W czwartej części cyklu, zatytułowanej "Przypływy światła", śledzimy dalsze losy części rodziny Bishopów dowodzonej przez Killeena. Widzimy, że uciekinierom z ich ojczystej planety Śnieżnik, los zgotował wyjątkową rolę w czasach ogólnego upadku gatunku ludzkiego. Wiedziony przesłaniem przekazanym mu przez magnetyczny umysł w poprzedniej części, Killeen śmiało kieruje się w stronę Centrum Galaktyki na odnalezionym statku kosmicznym Argo, docierając po dwuletnim locie w okolice planety nazwanej przez nich Nowym Bishopem.
Artur Długosz
Trzeci gatunek
[Gregory Benford „Przypływy światła” - recenzja]
W czwartej części cyklu, zatytułowanej "Przypływy światła", śledzimy dalsze losy części rodziny Bishopów dowodzonej przez Killeena. Widzimy, że uciekinierom z ich ojczystej planety Śnieżnik, los zgotował wyjątkową rolę w czasach ogólnego upadku gatunku ludzkiego. Wiedziony przesłaniem przekazanym mu przez magnetyczny umysł w poprzedniej części, Killeen śmiało kieruje się w stronę Centrum Galaktyki na odnalezionym statku kosmicznym Argo, docierając po dwuletnim locie w okolice planety nazwanej przez nich Nowym Bishopem.
Gregory Benford
‹Przypływy światła›
Podczas gdy Janusz A. Urbanowicz ubolewa nad upadkiem twardej fantastyki naukowej, Jacek Dukaj dodefiniowuje jego tezy, a Tomasz Pacyński polemizuje z nimi, ja dawkuję sobie z rozmysłem kolejne części słynnego cyklu Gregory′ego Benforda, jakim jest Centrum Galaktyki. Z rozmysłem i świadomością, że takich rodzynków dziś się już zasadniczo nie tworzy. Nie ukrywałem tego w recenzjach poprzednich trzech tomów i nie zamierzam tego robić także i tym razem. Zanim więc przejdę do samej recenzji, wyznam, że kolejne części zachwycają mnie właśnie swymi silnymi związkami z nauką: fizyką, astrofizyką, genetyką, cybernetyką, psychologią czy nawet teologią. Także nabyta z wiekiem niechęć do wszelkiego rodzaju sequeli przegrywa w starciu z rozmachem wizji kreślonych przez autora.
W czwartej części cyklu, zatytułowanej "Przypływy światła", śledzimy dalsze losy części rodziny Bishopów dowodzonej przez Killeena. Widzimy, że uciekinierom z ich ojczystej planety Śnieżnik, los zgotował wyjątkową rolę w czasach ogólnego upadku gatunku ludzkiego. Wiedziony przesłaniem przekazanym mu przez magnetyczny umysł w poprzedniej części, Killeen śmiało kieruje się w stronę Centrum Galaktyki na odnalezionym statku kosmicznym Argo, docierając po dwuletnim locie w okolice planety nazwanej przez nich Nowym Bishopem. Piękne w swej poetyckiej wizji sceny Benforda, jak choćby otwierający powieść spacer kapitana Killeena po kadłubie statku, doskonale równoważą naukowe eksploracje, w które książka obfituje, sprawiając, że współgrają one ze sobą jakby na zasadzie komplementarności. Nowy Bishop to również nowe wyzwania, które stają przed załogą statku, znudzoną długim okresem przebywania w sporej, ale jednak zamkniętej przestrzeni. Bishopowie to zasadniczo nomadowie z natury, w ich ciałach drzemie wieczna potrzeba ruchu, ucieczki i walki. Na pokładzie kosmicznego statku stopniowo zaczyna odgrywać rolę psychologia, której nie znają, a która przekłada się na pojawiające się zwykłe niesubordynacje, czy wręcz zalążki buntu. Wszystkie te sytuacje stanowią novum zarówno dla kapitana Killeena, jak i dla reszty członków załogi.Pojawiają się zupełnie nieoczekiwane doświadczenia, z którymi muszą się mierzyć , ucząc się na własnych błędach. To jednak wciąż tylko sprawy wewnętrzne Argo. (Wraz z przybyciem w okolice gwiazdy Abrahama (nazwanej tak po dziadku Killeena) i odnalezieniem satelity krążącej nad jej planetą Nowy Bishop, na scenie pojawiają się ponownie znienawidzone zmechy, czyli cywilizacja maszyn, oraz zcyborgizowane co prawda w ogromnym stopniu, lecz jednak organiczne istoty o ogromnej inteligencji, zwane miriapodiami.)
I tutaj mamy do czynienia z przełomem w cyklu, bowiem dotąd gatunek ludzki zdawał się być osamotniony w swej, zasadniczo przegranej już dawno, walce ze zmechami. Okazuje się jednak, że i miriapodie ze swym wyraźnie organicznym pochodzeniem, skądinąd bardzo ciekawym, są z nimi w konflikcie, przy czym wiedza mirapodiów znacznie przewyższa wiedzę dostępną obecnie ludzkości i zmechy muszą się z nimi liczyć. Miriapodie na ten przykład opanowały fizykę do tego stopnia, że potrafią kontrolować gigantyczne struny kosmiczne i wykorzystywać ich potęgę do własnych potrzeb - są dla cywilizacji maszyn groźnym rywalem, a dla ludzkości mogą okazać się ważnym sprzymierzeńcem... Nowy Bishop to również miejsce, gdzie Bishopowie spotykają wreszcie inną rodzinę ludzi, funkcjonującą w teokratycznym systemie, któremu muszą się podporządkować, a który sterowany jest zresztą przez ich największym wrogów.
Wszystko to może sprawiać wrażenie, że "Przypływy światła" to zwykła przygodowa powieść przeniesiona w realia postkatastroficznego, z punktu widzenia ludzkości, kosmosu. To tylko pozory. Kiedy już odrzucimy całą tę awanturniczą otoczkę ukazuje się nam głębia autorskiej wizji losów naszego gatunku, naszych ewentualnych wrogów i sprzymierzeńców, wzajemnych interakcji, a przy tym ekstrapolacja ich cech na nieznane dziś cywylizacje w niczym nie umniejsza wagi wypowiadanych przez Benforda ostrzeżeń.