Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 28 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wiatr ze Wschodu (19)

Paweł Laudański
« 1 2 3

Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (19)

Po odświeżeniu się po podróży i rozpakowaniu rzeczy zajrzałem do Ewy. A tam, w oczekiwaniu na pierwszy tego dnia konwentowy posiłek, zaczęła rozkręcać się impreza – co i rusz wpadali jacyś ludzie, prawie każdy z jakimś alkoholem pod pazuchą. Było tych gości chyba nawet kilkunastu, każdy mi się przedstawiał, niewiele jednak zapamiętałem (to w ogóle moja przypadłość; ale ja jestem wzrokowcem, ze słuchu słabo zapamiętuję), zanotowałem tylko, że wśród gości jest Siergiej Łukianienko, Julij Burkin i niejaki Jurij Siemieckij. Wódka i jakieś koniaki poszły w ruch, Łukianienko przytachał jakiś cuchnący ser pleśniowy, ktoś tam jeszcze coś innego, i tak się to potoczyło do obiadu.
Tu pozwolę sobie na małą dygresję; o ile Łukianienko i Burkin są już u nas znani (zwłaszcza ten pierwszy), to nazwisko Siemieckij może coś powiedzieć tylko uważnym czytelnikom prozy… wspomnianego Łukianienki. Siemieckij nie jest ani pisarzem, ani wydawcą, ani krytykiem – to „pierwyj pokojnik russkowo fandoma” (można to przetłumaczyć jako „pierwszy nieboszczyk rosyjskiego fandomu”), a przynajmniej taki napis widniał na wizytówce, którą, jak niemal każdy uczestnik konwentu, nosił na szyi. Według anegdoty, jeden z bohaterów którejś z wczesnych powieści Łukianienki nosił właśnie nazwisko Siemieckij, nawet imię było takie same – Jurij. Jurij Siemieckij został przez Siergieja Łukianienkę w owej powieści uśmiercony. Wkrótce na jednym z konwentów Siemieckij stanął przed Łukianienką, oskarżycielsko wyciągnął w jego kierunku palec i spytał skonsternowanego pisarza: „dlaczego mnie zabiłeś?”. Po czym dodał: teraz za karę będziesz mnie zabijał w każdej kolejnej powieści! No i Łukianienko ponoć rzeczywiście uśmierca w każdej powieści jakąś postać, i dziwnym trafem postać ta nosi ponoć (ponoć, bo osobiście tego nie sprawdziłem; o całej sprawie dowiedziałem się już po przeczytaniu większości tekstów Mistrza) nazwisko Siemieckij. Na tym jednak nie koniec: zwyczaj uśmiercania Siemieckiego przejęli również i inni autorzy; doszło do tego, że niedawno zaczęto przyznawać nagrodę za najbardziej oryginalny sposób uśmiercenia Siemieckiego. Ot, ciekawostka…
Siemieckij - choć po wielokroć martwy, to wciąż żywy; obok - mój dobroczyńca Wasilij Szmykow i Ewa Skórska
Siemieckij - choć po wielokroć martwy, to wciąż żywy; obok - mój dobroczyńca Wasilij Szmykow i Ewa Skórska
A obiad – lepiej nie mówić. W ogóle daruję sobie opisy strony kulinarnej (może poza jednym wyjątkiem, ale o tym później), bo do dziś na samą myśl dostaję nieprzyjemnego skurczu żołądka (no dobrze, jednak zrobię jeszcze jeden wyjątek: co powiecie na śniadanie z kaszką ryżową z tłuszczem, prawdopodobnie masłem, ale to tylko przypuszczenia, oraz… kotletem mielonym z ziemniaczanym puree?; niezła kombinacja, co?). Dodam tylko, że pierwszy posiłek konwentowy spożyliśmy w towarzystwie Wiaczesława Rybakowa, czyli ½ Holma Van Zaitchika.
Wieczorem, po kolacji (równie przepysznej co obiad) odbył się recital barda rosyjskiego fandomu, Julija Burkina. Płytkę z utworami w jego wykonaniu otrzymali zresztą wszyscy uczestnicy Interpressconu wraz z programem, plakatem i garścią innych materiałów konwentowych. Pomimo tego, że spożycie alkoholu przed i w trakcie koncertu było dość spore, w zasadzie – poza jednym wyjątkiem, delikwentem sprawiającym wrażenie, jakby pił bez przerwy już od dobrych kilku tygodni – nie zauważyłem nietrzeźwych; chociaż, kto wie, może i byli, tylko pochowali po pokojach.
I na tym w zasadzie zakończył się mój pierwszy konwentowy dzień. Postanowiłem odpocząć po podróży, nocne życie towarzyskie pozostawiając w udziale Ewie.
