Po wielu latach na polskim rynku ukazała się klasyczna powieść Samuela Delany’ego „Babel-17”. Książki pochodzące z lat 60. – jak ta właśnie – i trafiające w ręce czytelników żyjących na początku XXI wieku mają sporą szansę stania się ramotką, ciekawą jedynie dla fanatyków i historyków gatunku. Jednak z „Babel-17” czas obszedł się wyjątkowo łagodnie. Duża w tym zasługa literackich talentów i wyborów Delany’ego.
Obcej głowie dość dwie słowie
[Samuel R. Delany „Babel 17” - recenzja]
Po wielu latach na polskim rynku ukazała się klasyczna powieść Samuela Delany’ego „Babel-17”. Książki pochodzące z lat 60. – jak ta właśnie – i trafiające w ręce czytelników żyjących na początku XXI wieku mają sporą szansę stania się ramotką, ciekawą jedynie dla fanatyków i historyków gatunku. Jednak z „Babel-17” czas obszedł się wyjątkowo łagodnie. Duża w tym zasługa literackich talentów i wyborów Delany’ego.
Samuel R. Delany
‹Babel 17›
Nasza Galaktyka od dwudziestu lat ogarnięta jest wojną. Walkę toczy siedem z dziewięciu poznanych inteligentnych ras: cztery stają się Najeźdźcami, a trzy tworzą Sojusz. Ludzkość jest podzielona – jej przedstawiciele znajdują się po obu stronach frontu. Zmagania wojenne dotkliwie zakłócają handel i życie na zamieszkanych planetach, a sytuację pogarszają powtarzające się akty sabotażu. Przechwycone komunikaty wskazują na to, że zamachowcy posługują się niezrozumiałym kodem czy językiem, o którego „złamanie” zostaje poproszona Rydra Wong – intergalaktycznej sławy poetka. Babel-17 – bo tak roboczo określa się ten kod – okazuje się jednak być nie tylko sposobem komunikacji bojowników, ale i bronią. Rydra musi walczyć z wrogiem, który ukrywa się w najbardziej niespodziewanym miejscu.
Samuel Delany nie stworzył space opery, chociaż na to by wskazywała sceneria. Napisał za to powieść SF, w której rolę „science” (dość swobodnie jednak traktowanej) pełni nauka o języku. Wedle
jednej z teorii język, jakim się posługujemy, nie tylko pomaga nam komunikować się z innymi, ale wręcz kształtuje sposób myślenia i postrzegania rzeczywistości. Nauka nowego języka pozwala zatem na nowo spojrzeć na otaczający świat, przewartościować sądy i zmienić poglądy. Po części każdy znający co najmniej dwa języki może zaobserwować to na własnym przykładzie – można zauważyć wówczas nieoczekiwane pokrewieństwo wyrazów czy konstrukcji językowych, domyślać się przeszłych konotacji i zapożyczeń. Wiedza o języku pozwala wzbogacić wiedzę o historii, czasem umożliwia jej zrekonstruowanie.
Jednak omawiana powieść ukazuje świat, w którym język może decydować o lojalności i strukturze osobowości. To świat, w którym naprawdę nazywając rzecz – stwarzamy ją. A zmieniając jej nazwę – zmieniamy charakterystykę realnego desygnatu i nadajemy mu nowe cechy. Babel-17 narzuca perspektywę swoich twórców każdemu, kto stara się zrozumieć ten język i go używać – przez to jest świetnym narzędziem do manipulacji.
Teoria „magicznego” wpływu języka została wykorzystana przez
wielu innych autorów – wystarczy wspomnieć sztuczny język Marain u Iaina M. Banksa, uwalniający z okowów czasu język obcych w „Historii twojego życia” Chianga, lingwistyczny wirus w „Zamieci” Neala Stephensona czy nowomowę u George’a Orwella. Ten ostatni przykład jest tym bardziej bliski omawianej powieści, że tak jak u Orwella, tak i u Delany’ego nowomowa służy dwójmyśleniu – zmianie wartości przypisywanych danemu desygnatowi poprzez zmianę jego nazwy. W ten sposób „słowo oznaczające Sojusz w Babel-17 tłumaczy się dosłownie jako „ten-który-dokonał-inwazji”.
