„Dzieci demonów” autorstwa J.M. McDermotta to kolejna już pozycja wydana w serii Nowej Fantastyki. Napis na okładce informuje nas, że powieści z tej serii są prawdopodobnie najlepsze na świecie. Asekuracyjne dodanie słówka „prawdopodobnie” było doskonałym pomysłem, bowiem w innym wypadku wydawcom można by spokojnie zarzucić kłamstwo.
W pogoni za demonami
[J.M. McDermott „Dzieci demonów” - recenzja]
„Dzieci demonów” autorstwa J.M. McDermotta to kolejna już pozycja wydana w serii Nowej Fantastyki. Napis na okładce informuje nas, że powieści z tej serii są prawdopodobnie najlepsze na świecie. Asekuracyjne dodanie słówka „prawdopodobnie” było doskonałym pomysłem, bowiem w innym wypadku wydawcom można by spokojnie zarzucić kłamstwo.
J.M. McDermott
‹Dzieci demonów›
Muszę przyznać, że „Dzieci demonów” zaskoczyły mnie i to pozytywnie. Po opisie zamieszczonym w zapowiedziach oczekiwałam kolejnej tandetnej, niezbyt skomplikowanej historyjki o biednych, gnębionych za grzechy ojców półdemonach, na które trwa bezpodstawna nagonka. Nie zdziwiłby mnie też romans pomiędzy jakąś ludzką dziewczyną a demonim pomiotem. Na szczęście okazało się, że paranormal romance wcale nie są wszechobecne (choć wchodząc do Empiku można odnieść inne wrażenie). „Dzieci demonów” okazały się bowiem klimatyczną, raczej smutną opowieścią o istotach, które robią to, co muszą.
Uniwersum, w którym rozgrywają się wydarzenia, pozornie nie grzeszy oryginalnością. Mamy więc lordów, baronów, strażników miejskich, huczne bale, kapłanów o dużych wpływach, miasto o dwóch obliczach – bogatym i biednym, nic, czego nie znalibyśmy z europejskiej historii. Dodatek fantastyczny stanowią systemy religijne, odrobina magii, jaką dysponują niektórzy słudzy bogów i oczywiście tytułowe dzieci demonów (czy też Bezimiennych). Na pierwszy rzut oka nic, czego nie można by znaleźć w setkach innych pozycji. Interesująca jest jednakże fizjologia demoniego potomstwa. Nie posiadają żadnej super siły, nie są szybsi czy bardziej wytrzymali od ludzi, lecz choćby byli najwrażliwszymi, najmilszymi istotami pod słońcem, wciąż pozostają śmiertelnie niebezpieczni. Ich krew, ślina, łzy a nawet pot są groźne, niszczą rośliny, szkodzą ludziom i zwierzętom. Jeśli ktoś, w kogo żyłach płynie krew demona, będzie pić z kolegą z jednego kubka, już w ten sposób sprowadza na niego chorobę. Naplucie na owoc sprawi, że ten zacznie gnić, sypianie przez dłuższy czas na posłaniu czyni je niezdatnym dla kogokolwiek innego. Z jednej strony trudno nie współczuć bohaterce, córce demona, która przecież nie miała wpływu na to, kim był jej ojciec. Z drugiej, jak tu nie przyznać racji ścigającym ją Wędrowcom, którzy pragną chronić ludzi? W powieści McDermotta nie należy szukać jednoznacznych podziałów na czarne i białe.
Narratorką jest kobieta, przedstawicielka Wędrowców Erin, w równym stopniu będących ludźmi, jak wilkami. Wraz z mężem odnajduje ciało mężczyzny, w którego żyłach płynęła krew Bezimiennych, a dzięki mocom, jakimi obdarowała ją bogini, przejmuje jego wspomnienia. Kierując się informacjami zaczerpniętymi z pamięci Jony małżeństwo wyrusza na poszukiwanie innych dzieci demonów. Akcja rozgrywa się więc w dwóch płaszczyznach czasowych, a autor umiejętnie przeplata je ze sobą. W teraźniejszości czytelnicy mają okazję obserwować poczynania Wędrowców, mające na celu odnalezienie demonów, ale także uleczenie ludzi skażonych przez kontakt z nimi, i oczyszczenie miejsc, w których przebywali. Poza tym oczyma narratorki śledzimy wspomnienia potomstwa Bezimiennych: Jony, Rachel i Salvatore. Jona i Rachel to postacie doskonale zarysowane, prawdziwe i prawdopodobne w swoim postępowaniu. Ich główną motywacją jest przede wszystkim bardzo ludzkie pragnienie przetrwania. Jeśli trzeba – kosztem innych. Żadne z nich nie wydaje się z natury złe, warunki, w jakich przyszło im żyć, sprawiły jednak, że są osobami raczej nie wzbudzającymi pozytywnych odczuć. Nie można jednak też osądzać ich jednoznacznie źle: robią to, co muszą. Mimo to nie nazwałabym bohaterów mocnym punktem powieści. Choć są realistyczni, trudno się do nich przywiązać i specjalnie przejmować ich losem.
Fabuła „Dzieci demonów” nie jest zbyt skomplikowana. Tak naprawdę na dwustu siedemdziesięciu stronach niewiele się dzieje. Wędrowcy Erin krążą po mieście, oczyszczając miejsca, w których przebywali Jona, Rachel oraz Salvatore – i tyle. We wspomnieniach Jony też nie ma za dużo akcji – ot wypełnia obowiązki strażnika, stara się ukrywać swoje pochodzenie, po zmroku zabija dla Króla Nocy. Historia Rachel, wciąż zmuszonej do uciekania i maskowania się (jej ciało jest znacznie mniej ludzkie niż Jony) nie wypada lepiej. Nie znaczy to bynajmniej, że powieść można nazwać nudną. Styl autora i klimat, jaki tworzy, sprawiają, że lektura nie nuży. Niektóre opisy zachwycają swoją plastycznością – gdy narratorka myśli o słonecznikach, które zakwitną tam, gdzie niegdyś kroczyły demony, ma się ten obraz niemalże przed oczyma. Zaskakuje także tożsamość Króla Nocy, ujawniona na ostatnich kartach powieści. Zdecydowanie jednak nie zaliczyłabym jej w poczet najlepszych na świecie. Po prawdzie, gdybym miała tworzyć listę, nie załapałaby się nawet na pierwszą pięćdziesiątkę.