Z dziennika podróży do ziemi kijowskiejPaweł Laudański
Paweł LaudańskiZ dziennika podróży do ziemi kijowskiejLwów. Przed restauracją. czietirje Pogoda nieco się wyklarowała, choć jeszcze daleko jej do tej z piątku. Ale nie ma co narzekać; do długiej jazdy jak znalazł. Zaraz po śniadaniu pakujemy manele, żegnamy się i ruszamy w drogę powrotną. Przed nami Lwów; dzieli nas od niego, bagatela, 500 kilometrów z hakiem. Po drodze, już stosunkowo niedaleko Lwowa, zaglądamy do Olecka. Niesamowite wrażenie sprawia ten w gruncie rzeczy niepozorny zameczek – wzniesiony na wzgórzu, otoczonym zewsząd równiną, widoczny z daleka, górujący nad okolicą. Od razu widać, kto tu kiedyś rządził. Za czasów ZSRR na innym wzgórzu, tuż przy samej drodze, którą przyszło nam jechać, postawiono pomnik ku czci konnicy Budionnego, która w 1920 roku dostała w okolicy niezły łomot od naszych wojsk. Ot, ironia historii – po zwycięzcach stara się zatrzeć wszelkie wspomnienie, pokonanym stawiane są pomniki. Swoją drogą – wyjątkowo koszmarny. Wygląda jak kostropaty paluch, wystający ze zbocza wzgórza, wycelowany gdzieś w chmury… Na zamku zgromadzono dzieła sztuki zebrane po wojnie z okolicznych majątków; wyeksponowane bez ładu i składu, w większości nieopisane, więc nie bardzo wiadomo, co się ogląda. Za to restauracja zamkowa – po prostu cudowna! Klimat jak sprzed stuleci, wspaniała kuchnia; próbuję duszonej cielęcinki z ziemniaczkami i grzybami – palce lizać! Wnętrze restauracji. We Lwowie zatrzymujemy się w hotelu Własta; koszmarny blok z, na oko, lat siedemdziesiątych, z wyposażeniem z tego samego okresu, z prysznicem na poziomie posadzki w łazience; brodzików chyba wtedy jeszcze nie znano. Nic nas jednak z Wojtkiem nie jest w stanie złamać po zeszłorocznym, kilkudniowym pobycie w hotelu Charków. A że pokoje są w miarę czyste, a w samym hotelu spokojnie… Jedną noc da się przeżyć. Zaraz po zakwaterowaniu ruszamy na zwiedzanie… Jestem zaskoczony in plus; choć miasto jest, generalnie rzecz biorąc, mocno zaniedbane, to jednak nie aż tak, jak to sobie wyobraziłem na podstawie wcześnie zasłyszanych opowieści. Sporo budynków odremontowano, zdarzają się nawet dłuższe odcinki przywróconych do dawnej świetności ulic. Chłoniemy specyficzny dla tego miasta klimat; wydaje mi się, że wiem, co czują lwowiacy, wypędzeni stąd po wojnie, gdy w ramach podróży sentymentalnych odwiedzają opuszczoną ojczyznę. Sam się sobie dziwię; nigdy nie spodziewałem się po sobie tego rodzaju reakcji! Na chwilę zachodzimy do jednego z kościołów; właśnie odbywa się nabożeństwo. Świątynia jest wypełniona po brzegi, stajemy przy drzwiach. Zasłuchujemy się w wykonywanych przez kapłana i wiernych pieśniach, dla nas egzotycznych. Pięknych. Tam właśnie poczułem, że duch tego miasta, duch dawnych mieszkańców, duch tworzonej przez nich społeczności i pobudowanych przez nich budowli wciąż tam jest, nie zginął… Pomimo wszystkiego, co z tym miastem w ciągu ostatnich 60 lat zrobiono. Niedaleko Rynku, przy ul. Szewskiej, odkrywam jeszcze jedną księgarnię sieci „Bukwa”. Zajmuje kilka pięter kamienicy; wspaniale zaopatrzona… i tylko jakiejś sześćdziesiąt kilometrów od naszej granicy! Ech, gdybym tak mieszkał w Przemyślu lub w okolicach, z pewnością częściej bym tam wpadał na książkowe zakupy. To samo wnętrze. Wieczorem lądujemy w jednej z restauracji. Zaskoczenie – na ścianach zewnętrznych umocowano tabliczki reklamowe, informacyjne, z nazwami ulic, numerami policyjnymi domów; wszystko z tamtego, dawnego Lwowa; wszystkie, co do jednej, w języku polskim. W środku – nie znam się na tym, na moje oko jednak wnętrza były stylizowane na przełom XIX i XX wieku, na ścianach – pełno pamiątek z tamtego okresu: starych gazet, plakatów, przedmiotów codziennego użytku… Poczułem się tak, jakbym wysiadł z maszyny czasu. I co z tego, że piwo (wspaniały, pszeniczny Ethalon!) było jak najbardziej współczesne? Wcale