Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Jeffrey Ford
‹Rubieże›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułRubieże
Tytuł oryginalnyThe Beyond
Data wydania20 stycznia 2010
Autor
PrzekładMartyna Plisenko
Wydawca Solaris
CyklCley
ISBN978-83-7590-008-8
Format262s. 125×195mm
Cena32,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Rubieże

Esensja.pl
Esensja.pl
Jeffrey Ford
« 1 2 3 4 6 »

Jeffrey Ford

Rubieże

W lesie było mnóstwo stad białych jeleni i nawet przypadkowy strzał mógł jakiegoś powalić. Mięso tych zwierząt było słodkie i bardzo sycące. Cley odkrył, że ich wątroba, nafaszerowana dziką cebulą i powoli przypiekana, to najwspanialsza rzecz, jakiej kiedykolwiek próbował.

Żmije o pyskach gryzoni. Dzikie koty, koloru róż, pachnące cynamonem. Małe, ostrozębe wilki, zamiast sierścią pokryte łuską. Dzicz była istną kopalnią złych snów, które często przekładały się na potwory.

Cley stracił rachubę, ile zabił demonów, ile otrzymał ran, ile zjadł jelenich wątrób. Od makabrycznej pracy na ciele wroga oderwał go mały płatek bieli, który przepłynął mu przed oczami. Spoglądając w górę, na nagie konary nad głową, patrzył na spadający śnieg. – Zima – powiedział do Wooda i z tym jednym słowem poczuł zimno na rękach, chłód wiatru na plecach. Jego oddech zamienił się w parę, i zastanawiał się, jak długo ignorował oznaki śmierci jesieni, tak był zapamiętały w zabijaniu.
Lodowata obecność nowej pory roku dała się poznać z podwójną mocą, każąc płacić myśliwemu za wcześniejsze lekceważenie. Mroźny wiatr zabrał mu czucie w dłoniach i modlił się, żeby nie musiał używać strzelby w razie obrony przed atakiem. Wydawało się, jakby lód wsączył się w niego i na jego kościach formował kryształy. Umysł ziewał, pochłonięty marzeniami na jawie o kominku w jego domu w Wenau.
Jedynym strzępem nadziei, niesionym przez zimę, było zniknięcie demonów. Przez dwa dni po pierwszym śniegu były dziwnie nieobecne. Zastanawiał się, czy zapadają w sen zimowy.

Wraz z psem zbierali suche gałęzie na ognisko. Zrzucili je na stertę u wylotu jaskini, a potem zaczął przekopywać plecak w poszukiwaniu paczki zapałek. Składając dłonie i odwracając się plecami do wiatru zdołał zapalić jedną. Gdy tylko płomyk chwycił, głodny ogień zniweczył wysiłki zimy, aby go zadusić. Dym bił w niebo, kiedy pieczołowicie chował zapałki z powrotem do torby.
Z dużej gałęzi sporządził pochodnię i trzymał ją w ognisku, dopóki porządnie się nie rozpaliła. Wyciągnął z buta kamienny nóż i skierował się do wejścia do jaskini pod wzgórzem. Myśl o znalezieniu pogrążonych w hibernacji demonów sprawiła, że zaczął drżeć i pocić się.
W środku było ciepło. Krzyknął „halo”, żeby na podstawie echa ocenić rozmiary pieczary. Głos się poniósł i wrócił, dając pojęcie o przestrzeni. W tym czasie Cley wpatrywał się w ciemność. Doskonale puste, skalne pomieszczenie, dość wysokie, by w nim stanąć. Wszedł do środka. Po dwudziestu stopach stwierdził, że w miarę zagłębiania się we wzgórze przesmyk się zwęża. Idąc dalej korytarzem do miejsca, w którym opadał ostro w dół, w ciemność, był zadowolony, że w jaskini nie ma żadnych zwierząt. Odwrócił się i spojrzał ku wyjściu. Tam, w szarym świetle dnia, siedział Wood, z głową przechyloną na bok, wpatrując się w dziurę, która pochłonęła jego towarzysza.
Cley wniósł do środka pakunki i przesunął ognisko do samego wejścia do jaskini. Owinął się kocem i położył na twardej ziemi. Pies poszedł za nim, ale popiskiwał i obwąchiwał każdy cal skały. Aby uspokoić Wooda, któremu nie podobało się przebywanie pod ziemią, Cley wyciągnął książkę i przeczytał kilka stron na głos. Kiedy słowa płynęły pies przestał się kręcić i zwinął koło swojego pana.
Padał śnieg, po lesie hulał wiatr, omiatając wzgórze. Demony były pogrążone we śnie, a chłód nie mógł go kąsać w schronieniu kamiennego łona. Jego kości zaczęły tajać. Teraz, kiedy nie musiał zabijać, jedyne, o czym mógł myśleć, było zabijanie. W zawodzeniu wiatru słyszał wściekły okrzyk wojenny, który wydawał z siebie ruszając na demony uzbrojony jedynie w nóż.
– Kim ja się stałem? – zapytał psa, który zdążył już usnąć. Odłożył książkę i zaczął szukać w bagażach zielonej woalki. Ściskając ją w garści czuł, że nigdy nie wróci z Rubieży.

Każdego dnia ogień pochłania cztery lub pięć naręczy drewna i chrustu. Czasami wiatr zamiast zdmuchiwać dym na zewnątrz, wpycha go do środka, gdzie robi się tak duszno, że Cley wraz z psem muszą wychodzić, żeby wziąć głęboki oddech. Jednak traktują ognisko jak ukochane dziecko. Jego zagaśnięcie było tragedią, przez którą zmniejszył się ich zapas zapałek.

