Co ma wspólnego teologia z lodowcem? Czy Ziemia była gigantyczną kulą śnieżną? Dlaczego żyjemy w epoce lodowcowej? Czy na Marsie jest woda? Doug MacDougall stawia wiele fascynujących pytań i choć odpowiada na nie tylko częściowo, to „Zamarznięta Ziemia” jako monografia glacjologii – dziedziny dość skąpo reprezentowanej wśród książek popularnonaukowych – warta jest uwagi.
Planeta Śnieżka i siedmiu mądroludków
[Doug Macdougall „Zamarznięta ziemia” - recenzja]
Co ma wspólnego teologia z lodowcem? Czy Ziemia była gigantyczną kulą śnieżną? Dlaczego żyjemy w epoce lodowcowej? Czy na Marsie jest woda? Doug MacDougall stawia wiele fascynujących pytań i choć odpowiada na nie tylko częściowo, to „Zamarznięta Ziemia” jako monografia glacjologii – dziedziny dość skąpo reprezentowanej wśród książek popularnonaukowych – warta jest uwagi.
Doug Macdougall
‹Zamarznięta ziemia›
W książce MacDougalla najgorszy jest okładkowy podtytuł. Owszem, jego pierwsza część – „historia dawnych epok lodowcowych” – jest jak najbardziej prawdziwa, ale już druga, odnosząca się do przyszłości, niekoniecznie. Jeśli więc ktoś spodziewa się futurologii, rozważań na temat przyszłości Ziemi, bezzasadności strachu przed globalnym ociepleniem, o apokaliptycznych wizjach rodem z „
Pojutrza” nie mówiąc – raczej się zawiedzie. Trochę szkoda, bo to temat ciekawy, a jednocześnie ważki. Tak czy owak, danina bożkowi marketingu została złożona (oprócz podtytułu jest też zachęta w blurbie: „obowiązkowa lektura dla tych, którym nieobojętny jest los naszej planety stojącej w obliczu złowrogich zmian klimatycznych” oraz zapowiedź podjęcia wspomnianych problemów we wstępie), można przejść do istotniejszego tematu.
Tym poważnym zagadnieniem jest geologia glacjalna czy, jak kto woli, glacjologia. Jeśli więc ktoś źle wspomina lekcje geografii, alergicznie reaguje na sformułowania typu „morena czołowa”, „dolina U-kształtna” czy „mimośród orbity”, może na początku nie czuć się jak w domu. Wystarczy natomiast odrobina dobrej woli i samozaparcia, a lektura tej niewielkiej, 200-stronicowej książeczki będzie ciekawym i bardzo pouczającym doświadczeniem. Wykład MacDougalla to bowiem nie powtórka z geografii, ale raczej lekcja uzupełniająca. Jeśli dla wielu jedyną stycznością z glacjologią było wkucie na kartkówkę schematu lodowca, ma szansę w końcu dostać klarowne i przystępne wyjaśnienia. Z „Zamarzniętej Ziemi” czytelnik dowie się nie tylko, jak wygląda krajobraz polodowcowy, ale też w jaki sposób do jego ukształtowania doszło oraz jakie były przyczyny zlodowaceń i dlaczego na danym obszarze skutkowały one obecnością akurat takich, a nie innych form. Opisy te nie ograniczają się do skrótowego „to naniósł lodowiec” i atakowania morenami, drumlinami, sandrami i ozami. Te pojęcia „wchodzą” niejako przy okazji – podstawą jest wyjaśnienie, co się właściwie dzieje w krótkim i długim okresie, gdy w mroźnym klimacie opadły śnieg nie rozmarza, a zbija się, tworząc lądolód.