Następnego dnia znów lało. Zimno było przy tym jak diabli. Ponieważ najbliższa atrakcja programowa (słynna koriuszka, taka rybka wielkości szprotki, występująca tylko w okolicy Petersburga, i tylko na początku maja) przewidziana była na wieczór, postanowiliśmy z Ewą (postanowiliśmy to za mocno powiedziane; trochę musiałem ją ponamawiać…) udać się do Petersburga dla uzupełnienia naszych księgozbiorów. Ponownie skorzystaliśmy z uprzejmości Wasilija Szmykowa i gdzieś w okolicy południa przemykaliśmy w deszczu do kilkupiętrowego, pamiętającego chyba jeszcze przedrewolucyjne czasy gmaszyska (remontowanego po raz ostatni prawdopodobnie również w owych zamierzchłych czasach), w którym zebrano dobrze ponad setkę straganów z książkami. Wszystkie nowości i książki nieco starsze w jednym miejscu, w dodatku w bardzo atrakcyjnych cenach. Po jakichś dwóch godzinach szaleńczych zakupów (no dobrze, to ja szalałem, Ewa podchodziła do sprawy z większym spokojem), z plecakami pełnym książek, udaliśmy się na małe co nieco (obiad w „Buriewiestniku” właśnie nam przepadał) do pobliskiej kawiarni.
W drodze powrotnej zaliczyłem jeszcze jedną księgarnię, tak, że zakupione książki ledwo zmieściły mi się w plecaku i dwóch dużych reklamówkach. Prawdziwy fan mnie zrozumie – gdy książki kosztują w przeliczeniu na złotówki po 6-10 złotych, naprawdę trudno powstrzymać się przed kupowaniem.
Wciąż lało, gdy wróciliśmy do «Burewiestnika», lało, gdy pojawiła się smażona koriuszka. Na poprzednich konwentach jej konsumpcja odbywała się na brzegu Zatoki Fińskiej, ze względu jednak na tegoroczną aurę oraz obecność kry na wodach rzeczonej Zatoki, tym razem impreza odbyła się przed budynkiem sanatorium. Było zimno, jakieś cztery-pięć stopni powyżej zera, ziąb doskwierał nawet przez kilka warstw ubrań, które w zapobiegliwości postanowiłem na siebie założyć; ku ogólnemu zaskoczeniu deszcz postanowił zrobić sobie dwugodzinną przerwę. Wódki nie konsumowałem, czym zyskałem sobie prawdopodobnie opinię gbura i dziwaka, nie podzielałem też zachwytów nad smakowymi przewagami koriuszki; ot, wydała mi się taką niezbyt smaczną szprotką, wysmażoną na kość, co gorsza, razem z łbem i ikrą. Błeee… Ale może na mej opinii zaważył fakt, że rybki w takich pięknych okolicznościach przyrody błyskawicznie ostygły; gdyby były choć trochę cieplejsze, może i dałoby się je zjeść bez większego bólu.
Skórska, Burkin, Kaganow
Skórska, Burkin, Kaganow
Zmarzłem solidnie, ale warto było; rozmawiałem między innymi z Dmitrijem Bajkałowem, członkiem zespołu redakcyjnego miesięcznika „Jesli”. Dowiedziałem się, że tłumaczenie na rosyjski „Autobahn nach Poznań” Andrzeja Ziemiańskiego ukaże się we wrześniowym numerze pisma; pośredniczyłem w tym projekcie, odczuwam więc z tego powodu sporą satysfakcję.
Następnego dnia, a była to sobota, zaplanowałem sobie wyprawę do Petersburga, tym razem bardziej w celach turystycznych, choć nie kryję, że zamierzałem zajrzeć do kilku księgarń. A jako że nie miałem parasola ani kurtki mogącej uchronić mnie przed opadami atmosferycznymi, wyprawę ową widziałem w nieco czarnych barwach.
No i co się okazało? Ano, rankiem obudziły mnie jaskrawe promienie porannego słońca, pukające wprost do okien mojego pokoju. Szok! Co prawda nadal było chłodno, jakieś 7-8 stopni, ale narzekanie na temperaturę w takiej sytuacji byłoby okazaniem nie lada niewdzięczności.
Do Petera dotarłem tym razem kolejką podmiejską. I tym razem nie jechałem sam; zabrałem się z przesympatycznym małżeństwem z Moskwy, pragnącym, tak jak i ja, wykorzystać tę niespodziewaną, jakże sympatyczną anomalię pogodową. Co prawda on był mocno zmęczony nocnym balowaniem, ale skoro obiecał żonie, że pokaże jej północną stolicę Rosji, to pokonał chwilową słabość i, z mocno podkrążonymi, czerwonymi jak u królika albinosa oczyma, dzielnie przez godzinę znosił twardość wagonowej ławki. Akurat ta godzina wystarczyła, ba jako tako doszedł do siebie.
