Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Wiatr ze Wschodu (65)

Paweł Laudański
Trzy świetne powieści – Chajeckiej, Danichnowa i Midianina, do tego przyzwoity zbiór krótkiej prozy… Wygląda na to, że na Wschodzie wciąż jest cywilizacja!

Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (65)

Trzy świetne powieści – Chajeckiej, Danichnowa i Midianina, do tego przyzwoity zbiór krótkiej prozy… Wygląda na to, że na Wschodzie wciąż jest cywilizacja!
1.
Polski czytelnik miał już okazję zapoznać się z twórczością Jeleny Chajeckiej, choć, niestety, tylko z niewielką jej częścią; kilka tekstów opublikowanych zostało na łamach „Nowej Fantastyki” i „Fantastyki – Wydania Specjalnego”, większość nowel wchodzących w skład cyklu „Mroczny bies” ukazała się zaś w antologii o tym samym tytule, wydanej przed laty nakładem „Fabryki słów”.
Szkoda, że tylko tyle z bogatego, jakże różnorodnego dorobku Chajeckiej trafiło nad Wisłę; a jest z czego wybierać.
Na przykład – powieść Падение Софии („Upadek Zofii”). To lektura obowiązkowa dla uwielbiających postmodernistyczne zabawy z fantastyczną konwencją, pomieszanie literackich stylów i historycznych epok.
Zaczyna się „Upadek…” jak zwykła opowieść o życiu dziewiętnastowiecznych ziemian, osadzona w sielskiej na pierwszy rzut oka, wiejskiej scenerii, choć raptem o dzień, może dwa jazdy od wielkiego – przynajmniej jak na ówczesne standardy – miasta. Mieszkańcy tych terenów spędzają czas na nieróbstwie, przeżeraniu majątków zgromadzonych przez obrotniejszych przodków, wzajemnym odwiedzaniu się, balach, itepe, itede; o wszystko dba służba, mniej czy bardziej ogarnięta, problemy codziennego utrzymania zajmują ich państwa tylko o tyle, by starczało na zachowanie dotychczasowego trybu życia.
Gdzie tu fantastyka?
Widać ją, widać, choć nie narzuca się, chwilami aż nie chce się wierzyć, że pojawia się nie w postaci ducha dawno zmarłego praszczura czy spragnionego świeżej krwi Nosferatu.
Bo cóż innego w takiej scenerii pojawić by się mogło? Toż to przecież znakomity punkt wyjścia dla opowieści o duchach, potworach i sekretach starych, rozpadających się domostw!
Jednak nie – mogą to być automatyczne pojazdy, które zawiozą pasażera wszędzie, pod warunkiem, że jest on w stanie wklepać na starcie parametry celu. Wyprawy kosmiczne dla zbadania odległych planet, zamieszkanych przez Obcych przypominających jako żywo tubylców Afryki czy innej Oceanii. Są też sami Obcy, przewiezieni nielegalnie na Ziemię, zbiegli i ukrywający się w trudno dostępnych leśnych ostępach, wiodący radosny, acz niebezpieczny zbójecki żywot.
Ale ale, pisałem, że obyło się bez Nosferatu? Nie do końca, bo choć klasycznego wampira tu nie ma, to bez tajemniczej, niemal nieśmiertelnej istoty łaknącej krwi obejść się nie udało.
Cały ten przedziwny, postmodernistyczny świat obserwujemy oczyma dwudziestokilkuletniego głównego bohatera, ubogiego studenta, który pewnego dnia niespodziewanie dowiaduje się, że właśnie odziedziczył spadek po swoim wuju. W skład spadku wchodzą ziemskie włości, całkiem atrakcyjne. Chłopak rzuca studia, co czyni tym łatwiej, że nie dawały mu one większej satysfakcji, i przeprowadza się na wieś, gdzie od razu wpada w wir dziwnych zdarzeń: pada ofiarą napaści bandy obcych dowodzonej przez pewnego szanowanego profesora ksenologii, przyjmuje w domu ciężko rannego członka bandy, ratuje przed pewną śmiercią wspomnianą, wampirzą istotę. A to dopiero początek…
Nie ma tu nijakich bohaterów – do wymienionych dodać należy niewiarygodnie płochliwego, jąkającego się służącego, klnącą niczym szewc, odpalającą papierosa od papierosa kucharkę (popiół z nich można znaleźć wszędzie, w jedzeniu również; jeśli komuś się to nie podoba, kucharka chętnie zmieni pracę), prowadzącego śledztwo komisarza policji…
„Upadek…” został bardzo dobrze przyjęty przez krytykę, przez czytelników natomiast, jak się zdaje, przemknął niemal nie zauważony. Być może miał na to wpływ fakt, że powieść tę opublikowało w niewielkim, bo raptem jednotysięcznym nakładzie prowincjonalne wydawnictwo z Ługańska.
2.
Dłuższy czas kazał nam czekać Władimir Danichnow, autor znakomitej, opisywanej tu jakiś czas temu powieści „Dziewczynka i martwi”, na swoją kolejną książkę. Zaliczam Danichnowa do najciekawszych autorów współczesnej rosyjskojęzycznej fantastyki, po każdy opublikowany przezeń tekst sięgam w ciemno, bez chwili zastanowienia. Stało się tak również z jego ostatnią jak na razie powieścią Колыбельная („Kołysanka”).