Jednak i obecnie mamy przecież często do czynienia z praktycznym zastosowaniem wspomnianej teorii – czymże innym jest bowiem stosowanie eufemizmów bądź wypieranie starych, prawdziwie czy nie, negatywnych nazw przez nowe, politycznie poprawne?
Na szczęście dla powieści Delany nie jest zbytnio szczegółowy w opisach – kwestie takie, jak przyczyna i okoliczności wybuchu konfliktu, jak natura napędu pozwalającego na podróże międzygwiezdne, nawet geneza umiejętności wyzwalania i wzywania dusz zmarłych, nie są w ogóle wyjaśnione. Ich istnienie musimy przyjąć, bo są ważne dla świata przedstawionego i tyle. Może to być irytujące dla kogoś, kto nie lubi zbytnich niejasności (jak ja), jednak dzięki temu fabuła nie ucierpiała z upływem czasu. Wszelkie szczegółowe opisy podróży czy realiów przyszłości są obarczone ryzykiem dezaktualizacji i nadania fabule rysu śmieszności. Przypomnijmy sobie te papierowe mapy gwiezdne i wyznaczanie kursu za pomocą suwaków logarytmicznych, a będziemy wiedzieć, czego uniknął amerykański autor, poprzestając na skąpych informacjach o technicznej stronie przedstawianych urządzeń.
Delany jest równie enigmatyczny w kwestiach Obcych, ich psychiki i cielesności. Wszyscy bohaterowie powieści to ludzie, a z prawdziwymi kosmitami – Çiribianami – stykamy się tylko raz, a i to jedynie czytając opisy potyczki z udziałem ich statku oraz trudności negocjacyjnych przy uzgadnianiu treści traktatu. Delany nie idzie może aż tak daleko jak Lem, stwierdzający, że poziom obcości dowolnych dwóch ras inteligentnych jest zbyt duży, by komunikacja między nimi w ogóle mogła zajść, ale jednak zaznacza, że „wskaźniki zgodności w komunikacji są niewiarygodnie niskie (…) mamy szczęście, że [Çiribianie] wiedzą, co to jest „rodzina”, bo są jedyną rasą poza ludźmi, która zna to pojęcie”. Dzięki temu sprytnemu literackiemu unikowi twórca nie stworzył Obcych, którzy są obcy jedynie nominalnie – poprzez świadome niedomówienie pozostawił pole dla wyobraźni czytelnika.
Właściwie jedynym problemem w odbiorze „Babel-17” może być przesada, z jaką została ukazana główna postać, Rydra Wong. Jest ona nie tylko wspaniałą poetką, ale także piękną, utalentowaną i przedsiębiorczą kapitan żeglugi międzygwiezdnej. Dodatkowo świetnie porozumiewa się z odcieleśnionymi duszami, a jej zebrana pospiesznie i przypadkowo załoga jest błyskotliwa, urocza i gotowa skoczyć za kapitan Wong w ogień. Dzięki traumatycznym przeżyciom z dzieciństwa Rydra umie współczuć i rozumie wszelkich skrzywdzonych (nie mogę niestety wspomnieć o jeszcze jednym tricku rodem z opery mydlanej, dotyczącym innej postaci powieści, gdyż naprowadzenie nań ujawniałoby zbyt wiele z finałowego zwrotu akcji). Rydra Wong to postać większa niż życie – i to może przeszkadzać.
Jednak podsumowując, należy stwierdzić, że „Babel-17” się nie zestarzała. Nadal jest to świetna powieść fantastyczna, ukazująca intrygujący i bogaty świat, zajmująca się ciekawym aspektem kultury i cywilizacji ludzkiej, jakim jest język, a przy tym będąca wspaniałą lekturą. Nie jest to czytadło, ale książka łącząca „miodność” lektury z intrygującą i oryginalną wizją literacką. Wypada zatem podtrzymać
rekomendację Esensji – do księgarni po „Babel-17” warto i trzeba się udać.