Przedstawiony w „Biało-czerwonym” groteskowy portret „stuprocentowego mężczyzny i Polaka” może przypaść do gustu nie tylko feministkom, chociaż autor nie pozostawił suchej nitki na swoim bohaterze. Dawid Bieńkowski konstruując fabułę powieści, poszedł jednak nieco na skróty – przeciwstawiając nowoczesności mieszankę tradycyjnego (a wręcz staroświeckiego) patriotyzmu i męskiego szowinizmu. Efekt jest taki, że powstała książka będącą literacką zabawą stereotypami, a nie diagnozą polskiej rzeczywistości.
Wyznania polskiego macho
[David Bieńkowski „Biało-czerwony” - recenzja]
Przedstawiony w „Biało-czerwonym” groteskowy portret „stuprocentowego mężczyzny i Polaka” może przypaść do gustu nie tylko feministkom, chociaż autor nie pozostawił suchej nitki na swoim bohaterze. Dawid Bieńkowski konstruując fabułę powieści, poszedł jednak nieco na skróty – przeciwstawiając nowoczesności mieszankę tradycyjnego (a wręcz staroświeckiego) patriotyzmu i męskiego szowinizmu. Efekt jest taki, że powstała książka będącą literacką zabawą stereotypami, a nie diagnozą polskiej rzeczywistości.
David Bieńkowski
‹Biało-czerwony›
Tacy faceci jak Paweł – główny bohater „Biało-czerwonego” – istnieją chyba wyłącznie w wyobraźni wojujących feministek. Może on uchodzić za człowieka sukcesu – ma piękną żonę, kilkuletniego syna i jest właścicielem prężnie działającej kancelarii prawniczej oraz posiadaczem luksusowego mieszkania i superszybkiego auta. Niestety, szybko okazuje się, że pod pozorami wykształconego człowieka „na poziomie” ukrywa się zwykła męska, szowinistyczna świnia. Paweł niby wie, że zgodnie z wzorcami lansowanymi między innymi przez kolorowe pisma mąż powinien dzielić się z żoną obowiązkami domowymi, a kobieta ma prawo do samorealizacji. Tylko co z tego, jeśli główny bohater w głębi serca uważa, że ta „nowoczesność” zwyczajnie nie nadaje się dla niego, gdyż takie zachowanie jest po prostu poniżej godności prawdziwego mężczyzny. Jak żona koniecznie chce pracować, to on wielkodusznie się na to nawet zgodzi, bo „stać ich na opiekunkę do dziecka”. Jednak według Pawła i tak lepiej by było, gdyby Majka siedziała w domu, zajmowała się dzieckiem i gotowała obiady... Jest dla niego rzeczą niepodlegającą dyskusji, że każdy mężczyzna ma swoje potrzeby (jedzenie, seks, sen itd.), zaś zgodnie z naturalnym porządkiem świata rolą kobiety jest ich zaspakajanie.
Kolejne mroczne zakamarki duszy Pawła poznajemy, kiedy relacjonuje on przebieg wydarzeń pewnego sobotniego przedpołudnia, podczas którego został zmuszony przez żonę do zaopiekowania się własnym dzieckiem. Oczywiście zamiast zajmować się Wiktorkiem, wolałby w spokoju popracować albo spędzić czas w męskim gronie, ale stara się zająć synem najlepiej, jak potrafi. Rychło się okazuje, że to zadanie zdecydowanie go przerasta – przecież dziecko trzeba ubrać, nakarmić i jeszcze czymś zająć... Ale jak to miałoby się udać, skoro scena, w której Paweł próbuje usmażyć jajecznicę mogłaby równie dobrze znaleźć się w komedii slapstickowej, a rozgrywki piłkarskie w mieszkaniu nieuchronnie prowadzą do zniszczeń? Co gorsza – bohaterowi przytrafiają się też inne nieszczęścia, takie jak uszkodzenie jego ukochanego auta czy odrzucenie jego „zalotów” przez seksowną sąsiadkę. A w pobliżu ciągle nie ma Majki, która przecież powinna wspierać swojego męża w tych trudnych chwilach...
Jako źródło przekonań Pawła zostaje wskazany patriarchalny model rodziny wpojony bohaterowi przez „Dziadka, a być może Ojca w jednej osobie". To zresztą zdecydowanie najbarwniejsza i najzabawniejsza postać w powieści, bo za jej pomocą Bieńkowski wyszydza hurrapatriotyczne relacjonowanie polskiej historii. Dziadek to nie tylko uczestnik niezliczonych wojen (są to między innymi Grunwald, kampania wrześniowa i Lenino), lecz jednostka ciągle gotowa do wymachiwania szablą – kiedy prowadzi chłopców na podwórkowa wojnę czy też przegania artystę szargającego w telewizji narodowe świętości. Ciągłe demonstrowanie przez Dziadka sprawności fizycznej (mimo kłopotów z prostatą) i niesamowite tyrady o jego dokonaniach bojowych czy o oglądanym meczu piłkarskim naprawdę potrafią rozbawić. W sumie trudno jednak zrozumieć, po co autor ośmiesza postawę życiową, która odeszła do lamusa historii, a w dodatku została już wykpiona przez innych pisarzy.
W „Biało-czerwonym” przeciwstawiono nowoczesności patriarchalny model rodziny i utrzymane w duchu niemal sarmackim tradycje patriotyczno-niepodległościowe. Tyle że trudno określić, jak autor wyobraża sobie tę oderwaną od polskości nowoczesność, gdyż o pojawiającym w powieści Nowoczesnym – będącym sąsiadem Pawła – dowiadujemy się jedynie, że odniósł sukces finansowy (nosi przeraźliwie drogie ubrania) i lubi zajmować się swoim dzieckiem. W dodatku postać głównego bohatera została skonstruowana w ten sposób, że jest on dla autora łatwym „chłopcem do bicia”, ale zarazem trudno uznać go za uosobienie cech charakterystycznych dla jakiejś liczniejszej grupy współczesnych młodych ojców. Nie stanowi przeciwwagi dla doprowadzonych do granic absurdu postaw Pawła i Dziadka także Majka, która wprawdzie próbuje realizować swoją wizję kariery, jednak pojawia się w powieści głównie w tle wydarzeń i tak naprawdę nie wiadomo, czego oczekiwałaby od swojego męża. Dawid Bieńkowski umiejętnie nawiązuje stylem „Biało-czerwonego” do twórczości Witolda Gombrowicza, ale niestety zabrakło mu właściwych autorowi „Trans-Atlantyku” świeżości spojrzenia i odwagi w poruszaniu drażliwych tematów, dlatego otrzymaliśmy książkę bardzo zabawną, lecz raczej niemającą szansy stać się wyrazistym głosem w dyskusji o modelu nowoczesnej polskiej rodziny.