Bohaterka „Córeczki tatusia” Lisy Scottoline oświadcza w pewnym momencie: „Jak trudne może być napisane książki? Tylu głupców to robi”. Z pewnością autorka z napisaniem swojej powieści poradziła sobie nieźle, choć książka sprawia wrażenie dzieła, które stworzyło w komitywie dwóch diametralnie różnych pisarzy. Pierwszy przygotował krótki wstęp i skromne zakończenie, natomiast drugi w rozwinięciu zamordował wszystkie dobre pomysły.
Licencja na zniechęcanie
[Lisa Scottoline „Córeczka tatusia” - recenzja]
Bohaterka „Córeczki tatusia” Lisy Scottoline oświadcza w pewnym momencie: „Jak trudne może być napisane książki? Tylu głupców to robi”. Z pewnością autorka z napisaniem swojej powieści poradziła sobie nieźle, choć książka sprawia wrażenie dzieła, które stworzyło w komitywie dwóch diametralnie różnych pisarzy. Pierwszy przygotował krótki wstęp i skromne zakończenie, natomiast drugi w rozwinięciu zamordował wszystkie dobre pomysły.
Lisa Scottoline
‹Córeczka tatusia›
Najważniejszą postacią powieści jest Natali Greco, profesor prawa, która przez znajomego z katedry zostaje zaproszona na zajęcia do więzienia w hrabstwie Chester. Nieoczekiwanie osadzeni podpalają materac z odchodami, które zbierali przez dobrych kilka miesięcy, a w placówce wybucha bunt. Śmiertelnie przerażona prawniczka wpada w potężne łapska jednego z więźniów – do gwałtu nie dochodzi dzięki szybkiej interwencji przyjaciela. Bunt zostaje stłamszony, ale uporządkowany świat Greco zupełnie się zawala – kobieta przypadkiem ujawnia zbrodnie, o których nikt nie powinien wiedzieć. W końcu zostaje oskarżona o morderstwo i zaczyna uciekać przed policją. Profesor prawa przekona się, że Temida faktycznie jest ślepa, jej miecz wyszczerbiony, a waga niedokładna.
Początek powieści jest bardzo obiecujący. Scottoline ukończyła prawo i przez jakiś czas była zatrudniona na uczelni, toteż od podszewki poznała realia szkoły wyższej. Dzięki tym doświadczeniom otoczenie Greco – zarówno pracownicy naukowi, jak i studenci – zostało sportretowane dość wiarygodnie. Powieść „Córeczka tatusia” na tym etapie robi bardzo dobre wrażenie. Atmosfera gęstnieje stopniowo, jak w dobrym thrillerze. Czyta się świetnie. Jednak wszystko rozchodzi się po kościach, gdy Greco zostaje oskarżona o morderstwo. Czytelnik ma wrażanie, jakby autorka w tym miejscu oddała pióro swojemu sobowtórowi z zapędami grafomana.
Trzeba dysponować sporym potencjałem, by tak świetnie zaczętą powieść zepsuć z taką fantazją. Gdy bohaterki zaczyna szukać policja, ta na własną rękę rozpoczyna śledztwo – wystarczy, że uda się w dowolne miejsce i już wpada na ślady prowadzące do rozwiązania zagadki. Gdy postanawia podążać za jednym z podejrzanych, ten niemal natychmiast prowadzi ją do kolejnego zamieszanego w sprawę. Ludzie nie pałają do Greco zbytnią sympatią, lecz gdy tylko zapyta o coś istotnego, po prostu nie potrafią jej odmówić. Wskutek tych błyskotliwych zabiegów fabularnych „Córeczka tatusia” z poziomu wysokiej klasy thrillera spada na poziom „Detektywa Pozytywki”, dołączanego do płatków śniadaniowych Nestle.
Niewątpliwym plusem powieści jest główna bohaterka, Natali Greco. By uczynić ją nieco bliższą czytelnikowi, Scottoline posłużyła się prostym, ale skutecznym zabiegiem – pomiędzy liniami dialogów i narracją umieszczone zostały oznaczone kursywą komentarze Greco. Są to słowa, których bohaterka nie wypowiada, ale które doskonale pasują do zaistniałej sytuacji. Tym sposobem pani profesor prawa nawiązuje z czytelnikiem bliższy, prawie intymny kontakt. Scottoline udało się wykreować złudzenie zaniku pośrednictwa narratora w przekazywaniu myśli bohaterki i za to należą się autorce słowa uznania.
W „Córeczce tatusia” poznajemy też drugie oblicze Greco. Opis na okładce książki głosi, że „Natalie może liczyć tylko na siebie, i właśnie z tej strony spotyka ją największe zaskoczenie…”. Nic dziwnego – pani profesor po prostu wymiata. Pierwsze wstrząsające doświadczenia zamieniają ją w prawdziwego Jamesa Bonda w spódnicy. Niewątpliwie takie było założenie autorki – pokazać niepozorną kobietę, która w sytuacji próby potrafi postawić wszystko na jedną kartę i na ostrzu noża jednocześnie. Greco jest drobna, cicha i świetnie wykształcona, dzięki czemu wiele czytelniczek może odnaleźć w niej fragment siebie. Scottoline przekonuje, że każda, nawet słaba i delikatna dziewczyna jest zdolna do czynów, o które nikt by jej nie podejrzewał. Niestety autorka nie potrafiła jednak wyczuć, gdzie kończy się granica tolerancji czytelnika. Greco szybko staje się skuteczna niczym agent wywiadu – przebiera się i farbuje włosy; starym gratem ucieka autostradą przed policją; podpala samochód i spuszcza go na beczki z propanem, by wybuch wywabił strażników z więzienia. Lektura upływa przyjemnie, ale czytelnik nie wierzy w ani jedno słowo.
Nieco pokracznie wyszła także autorce próba dorobienia górnolotnego przesłania. Bohaterka ma nadopiekuńczego ojca, który zwykle kroczy za nią jak cień. A jak nie on, to jego pieniądze i wpływy. Właśnie w tym kontekście należy interpretować motto książki: „Jestem wszystkimi siostrami w domu mojego ojca. I wszystkimi braćmi.”. Greco to właśnie „córeczka tatusia” – czy jej się to podoba, czy nie. Powieść Scottoline to historia jej dojrzewania i ostatniego, ostatecznego wyswobodzenia spod klosza. Niestety motyw ten pojawia się w moralizatorskiej formie, która z treścią książki związana jest dość iluzorycznie. A gdy padają pełne patosu słowa, że „rodzina jest najważniejsza”, odechciewa się czytać dalej.
Warto jednak dobrnąć do zakończenia, gdyż właśnie tutaj autorka odzyskuje formę z pierwszych rozdziałów. Gorzki happy end połączony z naprawdę zaskakującym zwrotem akcji rekompensuje mordęgę brnięcia przez pozostałe części książki. Czytelnik dzięki temu skłonny jest przymknąć oko na wszystkie niedociągnięcia. Napis na okładce powieści głosi, że „Lisa Scottoline to największa współczesna gwiazda literatury kryminalnej!”. Jakość „Córeczki tatusia” raczej tego nie potwierdza – powieść nie wyróżnia się zbytnio na tle wydawanych hurtowo zagranicznych thrillerów.