Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ian R. MacLeod
‹Dom Burz›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDom Burz
Tytuł oryginalnyThe House of Storms
Data wydania7 marca 2008
Autor
PrzekładWojciech M. Próchniewicz
Wydawca MAG
CyklWieki światła
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-079-2
Format528s. 135×205mm; oprawa twarda
Cena39,—
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Kalekie arcydzieło
[Ian R. MacLeod „Dom Burz” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Dawno już książka nie wzbudziła we mnie tak mieszanych uczuć jak „Dom Burz”. Najpierw była nadzieja, bo „Wieki światła”, wcześniejsza książka Iana R. MacLeoda, bardzo przypadły mi do gustu. Potem zachwyt i ponowne zauroczenie światem, który już znałam. Wreszcie, niestety, przyszło rozczarowanie.

Anna Kańtoch

Kalekie arcydzieło
[Ian R. MacLeod „Dom Burz” - recenzja]

Dawno już książka nie wzbudziła we mnie tak mieszanych uczuć jak „Dom Burz”. Najpierw była nadzieja, bo „Wieki światła”, wcześniejsza książka Iana R. MacLeoda, bardzo przypadły mi do gustu. Potem zachwyt i ponowne zauroczenie światem, który już znałam. Wreszcie, niestety, przyszło rozczarowanie.

