Magia zaklęcia [William Wharton „Nigdy, nigdy mnie nie złapiecie” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Artur Długosz "Nigdy, nigdy mnie nie złapiecie", najnowszą książkę autora "Ptaśka", przeczytałem po długiej przerwie z jego twórczością. Troszkę siadałem do pozycji z lękiem, w pamięci mając wciąż niedoścignione dla mnie "Stado" - chciałbym, aby Wharton zabrał się raz jeszcze za tak odmienną dla niego powieść - czytałem książkę spokojnie, powoli poddając się leniwemu tokowi opowieści, poznając kluczowe osoby nadchodzących wydarzeń, ich wzajemne relacje, animozje, przyjaźnie i miłości. W twórczości Whartona odgrywają one ważną rolę, nie na darmo autor przedstawia nam tak szczegółowo rodzinę bohatera, nie na darmo poznajemy jego własne, pierwsze zetknięcie ze śmiercią osoby bliskiej, wszystko później odgrywać będzie rolę, rzutować na myśli i uczynki Alberta du Aime, młodego chłopaka zagubionego w wirze II Wojny Światowej.
Artur DługoszMagia zaklęcia [William Wharton „Nigdy, nigdy mnie nie złapiecie” - recenzja]"Nigdy, nigdy mnie nie złapiecie", najnowszą książkę autora "Ptaśka", przeczytałem po długiej przerwie z jego twórczością. Troszkę siadałem do pozycji z lękiem, w pamięci mając wciąż niedoścignione dla mnie "Stado" - chciałbym, aby Wharton zabrał się raz jeszcze za tak odmienną dla niego powieść - czytałem książkę spokojnie, powoli poddając się leniwemu tokowi opowieści, poznając kluczowe osoby nadchodzących wydarzeń, ich wzajemne relacje, animozje, przyjaźnie i miłości. W twórczości Whartona odgrywają one ważną rolę, nie na darmo autor przedstawia nam tak szczegółowo rodzinę bohatera, nie na darmo poznajemy jego własne, pierwsze zetknięcie ze śmiercią osoby bliskiej, wszystko później odgrywać będzie rolę, rzutować na myśli i uczynki Alberta du Aime, młodego chłopaka zagubionego w wirze II Wojny Światowej.
William Wharton ‹Nigdy, nigdy mnie nie złapiecie›Na fenomen popularności Whartona w Polsce można psioczyć, można złorzeczyć pod adresem jego książek, ale należy również zjawisko to uszanować. Daleki jestem od ferowania sądów na ten temat, znając twórczość autora jeszcze przed jej wielkim wysypem w naszym kraju, dostrzegam płynące z niej ciepło rodzinnego i przyjacielskiego ogniska, optymizm życia i wolę przejścia przez nie w zgodzie z samym sobą; wartości, które inni pisarze w swej twórczości pomijają, choć bardziej prawdopodobne jest, że mówią oni po prostu niewłaściwym językiem, nie trafiającym do miłośników twórczości Whartona. A zarzucanie książkom autora "Spóźnionych kochanków" literackiej słabości, do czego posuwano się, jest już zagraniem niesmacznym. Przyznaję, że trudno u Whartona znaleźć wyrafinowane literackie kruczki, w których tak kochają się nasi krytycy, ale ich brak wcale tej literatury wcale nie deprecjonuje. William Wharton mówi do swoich czytelników językiem, jakiego oni dzisiaj potrzebują. "Nigdy, nigdy mnie nie złapiecie", najnowszą książkę autora "Ptaśka", przeczytałem po długiej przerwie z jego twórczością. Troszkę siadałem do pozycji z lękiem, w pamięci mając wciąż niedoścignione dla mnie "Stado" - chciałbym, aby Wharton zabrał się raz jeszcze za tak odmienną dla niego powieść - czytałem książkę spokojnie, powoli poddając się leniwemu tokowi opowieści, poznając kluczowe osoby nadchodzących wydarzeń, ich wzajemne relacje, animozje, przyjaźnie i miłości. W twórczości Whartona odgrywają one ważną rolę, nie na darmo autor przedstawia nam tak szczegółowo rodzinę bohatera, nie na darmo poznajemy jego własne, pierwsze zetknięcie ze śmiercią osoby bliskiej, wszystko później odgrywać będzie rolę, rzutować na myśli i uczynki Alberta du Aime, młodego chłopaka zagubionego w wirze II Wojny Światowej. Życie młodego Amerykanina, jakim jest bez wątpienia Albert, mimo europejskiego pochodzenia jego rodziny i całej tej zabawnej historii z nazwiskiem, to podręcznikowy wręcz przykład tego, co wydarzenia w Europie oznaczały dla wielu mieszkańców Stanów Zjednoczonych. O wojnie się czytało, niekiedy dyskutowało w gronie znajomych, ale była ona tak nienamacalna, że ludzie ci układali sobie życie nie biorąc pod uwagę jej dalekosiężnych konsekwencji. Nie rozumieli jej, jej przyczyn, nie znali zła wojny, w którą zaangażowane są całe narody, nic więc dziwnego, że starcie się z jej realiami już na plażach Normandii odcisnęło na Albercie swe mroczne piętno. Dla niego nie była to wojna, to była sztuka przetrwania, przeżycia jeszcze jedną godzinę, jeszcze jeden dzień, tydzień, a najmniejsza odniesiona rana jawiła mu się, jako pewny sposób na ucieczkę od okrucieństwa i bezsensowności tych walk. Mrucząc pod nosem swoistego rodzaju zaklęcie, będące tytułem książki, nie szukał bohaterstwa, walki w imię słusznej sprawy, bo najnormalniej w świecie chciał tę wojnę przeżyć, a tego o co kazano mu walczyć nie rozumiał. "Nigdy, nigdy mnie nie złapiecie" to zapis również, co u Whartona jest regułą, niezwykłych rodzinnych więzi. Tutaj mamy do czynienie z nietypową przyjaźnią między Albertem a jego babcią, której miejsce zmarłego męża wypełnia obecność wnuka. Wspólnie spędzają chwile na odkrywaniu przeszłości rodziny, babcia udziela Albertowi pierwszych lekcji języka francuskiego, języka kraju skąd pochodzą, wreszcie przyjaźń ta daje młodemu Amerykaninowi siłę przetrwania najtrudniejszych chwil wojennej zawieruchy. Typowa dla autora "Werniksu" oscylacja między francuskimi i amerykańskimi korzeniami, ścieranie tych dwóch, jakże odmiennych kultur i stylów życia, przybiera w tej powieści dziwny wyraz; babcia, mówiąca do wnuka po francusku, to jego mentorka, wyrocznia, dzięki której wiedzy i doświadczeniu łatwiej jest przetrwać wojnę, w którą z kolei, na przekór jego woli, rzucił go amerykański, bezosobowy system. Może to zresztą analiza na wyrost... Można śmiało najnowszą książkę Williama Whartona zaliczyć do utworów udanych, czytelnicy odnajdą w niej przesłania podobne do powieści "W księżycową jasną noc", ale ukazane z innej perspektywy i wzbogacone o tło młodego człowieka, z którego na siłę uczyniono żołnierza, odebrano mu własne życie i wysłano na pewną śmierć.
|