to nie psuło ogólnego nastroju. No i te smakowite pierożki… A potem był powrót nocnymi ulicami Lwowa do hotelu. Coś niesamowitego. piat’ Wczesnym rankiem opuszczamy hotel. Szybkie zakupy w pobliskim supermarkecie, wydajemy ostatnie hrywny. Potem małe kluczenie po zakorkowanym godzinami porannego szczytu mieście. W końcu jesteśmy u celu – lwowska Akademia Medyczna, uczelnia, na której studiował Lem. Stamtąd już bliziutko do cmentarzy: Łyczakowskiego oraz Orląt. Ten pierwszy – zapuszczony, tylko część najbliżej głównej bramy i wokół najczęściej odwiedzanych przez turystów grobów (Konopnicka, Grottger itd.) wygląda jako tako. Pomiędzy stare grobowce powtykane, bez ładu i składu, mogiły z pięcioramiennymi gwiazdami; te najnowsze pochodzą z końca lat siedemdziesiątych. Za to Cmentarz Orląt odnowiony (choć w kilku miejscach zauważamy pęknięcia i sypiący się świeży tynk; kasa na remont polska, ale wykonanie – miejscowe), czyściutki – i pełen naszych rodaków. Tuż obok na kolumnie wznosi się pomnik ku czci żołnierzy ukraińskiej armii galicyjskiej, czyli tych, którzy dostali łupnia od polskich harcerzy i studentów. W zamierzeniu miał przyćmić groby polskich obrońców miasta, ale niewiele z owych planów wyszło. Aby się udało, musiałby być chyba z dziesięć razy większy… …Niesamowite wrażenie wywołują krzyże z tabliczkami, na których wiek poległych rzadko przekracza 20 lat… Najbliższe przejście graniczne jest w Rawie Ruskiej; stwierdzamy jednak, że warto jeszcze rzucić okiem na klasztor w Zimnem, tuż pod Włodzimierzem Wołyńskim. Jedziemy więc na północ, wzdłuż granicy. Im dalej, tym drogi coraz gorsze; jazda na azymut, zero drogowskazów. Krajobraz totalnie zdegradowany; to rejon Sokala, do początku lat pięćdziesiątych w granicach Polski, oddany ZSRR z powodu odkrytych ogromnych złóż węgla kamiennego. W sumie dobrze na tym wyszliśmy – dostaliśmy kawał pięknych gór za księżycowy krajobraz jak po wojnie atomowej. Na granicy obwodów, na Bugu – szlaban, kontrola dokumentów. Tłumaczymy, że jedziemy do przejścia w Zosinie, puszczają nas; ale emocje były. Zimne, Włodzimierz, Uściług, Zosin… …Już prawie w domu. |
Fantasy (choć nietypowe), science fiction (utrzymane w najlepszych tradycjach gatunku), horror (z rosyjską duszą). O tym wszystkim słów kilka w kolejnym raporcie o aktualnym stanie rosyjskojęzycznej fantastyki.
więcej »Trochę prozy najświeższej (Salnikow, Iwanow, seria „Зеркало”), i trochę prozy klasycznej (Warszawski, zbiór „Фантастика 1963”, czyli kolejna, już 73 edycja WzW.
więcej »„Wyspa Sachalin”, „Zapomnienia”, „Uśmiech chimery”, „Oddział”… - czyli krótki, subiektywny przegląd najciekawszych książek rosyjskojęzycznej fantastyki roku 2018.
więcej »Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wiatr ze Wschodu (74)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (73)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (72)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (71)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (70)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (69)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (68)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (67)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (66)
— Paweł Laudański
Wiatr ze Wschodu (65)
— Paweł Laudański
Ballada o poświęceniu
— Paweł Laudański
Wspomnienie o Maćku
— Paweł Laudański
Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Rok 2007 w muzyce
— Sebastian Chosiński, Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Paweł Laudański
Kir Bułyczow – polska bibliografia
— Paweł Laudański
Kroki w Nieznane: Sześciu wspaniałych
— Paweł Laudański
W sieci: Rodem zza wschodniej granicy
— Paweł Laudański
Wszystko to bardzo piękne, a pani Zoriczowa nawet bardzo. Aż mi się jeść zachciało od opisów. Bania musiała być solidna bo aż Sheckley zachorzał, szkoda chłopa choć swoje przeżył i napisał