Ian R. MacLeod
‹Dom Burz›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułDom Burz
Tytuł oryginalnyThe House of Storms
Data wydania7 marca 2008
Autor
PrzekładWojciech M. Próchniewicz
Wydawca MAG
CyklWieki światła
SeriaUczta Wyobraźni
ISBN978-83-7480-079-2
Format528s. 135×205mm; oprawa twarda
Cena39,—
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Akcja „Domu Burz” umiejscowiona jest w tym samym co „Wieki światła” świecie, w którym prócz zdobyczy techniki ludzie wykorzystują eter, substancję wydobywaną spod ziemi niczym węgiel, a więc całkowicie realną, a jednocześnie na swój sposób „czarodziejską”, bo zdolną kształtować rzeczywistość. Jednak „Dom Burz” to czasy o sto lat późniejsze, pojawiają się samochody i telefony (te ostatnie nieco umagicznione), narasta też konflikt między zachodem Anglii a wschodem.
Nim konflikt zmieni się w wojnę, do Invercombe, miejscowości leżącej na zachodzie, przybędzie Alice Meynell, kobieta z wschodu. Przywiezie ze sobą chorego na gruźlicę syna, licząc na to, że morskie powietrze przywróci mu zdrowie. A jeśli to nie poskutkuje… cóż, Alice jest wystarczająco zdesperowana, by zwrócić się o pomoc do mieszkających niedaleko Wybrańców (tak sami siebie nazywają), czyli ludzi zmienionych przez eter, którzy u reszty społeczeństwa budzą zarówno pogardę, jak i lęk.
„Dom Burz” ma dwie niewątpliwe zalety. Pierwsza to świat, oryginalny i zbudowany z rozmachem, a przy tym dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. MacLeod ma niesamowitą wyobraźnię: tu nawet proste opisy miasta, budynków, ulic czy budek telefonicznych czyta się ze szczęką na wysokości kolan. Ponadto – to również ważne – autor potrafi tę fascynującą wyobraźnię nieco przyhamować i nie opisuje wszystkiego dokładnie, dzięki czemu na przykład Wybrańcy, choć odpowiednio dziwaczni, zachowują jednocześnie sporo tajemniczości i magicznego odrealnienia.
Druga zaleta to język. Jeśli chodzi o styl, o frazę i budowanie nastroju, to MacLeod jest jednym z najlepiej piszących autorów, jakich znam, a w dodatku w Polsce miał szczęście trafić na dobrego tłumacza. Nic więc dziwnego, że dla samych pięknie zbudowanych zdań mogłabym tę książkę czytać i czytać bez końca.
Problemy z „Domem Burz” zaczynają się na etapie fabuły.
Pierwsza z trzech części zachwyciła mnie bez zastrzeżeń. To opowieść (bo część pierwszą można potraktować niemal jako osobną historię) zbudowana na kształt łuku. Najpierw zimna, posępna wiosna, która wiąże się z gasnącą nadzieją, z przeróżnymi obawami, z chorobą i lękiem przed utratą jedynego dziecka. Potem następuje gorące lato, a wraz z nim zachłyśnięcie się radością, życiem, miłością. I wreszcie początek jesieni, gdy jedno po drugim pękają złudzenia. Ta kameralna tragedia, naznaczona zresztą nadciągającym cieniem tragedii znacznie większej, robi kolosalne wrażenie może właśnie dlatego, że opisana jest bez żadnego patosu, w samych półcieniach, poprzez na pozór tak drobne szczegóły jak na przykład opis pokoju, w którym para kochanków zatrzymuje się dwa razy – raz w środku lata, a raz na początku jesieni.
W części drugiej zaczyna się wojenna zawierucha, a fabuła – mniej płynna, a bardziej rwana – skacze zarówno w czasie, jak i między bohaterami. Momentami miałam wrażenie, że czytam zupełnie inną opowieść, co jeszcze wadą nie jest – można nawet argumentować, że nieco chaotyczny sposób narracji pasuje do opisywania wojennego zamętu. Mam jednak inne zastrzeżenia.
Po pierwsze, pojawia się wątek niczym z przedwojennej powieści dla kucharek, czyli historia rozdzielonego z matką syna (kobietę oszukano, wmawiając jej, że dziecko zmarło tuż po urodzeniu, a oddany do adopcji chłopiec dorasta w przekonaniu, że jest niechcianą sierotą). Rzecz jasna, MacLeod jest pisarzem oryginalnym, więc i ten wątek kończy się inaczej niż czytelnik mógłby się spodziewać, są też w nim momenty przejmujące – niemniej to „uszlachetnianie” trącącego myszką motywu udało się tylko w połowie, bo spod wzruszających scen i pięknego języka przebija czasem irytująca banalność pierwowzoru.
Irytują także przedziwne zbiegi okoliczności. I tak bohaterowie dowiadują się różnych rzeczy wtedy, kiedy autorowi jest wygodnie (na przykład gdy potrzebny jest zwrot akcji), a w dodatku kilka najważniejszych postaci od czasu do czasu wpada na siebie „przypadkiem”, choć akcja rozgrywa się na terenie sporego przecież kraju. To drugie jest denerwujące nie tylko ze względu na brak prawdopodobieństwa, ale też dlatego, że wojna, w poszczególnym scenach opisana fenomenalnie, nagle traci swój epicki rozmach, a czytelnik momentami może odnieść wrażenie, że dwie armie ścierają się gdzieś w podmiejskim lasku.
