa. Durne słowa o ścieżkach i gwiazdach. Ale tutaj, w głębi Hałuńskiej Góry, gwiazdy wydawały się kruche jak sopelki lodu i żadne ścieżki nie prowadziły na powrót ku dawnemu życiu. Bo też Mroczek rozumiał wyśmienicie, że nikt nie upomni się o niego, nikt nie wyszepcze za nim słów modlitwy, kiedy Zird Zekrun postanowi go wreszcie odesłać mroczną ścieżką ku Issilgorol. Pozostawiono mu jedynie to ciemne miejsce, gdzie bezustannie tracił samego siebie.
« 1 2 3 4 7 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Grudzień 2009
— Jędrzej Burszta, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Marcin T.P. Łuczyński, Daniel Markiewicz, Beatrycze Nowicka, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Letni deszcz. Sztylet
— Anna Brzezińska

Kołatka w kształcie łba kota czyli o tym, że nic się nie kończy
— Karina Murawko-Wiśniewska

Tegoż twórcy

Wiedźmie kłamstwa
— Anna Nieznaj

Królewny i karliczka
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Gdzie diabeł nie może, tam wiedźmę pośle
— Magdalena Kubasiewicz

Oczy błękitne jak niebo
— Magdalena Kubasiewicz

Esensja czyta: Styczeń 2011
— Jędrzej Burszta, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Monika Twardowska-Wągrowska, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Jak dawniej nie będzie
— Jędrzej Burszta

Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski

Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski

Niewielka wojna
— Michał Kubalski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.