Przed wyjazdem sporo czytałem i słyszałem o generalnym odnawianiu, jakiemu została poddana Wenecja Północy. Rzeczywiście, prace remontowe zostały zakrojone na sporą skalę, ale nie tak dużą, jak można by się spodziewać po szumnych zapowiedziach. Dworce kolejowe, Newskij Prospiekt, główne zabytki – tak, ale wystarczyło wejść w którąś z bocznych uliczek, albo, nie daj Boże, na jakieś podwórko, by przekonać się, że wiele jest jeszcze w tym pięknym mieście do zrobienia.
Tak, nie waham się użyć tego określenia – pięknym, bo to mimo wszystko zasłużony powód do dumy Rosjan. Żałowałem, że na zwiedzanie mogłem poświęcić tylko parę godzin, zbyt mało, by choć przebiec przez Newskij i najbliższe jego okolice. A do tego te księgarnie… Ograniczyłem się zatem do części Newskiego, okolic Ermitażu i fragmentu nabrzeża kanału o dźwięcznej nazwie Fontanka Około siódmej wieczorem, zziajany i obładowany plecakiem pełnym zakupów, wróciłem do Riepina.
W samą porę, bo właśnie zaczynał się pożegnalny bankiet z udziałem Borysa Strugackiego. Okazało się, że przegapiłem rozdanie nagród Interpressconu i Brązowego Ślimaka (jedyny punkt i tak niezbyt bogatego programu, nie zaliczenia którego mogłem żałować). Było bardzo wesoło, tańce, hulanki, swawole…
I to w zasadzie na tyle. Ktoś mógłby stwierdzić, że wybrałem się nie tyle na konwent, ile na – przede wszystkim książkowe – zakupy. Ale Interpresscon różnił się od naszych konwentów brakiem praktycznie jakiegokolwiek programu; poza kilkoma spotkaniami, organizowanymi, jak odniosłem wrażenie, trochę na zasadzie pospolitego ruszenia, poza konsumpcją koriuszki, ceremonią przyznania nagród i bankietem niewiele więcej na Interpressconie nie działo. Odniosłem wrażenie, że konwent ów to przede wszystkim miejsce spotkań sporej grupy towarzyskiej, znanych sobie jak łyse konie pisarzy (gdzie nie rzuciłbym kamieniem, trafiłbym w jakiegoś pisarza – w Łukianienkę, Burkina, Wasiljewa, Rybakowa, Łoginowa, Łukina, Uspienskiego, Łazarczuk, Zoricza, Basowa, żeby wymienić tylko tych bardziej znanych), wydawców i czytelników, to okazja do spotkań towarzyskich solidnie zakrapianych alkoholem, zażartych dysput do białego rana, załatwiania interesów… Przyznam, że chwilami czułem się w tym wszystkim nieco zagubiony, choć to pewnie tylko moja wina.
A w niedzielę lało. Lało, gdy wsiadałem do pociągu, lało jeszcze przez kilka pierwszych godzin jazdy. Przez ten deszcz nie zdążyłem zjeść obiadu (pociąg odjeżdżał o 15 czasu miejscowego), za główny posiłek służyły mi kupione w dworcowym barze bliny, czyli potężnych rozmiarów naleśniki, ze śmietaną; gdyby nie przesympatyczny kompan podróży, młody chłopak jadący do Polski, gdzie miał przejść przeszkolenie w jednej ze śląskich firm produkujących bodaj wyposażenie łazienek przed podjęciem pracy jako przedstawiciel owej firmy w Petersburgu, którego zapobiegliwa małżonka zaopatrzyła w pełną torbę wszelakiego jadła, pewnie przyszłoby mi paść z głodu.
Wkrótce potem pogoda się ustabilizowała, a od samego rana, już na terenie Białorusi, świeciło piękne słońce i zaczęło robić się wręcz upalnie. Rosyjski wagon, w którym przyszło mi jechać, w przeciwieństwie do polskiego sprzed kilku dni urzekał wprost czystością; nawet, z przeproszeniem, do toalety drałowałem w kapciach. Jeszcze tylko pięciogodzinne oczekiwanie na granicy w Brześciu na pociąg jadący do Warszawy, urozmaicony szczegółowym przekopaniem bagażu (w tym wielkiej torby wypchanej czterdziestoma książkami) przez upiorną białoruską celniczkę, i z godzinnym spóźnieniem wyładowałem się na dworcu Warszawa-Wschodnia.
W przyszłym roku wybieram się do Moskwy, na Roscon. A co!
Petresburg w słońcu
Petresburg w słońcu
koniec
« 1 2 3
1 września 2003
(c) Paweł Laudański, 2003
Fot. ze strony www.convent.ru.