Zastrzeżenie kolejne – dlaczego Alice Meynell, najciekawsza i najbardziej niejednoznaczna postać, w pewnym momencie zostaje zepchnięta na drugi plan, a na pierwszy wraca dopiero pod koniec książki? I dlaczego niektórzy bohaterowie tak gwałtownie się zmieniają? Panią Foot, której ciągłość charakteru została poświęcona na rzecz malowniczo ukazanego szaleństwa, akceptuję bez oporów, bo to postać drugoplanowa, a poza tym naprawdę fajnie i z pomysłem opisana; szkoda mi jednak Marion. Młoda dziewczyna z części pierwszej nie ma nic wspólnego z kobietą z części drugiej i trzeciej – więcej nawet, już w późniejszych partiach powieści Marion zmienia się kilkakrotnie i za każdym razem wypada to niezbyt przekonująco. W rezultacie postać, która w założeniu miała być skomplikowana i równie niejednoznaczna co Alice Meynell, pozostawiła mnie raczej obojętną.
Autor zdaje sobie sprawę z gwałtowności tych zmian i tłumaczy je czymś, co u nas, w ślad za Gombrowiczem, przywykło się określać problemem „gęby”. Otóż żadna z tych postaci nie jest Marion prawdziwą, lecz jedynie Marion taką, jaką widzą ludzie. Wyjaśnienie niezłe, ale niestety, kłócące się z innym, ważniejszym i bardziej wyeksponowanym wątkiem. Mam tu na myśli motyw przeszłości wpływającej na teraźniejszość, ślad, jaki pozostawiło w Marion i Ralphie spędzone razem lato, wreszcie próby zawrócenia czasu z powrotem do dni młodości. W takim wątku bardzo ważna jest ciągłość charakterów; oczywiście, ludzie z czasem się zmieniają, a znużony czterdziestolatek to nie beztroski młodzieniec, lecz trzeba, aby czytelnik wiedział, że wciąż ma do czynienia z jedną postacią. W „Domu Burz” ciągłość ta zachowana jest w przypadku Ralpha, a w przypadku Marion już nie, przez co nie potrafiłam wzruszyć się ich historią tak mocno, jak mogłabym.
Mam wątpliwości także jeśli chodzi o postać Klade’a, który w pewnym momencie również mocno się zmienia i choć sam pomysł tej zmiany jest fabularnie jak najbardziej uzasadniony, to nie jestem pewna, czy powinna ona doprowadzić do powstania akurat takiej osobowości (w tym miejscu celowo piszę niejasno, żeby nie spojlerować tym, którzy nie czytali).
Kolejny problem to mnogość wątków, które autor porusza. O dwóch już pisałam, a jest ich więcej. Koniec pewnej epoki i początek nowej, bezsensowność wojennego szaleństwa, problemy, jakie niesie ze sobą teoria ewolucji – na przykład czy to, co nazywamy miłością, nie jest przypadkiem jedynie wyrazem gatunkowego egoizmu. Pragnienie władzy i jego konsekwencje. I wreszcie wątek magicznego, na swój sposób obdarzonego świadomością miejsca na styku dwóch rzeczywistości – realnej i magicznej. Czasem miałam wrażenie, że MacLeod miał zbyt wiele pomysłów na tę książkę i w rezultacie żadnego z nich w pełni nie wykorzystał. Najbardziej satysfakcjonujący jest chyba wątek ostatni, ten związany z niezwykłością Invercombe – może dlatego że, na pozór mało ważny i przez cały czas pozostający gdzieś w tle, jednocześnie prowadzony jest bardzo konsekwentnie. I to właśnie z tym wątkiem wiąże się ładne, nastrojowe zakończenie.
Bardzo trudno mi zaklasyfikować tę książkę. Wymieniłam sporo elementów, które z takiego czy innego względu mi się nie podobały, więc powinnam powiedzieć, że „Dom Burz” jest kiepski. Ale nie, nie jest. A więc jest dobry? Kurczę, też nie. Przeciętny? O nie, zdecydowanie nie. Właściwie jedyna kategoria, do jakiej powieść MacLeoda mi pasuje, to kalekie arcydzieło – historia, która mogłaby być znakomita, a jest irytująco nierówna. Ponieważ jednak każde, nawet kalekie arcydzieło, warte jest uwagi, pozwolę sobie mimo wszystkich zastrzeżeń „Dom Burz” gorąco polecić.
koniec
3 kwietnia 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Studium utraty
Joanna Kapica-Curzytek

25 IV 2024

Powieść czeskiej pisarki „Lata ciszy” to psychologiczny osobisty dramat i zarazem przejmujący portret okresu komunizmu w Czechosłowacji.

więcej »

Szereg niebezpieczeństw i nieprzewidywalnych zdarzeń
Joanna Kapica-Curzytek

21 IV 2024

„Pingwiny cesarskie” jest ciekawym zapisem realizowania naukowej pasji oraz refleksją na temat piękna i różnorodności życia na naszej planecie.

więcej »

PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
Sebastian Chosiński

19 IV 2024

Oficer MO Szczęsny, co sugeruje już zresztą samo nazwisko, to prawdziwe dziecko szczęścia. Po śledztwie opisanym w swej debiutanckiej „powieści milicyjnej” Anna Kłodzińska postanowiła uhonorować go awansem na kapitana i przenosinami do Komendy Miejskiej. Tym samym powinien się też zmienić format prowadzonych przez niego spraw. I rzeczywiście! W „Złotej bransolecie” na jego drodze staje wyjątkowo podstępny bandyta.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.