Koce i rzeczy zostały przeniesione w głąb jaskini, tam gdzie się zwężała, a korytarz prowadził w nieznane. Z głębi ziemi czuć było ciepły powiew. Czasami Cley zdejmował koszulę i kładł się obok w samej bieliźnie. Świat na zewnątrz był brutalnie zimny. Nawet w środku dnia słońce ledwie dawało tyle światła, by przebić się przez szron i wiatr. Dni były krótkie, a noce wydawały się ciągnąć tygodniami.

Zapas naboi szybko topniał, więc Cley wyciął długą, mocną gałąź, z której wystrugał łuk. Kiedy skończył, nałożył cięciwę ze ścięgna jelenia. W ciągu niekończących się, spokojnych nocy, przy cennym świetle świecy, doskonalił się w rzemiośle robienia strzał. Umieszczał na nich lotki z piór, żeby zrównoważyć ząbkowane groty, które rzeźbił z kości. Łuk był wysoki i potężny, a po tygodniu zaczął sobie z nim nieźle radzić. Nadal jednak nie zabijał tak skutecznie jak strzelba.
Zmiana broni doprowadziła do zmian w diecie, z dziczyzny na króliki, wiewiórki i mięso powolnego, bezkształtnego, futrzastego ssaka z wąskim pyskiem i żałosnymi, ludzkimi oczami. Cley nazwał to niemrawe stworzenie „geeble”, od właściciela tawerny w Anamasobii. Jego mięso było mdłe i tłuste, ale ze skóry dało się zrobić parę porządnych, ciepłych rękawic i nogawice.

Wracali do jaskini znad stawu leżącego pośród błękitnych, chwiejących się drzew. Cley rozmyślał o ideach zawartych w książce bez tytułu. Dusza według nich była nieredukowalną, nie do wykorzenienia esencją bytu, która zarówno była elementem definiującym indywidualność, jak również Boga. Myślał o delikatnych nasionach mlecza na wietrze, o śmiechu, o wszechwiedzy rozproszonej jak zapach perfum, o żółtku jajka, o pierdzeniu. Koncept przeleciał mu przez głowę i zniknął.
Wood szczeknął, krótki, cichy dźwięk, którym pies zwykł sygnalizować niebezpieczeństwo. Cley spoglądając w górę sięgnął po łuk przewieszony przez plecy. Dwadzieścia jardów przed nim, obok falującego pnia niebieskiego drzewa, stało zwierzę. Jego widok sprawił, że poczuł napięcie, a serce zaczęło galopować.
To był cynamonowy kot, jeden z tych nieuchwytnych rysi o czerwonej sierści, które dotąd widział tylko kilka razy kątem oka. Znał je lepiej węchem niż wzrokiem, ponieważ ich ślady zostawiały słodki aromat, jak ten emanujący z piekarni Dobrze Skonstruowanego Miasta. Nawet u schyłku zimy wyczuwał te obezwładniające perfumy, które pomimo obecności drapieżnika mówiły o domu i bezpieczeństwie. Kot, czający się teraz przed nim, był większy od wszystkich, które dotąd przelotnie widywał. Podniósł prawą rękę, nakazując Woodowi nie ruszać się.
Umieścił strzałę na cięciwie i wycelował. Nie wiedział, jak niebezpieczne mogą okazać się te koty, ale widywał wyniki ich polowania – ciała jeleni, noszące na sobie ten słodki zapach, z rozszarpanymi brzuchami i wywleczonymi organami wewnętrznymi. Strzała poleciała. Cley się uśmiechał, dopóki grot nie wbił się w śnieg. Kot nawet nie drgnął. Kolejna strzała tak jak pierwsza wbiła się w ziemię.
– Chyba jest martwy – powiedział Cley.
Pies zawarczał i zaczęli powoli podchodzić. Powiesił łuk na ramieniu i sięgnął po nóż. Wood pierwszy był przy rysiu i polizał jego pysk.
– Kompletnie zamarznięty – powiedział myśliwy, kiedy podszedł i postukał w kocią głowę rękojeścią noża. Zupełnie jak ostukiwanie marmurowego posągu. – Zimowe trofeum – oświadczył. Ciało było zbyt ciężkie, żeby je taszczyć do jaskini, więc zaznaczył drogę do domu.
Następnego dnia wrócił, rozpalił ogień, rozmroził zwierzę i ostrożnie zdjął z niego skórę. Zajęło mu to większą część dnia, ale nie spieszył się, w nadziei, że ze skóry wyjdzie porządny płaszcz. Po powrocie do jaskini natarł wewnętrzną stronę skóry gorącym popiołem. Kiedy skończył, miał pięknie pachnące ubranie ze szczerzącym zęby kapturem, ostro zakończonymi uszami i pustymi łapami. Pies od czasu do czasu szarpał się z nim, niepewny czy jest zwierz martwy, skoro żaden z nich go nie zabił.

« 1 2 3 4 6 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Dziwne nie zawsze znaczy lepsze
— Anna Kańtoch

Dwunastu braci, wierząc w sny, zbadało mur od marzeń strony
— Beatrycze Nowicka

Esensja czyta: Wrzesień 2012
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Joanna Kapica-Curzytek, Beatrycze Nowicka, Agnieszka Szady

Dwie podróże, jedna bardziej niezwykła od drugiej
— Anna Kańtoch

Fizjonomista na drodze do Raju
— Anna Kańtoch

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.