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Wiatr ze Wschodu (74)
Paweł Laudański

9 X 2019

Fantasy (choć nietypowe), science fiction (utrzymane w najlepszych tradycjach gatunku), horror (z rosyjską duszą). O tym wszystkim słów kilka w kolejnym raporcie o aktualnym stanie rosyjskojęzycznej fantastyki.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (73)
Paweł Laudański

19 VI 2019

Trochę prozy najświeższej (Salnikow, Iwanow, seria „Зеркало”), i trochę prozy klasycznej (Warszawski, zbiór „Фантастика 1963”, czyli kolejna, już 73 edycja WzW.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (72)
Paweł Laudański

5 IV 2019

„Wyspa Sachalin”, „Zapomnienia”, „Uśmiech chimery”, „Oddział”… - czyli krótki, subiektywny przegląd najciekawszych książek rosyjskojęzycznej fantastyki roku 2018.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Z tego cyklu

Wiatr ze Wschodu (74)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (73)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (72)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (71)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (70)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (69)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (68)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (67)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (66)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (65)
— Paweł Laudański

Tegoż autora

Ballada o poświęceniu
— Paweł Laudański

Wspomnienie o Maćku
— Paweł Laudański

Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Rok 2007 w muzyce
— Sebastian Chosiński, Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Paweł Laudański

Kir Bułyczow – polska bibliografia
— Paweł Laudański

Kroki w Nieznane: Sześciu wspaniałych
— Paweł Laudański

W sieci: Rodem zza wschodniej granicy
— Paweł Laudański

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.