Przystępność wyjaśnień po części jest zasługą faktu, że bohaterem książki w równym stopniu co lód jest sama glacjologia. „Zamarznięta Ziemia” to bowiem wykład na temat lodowców, ale poprowadzony przez pryzmat historii rozwoju tej nauki. Są tu więc i wzmianki o wczesnych teoriach systematycznie ochładzającej się Ziemi, i hipotezy o gigantycznych lodowych „grzybach” tworzących się na biegunach. Są opisane powiązania między biologią – a właściwie paleontologią – a geologią, ale też wpływ teologii na nauki przyrodnicze. Co więcej, MacDougall przybliża również czytelnikom narzędzia, jakich używa(ł) dawny i współczesny glacjolog. Są więc fragmenty o datowaniu za pomocą pola magnetycznego, o odwiertach głęboko pod dnem morza czy o śledzeniu warstw gleby lub skały. Wszystko wyjaśnione przystępnie i obrazowo, właściwie nie da się nie zrozumieć na przykład, dlaczego osad w miejscu dawnych jezior lodowcowych nanoszony był warstwowo. Autor w ogóle stara się zainteresować odbiorcę i nie ogranicza się tylko do typowych metod czy przedmiotów badania. Czy skrzypce Stradivariusa albo XVII-wieczne obrazy mogą być dowodem na występowanie tak zwanej „małej epoki lodowcowej”? Ano okazuje się, że mogą – to przedmiot badań równoprawny na przykład z kośćmi zwierząt, składem chemicznym gleby i powietrza czy rozmieszczeniem geograficznym wszystkich tych śladów. Glacjolog – czy ogólniej: przyrodnik zajmujący się naukami o Ziemi – aby badać okresy starsze niż kilkaset lat temu, skąd pochodzą już źródła pisane pierwszych obserwacji naukowych, musi się chwytać doprawdy dziwnych i różnorodnych metod.
„Zamarznięta Ziemia”, nie jest jednak ideałem i mniej więcej w 1/3 na kilkadziesiąt stron traci tempo. Owszem, wciąż wykład jest dość przystępny, ale następuje zawężenie tematyki do szczegółów i mało interesujących rozważań. Na przykład cały rozdział poświęcony jest wspomnianym wcześniej wierceniom w lodzie, a przez kilkanaście stron ciągną się rozważania na temat tak zwanych
scablands, specyficznych form polodowcowych w amerykańskim stanie Waszyngton. Po części to wina założeń: autor, chcąc przedstawić historię glacjologii, prezentuje nie tylko obecny stan wiedzy ale też dywagacje z przeszłości i błędne teorie. Tylko że o ile te pochodzące z XVII czy nawet XVIII wieku były ciekawe i zabawne w swej fantastyczności, o tyle te sprzed lat kilkudziesięciu różnią się tylko szczegółami i spór na ich temat zbliża się – w oczach przeciętnego czytelnika – niebezpiecznie blisko do nudnego technobełkotu.
Pochodną studiowania historii nauki są również postacie słynnych uczonych pojawiające się na kartach książki. Nazwisk przewija się zapewne kilkadziesiąt, ale MacDougall wyróżnia sześć osób, które albo tworzyły podwaliny geologii glacjalnej, albo miały na nią przemożny wpływ. Zresztą ciężko nazwać wszystkich glacjologami, bo albo byli oni przyrodnikami w znaczeniu ogólnym, albo lodowcami zainteresowali się przypadkiem (są tam na przykład botanicy czy matematycy). Tak czy siak, stają się oni trzecim już równorzędnym bohaterem „Zamarzniętej Ziemi”. Problem tylko w tym, że zamiast ograniczyć się do przedstawienia ich teorii, autor rozpisuje się o życiu uczonych, tworząc nudne biogramy, kronikarsko wyliczające najważniejsze zdarzenia nie tylko z kariery, ale również z dzieciństwa.
Z drugiej strony MacDougall kwituje krótkim tylko wspomnieniem sporą liczbę ciekawych tematów. Traktuje po macoszemu nie tylko futurologię, ale też dość pobieżnie rozważa problem obecności wody i lodowców na innych planetach, koncepcję
planety-śnieżki czy wpływ zlodowaceń na historię i ewolucję człowieka. Oczywiście autor ma prawo dowolnie dobierać tematy, ale jeśli coś się we wstępie (nie mówiąc o okładce) zapowiada, warto byłoby się z obietnicy wywiązać. Tym bardziej że wspomniane tematy są bardzo nośne i ich odpowiednie wkomponowanie w treść, na przemian z bardziej typowymi rozważaniami na temat powstawania i budowy lodowców, tylko by się przysłużyło utrzymaniu uwagi czytelnika.
Powyższe niedociągnięcia na szczęście nie są jednak w stanie przeważyć szali i książka wciąga zarówno jako opowieść o lodowcach, jak i jako pean na cześć nauki przybliżający jej cele, narzędzia, historię i do tego niewstydzący się błędów z przeszłości. „Zamarznięta Ziemia” na pewno nie jest monografią idealną ani wyczerpującą, jest jednak godna uwagi, i to nie tylko na zasadzie „na bezrybiu i rak ryba”.