Tajemniczy ogród [Robert Rankin „Ogród nieziemskich rozkoszy” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Nie spotkałem zbyt wielu książek, które w swoim tytule zawierałyby sugestię, że obcujemy z czymś wspaniałym, a każda kolejna stronica będzie podtrzymywać stan błogostanu. W taki bowiem sposób odczytałem „Ogród nieziemskich rozkoszy”, pozycję bynajmniej nie botaniczną. Teraz, po skończonej lekturze, zastanawiam się, czy aby przypadkiem już sam tytuł nie przerósł Roberta Rankina.
Tajemniczy ogród [Robert Rankin „Ogród nieziemskich rozkoszy” - recenzja]Nie spotkałem zbyt wielu książek, które w swoim tytule zawierałyby sugestię, że obcujemy z czymś wspaniałym, a każda kolejna stronica będzie podtrzymywać stan błogostanu. W taki bowiem sposób odczytałem „Ogród nieziemskich rozkoszy”, pozycję bynajmniej nie botaniczną. Teraz, po skończonej lekturze, zastanawiam się, czy aby przypadkiem już sam tytuł nie przerósł Roberta Rankina.
Robert Rankin ‹Ogród nieziemskich rozkoszy›Napisana ponad dziesięć lat temu książka rozpoczyna się zupełnie zwyczajnie, by nie rzec: sztampowo. Oczywiście następuje prezentacja bohatera, potem dość toporne próby rozbawienia czytelnika i w końcu Wydarzenie 1). Idąc tym torem: bohater to Maxwell Karrien, humor zaprezentowany na początku jest dość niewybredny, a Wydarzenie sprowadza się do otrzymania przez bohatera dyplomu Królewskiej Nagrody Przemysłowej. Sytuację udziwnia fakt, że Max nie przepracował jak dotąd ani jednego dnia. Dziwne? Nie w zestawieniu z kolejnymi rozdziałami… Fabuła „Ogrodu…” opiera się na pomyśle, który już sam w sobie jest dosyć ciekawy: oto Ziemia opuszcza epokę nauki i zmierza ku czasom mitów, legend i herosów. Rzecz jasna jedyną osobą dostrzegającą przemianę świata jest Maxwell Karrien, którego poznajemy tuż przed śniadaniem (oczywiście mam na myśli jego śniadanie, a nie ranny posiłek Czytelnika). Co więcej, to Maxowi przypadnie w udziale rola nieco nadwątlonego superherosa, zwanego tutaj Wyobrażaczem. Mniej więcej od tego momentu książka zaczęła być naprawdę ciekawa, a styl pisania autora przestał mnie razić. Prawie. Jeżeli miałbym z czymś porównywać prozę Roberta Rankina, byłby to „Świat Dysku” Terry’ego Pratchetta. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że byłoby to porównanie wielce niesprawiedliwe, ale jeśli pisarz wchodzi na ścieżkę humoru sytuacyjnego, ironii i zabaw słownych, to musi liczyć się z brutalnymi w swoich ocenach recenzentami, którzy tylko czekają, by wytknąć twórcy, co się tylko da 2). Powiem wprost: początkowo humor prezentowany w książce wydał mi się mało wysublimowany – i uwierzcie, powyższe określenie jest z mojej strony dużym eufemizmem i ukłonem w stronę Rankina. Jednak po przebrnięciu kilku pierwszych rozdziałów stała się rzecz dziwna: styl zaczął mi się coraz bardziej podobać, co świadczy albo o jego ewolucji, albo o tym, że w bardzo krótkim czasie zdołano mnie do niego przekonać. W obu przypadkach duży plus dla autora. „Ogród nieziemskich rozkoszy” jest książką dziwną. Dzieje się dużo, króliki z kapelusza wyskakują na niemal każdej stronie, a jedynym dla nich wytłumaczeniem pozostaje to, że świat wszedł w nową epokę. Czytelnik musi zatem przyzwyczaić się do nagłych zwrotów w fabule, cudownych ocaleń i nieoczekiwanych zmian miejsc akcji. Kiedy jednak przyjmie do wiadomości, że uniwersum książkowej fikcji nie rządzi się właściwie żadnymi prawami, czeka go już tylko kawał dobrej, niczym niezmąconej zabawy. Jednego, czego nie można Rankinowi zarzucić, to braku pomysłów. Chylę czoła przed wyobraźnią autora, która nie dość, że wydaje się być nieskończona, to jeszcze zostaje wykorzystana w niecnym celu rozbawienia czytelnika. I to się udaje znakomicie, zwłaszcza w momentach, gdy Maxwell styka się z nowym kultem cargo i delikatnie w nim miesza, czy kiedy próbuje stworzyć telewizję od podstaw, to jest od gigantycznego, drewnianego pudełka z żywym (!) prezenterem w środku. „Ogród nieziemskich rozkoszy” to książka, w której autor bawi się z czytelnikiem praktycznie każdym elementem fabuły, nie raz puszczając do niego oko. Ale jest to zabawa przynosząca korzyści obopólne, ponieważ kiedy tylko podejmiemy wyzwanie i wejdziemy do świata Roberta Rankina, zostaniemy porwani przez przygodę – dziką, narowistą, nieokiełznaną, słowem: taką, jakiej oczekujemy chyba za każdym razem, gdy rozpoczynamy lekturę. „Ogród…” nie jest może dziełem wybitnym, ale daje to, czego oczekuję od każdego tworu literackiego: oderwanie od naszej rzeczywistości i zanurzenie w całkiem innej, a potem dostarczające kilku chwil przyjemności nurzanie w niej aż do ostatniej strony. A przecież o to nam wszystkim chodzi, prawda? 1) Jak sama nazwa wskazuje, Wydarzenie to moment, w którym COŚ się dzieje. Owym czymś może być w zasadzie wszystko, chociaż wskazane jest, by było zaskakujące, niebanalne, tudzież tajemnicze/przerażające. Następstwem Wydarzenia jest potoczenie się fabuły w zupełnie odmiennym kierunku, niż sugerowałby początek dzieła. Taki chwyt, mający na celu zmylenie czytelnika – oczywiście żaden czytelnik nie przyzna się, że dał się na tak marną sztuczkę nabrać.
2) Jak się słusznie domyślacie, niżej podpisany do takich recenzentów się nie zalicza.
|