Unikalny, mroczny klimat komunistycznej Rosji, ciekawie utkana intryga i ciemne zaułki dwudziestowiecznej Moskwy – te elementy przewrotnie łączy ze sobą w „Świętokradcach” William Ryan. Nazwanie tej książki wielkim dziełem byłoby może lekką przesadą, ale dysponuje ona kilkoma atutami, które sprawiają, że warto po nią sięgnąć.
Pan Piła z Moskwy
[William Ryan „Świętokradcy” - recenzja]
Unikalny, mroczny klimat komunistycznej Rosji, ciekawie utkana intryga i ciemne zaułki dwudziestowiecznej Moskwy – te elementy przewrotnie łączy ze sobą w „Świętokradcach” William Ryan. Nazwanie tej książki wielkim dziełem byłoby może lekką przesadą, ale dysponuje ona kilkoma atutami, które sprawiają, że warto po nią sięgnąć.
William Ryan
‹Świętokradcy›
Październik, rok 1936. W Moskwie dochodzi do serii tajemniczych morderstw. Ofiarami zabójcy padają kolejno: młoda dziewczyna, której ciało oprawca porzuca w cerkwi, przywódca jednej z miejscowych bandyckich szajek, a także były czekista. Elementem łączącym te trzy zbrodnie jest brutalność, z jaką ich dokonano. Ciała denatów noszą na sobie znamiona potwornych tortur, takich jak przypalanie, rażenie prądem czy wycinanie genitaliów. Metody działania bezwzględnego mordercy przywodzą na myśl okropieństwa, jakim poddawał swoje ofiary Pan Piła – bohater serii amerykańskich horrorów. Nic więc dziwnego, że do walki ze złoczyńcą Wydział Kryminalny Milicji Moskiewskiej wystawia jednego ze swoich najlepszych ludzi – kapitana Aleksieja Korolewa. Ten z wielkim zaangażowaniem zabiera się za prowadzenie dochodzenia, wierząc w szybkie rozwiązanie zagadki. Zanim jednak do tego doprowadzi, musi sensownie poskładać kawałki układanki, których stopniowo przybywa wraz z kolejnymi świadkami i dowodami. Która z przesłuchiwanych osób jest wiarygodna? Którym poszlakom warto się uważniej przyjrzeć? Czy i co łączy akty przemocy dokonane na przestrzeni zaledwie kilku dni? Entuzjazm śledczego opada, kiedy uświadamia on sobie, że rozpracowywana przez niego sprawa ma charakter polityczny, a jemu samemu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo…
Tym, co urzeka czytelnika podczas lektury „Świętokradców”, jest przemyślana fabuła. Nie ma tu miejsca na pisarską improwizację, dzięki czemu książka pozbawiona jest niepotrzebnego chaosu. Wraz z rozwojem akcji autor zagęszcza atmosferę i nie rozładowuje napięcia aż do samego końca. Konia z rzędem temu, kto po przebrnięciu kilkunastu pierwszych stron będzie potrafił ze stuprocentową pewnością wskazać wśród bohaterów mordercę odpowiedzialnego za wspomniane zbrodnie.
Ryan na kartach książki kreśli też sugestywny obraz codzienności w komunistycznym państwie. Opisuje na przykład, jak Partia w imię walki z wszelkimi przejawami religijności zamieniła cerkiew na centrum rekreacji i agitacji Komsomołu. Przypomina, że w ZSRR jednego dnia mogłeś być na szczycie w partyjnej hierarchii, a drugiego wylądować w więzieniu na Łubiance. Jednak pisarz swoją uwagę koncentruje przede wszystkim na absurdach minionej epoki. A że tych w ówczesnej Rosji nie brakowało, udowadnia chociażby rozmowa oficera NKWD z podwładnym. Ten ostatni ma poważne wątpliwości co do tego, czy osoba, którą ma aresztować, jest rzeczywiście winna zarzucanego jej czynu, na co oficer mu odpowiada: „Każdy popełnił jakieś przestępstwo. Tylko trzeba ustalić jakie”.
Jak w tej parszywej rzeczywistości odnajduje się główny bohater? Dosyć dobrze, a to głównie dzięki swojemu sprytowi. Potrafi zręcznie ukryć prawdziwe przekonania i negatywny stosunek do władz pod płaszczykiem posłusznego komunistom, przeciętnego milicjanta z czternastoletnim stażem, wiernie wykonującego powierzone mu obowiązki. W końcu „bycie dobrym komunistą przypominało służenie kapryśnemu bóstwu wymagającemu, by jednego dnia wierzyć w to, że białe jest białe, a innego, że czarne”. Tak więc Korolew z jednej strony w rozmowach z partyjnymi notablami neguje istnienie Boga, a z drugiej co dzień rano modli się, a w mieszkaniu ukrywa Biblię, którą regularnie czytuje. Podporządkowuje się płynącym z góry rozkazom, mimo że ani na chwilę nie opuszcza go przekonanie o tym, iż jest jedynie pionkiem w rozgrywkach prowadzonych przez służby bezpieczeństwa. Korolewowi daleko do idealisty, który chciałby coś zmienić. Jest on raczej człowiekiem pragnącym spokojnie przejść przez życie, nie niepokojony przez nikogo.
Przeszło dekadę temu Boris Akunin, dziś gwiazda rosyjskiej literatury kryminalnej, opublikował „Azazela”, otwierając tym samym składający się z kilkunastu powieści, wielokrotnie nagradzany i doceniony przez krytykę cykl o przygodach moskiewskiego detektywa Erasta Fandorina. Trudno orzec, czy Ryan, rodowity Irlandczyk, umiejscawiając akcję swojego kryminału właśnie u naszych wschodnich sąsiadów, liczy na powtórzenie sukcesu Akunina. Widoki na przyszłość ma jednak świetlane. Jeśli kolejne części przygód Korolewa okażą się przynajmniej tak dobre jak „Świętokradcy” (pierwsza książka serii), sukces wydawniczy gwarantowany.