„Kołysanka” to jednak w zasadzie nie jest fantastyka, choć zapewne wiele zależy od tego, co rozumieć pod tym pojęciem. Bo ani to klasyczna science fiction, ani fantasy. Najbliżej jej chyba do horroru – atmosferą: ponurą, niczym z koszmarnego snu, odpychającą na tyle, że chwilami rodzi się wątpliwość, czy aby na pewno mamy do czynienia z przedstawieniem naszego, ziemskiego świata; scenerią: brud, syf, upadek, zapuszczenie wyłażą niemal z każdego kąta; postaciami – i główne, i te występujące wyłącznie w epizodach są typami w najlepszym razie niesympatycznymi, nieciekawymi, choć zdecydowanie częściej jedynymi odczuciami, którymi jesteśmy w stanie je obdarzać, są obrzydzenie i chęć trzymania się od nich jak najdalej; tematyką wreszcie: zabójstwami dzieci, seryjnymi, ze szczególnym okrucieństwem tak dla ofiar, jak i dla ich rodzin (jakby mało było samego faktu porwania i pozbawienia życia kilku- czy kilkunastoletniego młodego człowieka, to musiało być to połączone z dręczeniem ich bliskich; przemilczę szczegóły).
Powieść napisana jest w konwencji koszmarnego snu. Bo choć są tu fragmenty, i to dość obszerne, ze zwykłymi dialogami, skonstruowane w sposób jak najbardziej klasyczny, to w znacznej mierze tak świat, jak i zachodzące w nim zdarzenia poznajemy oczyma poszczególnych bohaterów. Chwilami w tych opisach można się pogubić, bo wystarczy, że postać dotychczas wiodąca spotka kogoś na swej drodze, a zainteresowanie narratora skupia się na tym nowym indywiduum. Dochodzi nawet do tego, że przez kilka stron poznajemy osobę, która żadnej znaczącej roli dla dalszego przebiegu wydarzeń nie odegra, interesującą autora tylko z powodu ukrytych gdzieś w jej wnętrzu odchyleń od tak zwanej normy. A w międzyczasie, niczym u Martina, umiera kilka postaci, ważnych, jak się mogło zdawać, dla przebiegu akcji.
Choć w trakcie lektury można powziąć wątpliwości co do tego, czym jest – i czy w ogóle istnieje – owa norma. Bo czy w świecie zamieszkałym przez samych niemal popaprańców, mających poważne problemy tak z sobą, jak i ze swym otoczeniem, może istnieć coś takiego jak wzorzec normalności?
Lektura „Kołysanki” nie jest łatwa, czasem przebrnięcie przez wynurzenia szczególnie odpychających typów, zanurzenie się po szyję w mętnej rzeczywistości nakreślonej przez Danichnowa jawi się zadaniem ponad siły. Co kilkanaście, kilkadziesiąt stron trzeba zrobić sobie przerwę, sięgnąć po inną lekturę, ma się bowiem wrażenie, że jeszcze chwila, a stanie się ofiarą kołyskowego szaleństwa. Ale mimo to ciężko się od lektury oderwać na dłużej, jakaś niezdrowa ciekawość zmusza do powrotu, do podjęcia dalszych badań nad kołyskową naturą rzeczy.
„Kołysanka” to z pewnością lektura nie dla każdego. Poszukujący nieskomplikowanej rozrywki na kilka wieczorów nie powinni po nią sięgać. Ale dla poszukujących przyjemności w dobrze napisanej prozie, niepokojącej, odwołującej się do uczuć i emocji, nie dającej o sobie długo zapomnieć to lektura obowiązkowa.
3.
W czasach panowania postprawdy, wywierającej coraz większy wpływ na otaczającą nas rzeczywistość, za trywialne uznać należy pytanie: co prawdą jest, a co nią nie jest? Czy wystarczy do uznania za prawdę największej nawet bzdury samo to, że za taką prawdę podano ją w internecie albo w telewizji? W dzisiejszych czasach, gdy na fałszu i kłamstwie wygrywa się wybory?
Bzdur, postprawdy i ewidentnego fałszu jest coraz więcej. Pięknie opakowane, mają zainteresować, przyciągnąć uwagę. Liczy się liczba kliknięć, odsłony, bo wszystko to daje się przeliczyć w prosty sposób na zysk. Czy jednak tylko o prozaiczny zysk w tym wszystkim chodzi? A może o coś jeszcze więcej? Może trzeba zająć czymś pradawnego potwora, zabawić go na tyle, by nie myślał o wyjściu ze swego podziemnego leża na powierzchnię, bo wyjście takie dla nikogo – poza nim samym – na dobre – nomen omen – wyjść nie mogło.
Taki pradawny potwór obdarzony niszczycielską siłą spoczywa gdzieś w podziemiach Ostankina, moskiewskiej wieży telewizyjnej. Specjalny zespół dziennikarzy, obdarzonych nadprzyrodzonymi mocami i nie znającymi dna bankowymi kontami ma prezentować wydarzenia na tyle frapujące, by potwora na jak najdłużej przykuć do ekranu telewizora. Na stałe się nie da, potrzebne są zatem kolejne sensacje: najlepsze są wojny, katastrofy i to wszystko, co związane jest z przemocą, ze wszelkimi jej przejawami.
Jedna z dziennikarek takiego zespołu naraża się ostatkinowskiemu potworowi; ma kilkanaście godzin na zrobienie materiału, który zaspokoi jego potrzeby. Kilkanaście godzin – niby dużo, a jednak jakże niewiele. Zdesperowana, przerażona wizją wyrzucenia z tego swoistego dziennikarskiego zakonu, postanawia samodzielnie wykreować jakieś zdarzenie – po trupach, jak to mówią, do celu.
Tak mniej więcej rysuje się zawiązanie akcji powieści Повелители новостей („Władcy wiadomości”). Tę ponuro-zabawną historię opowiedział Wasilij Midianin, a właściwie – ukrywający się pod takim pseudonimem Wasilij Mielnik, w pierwszym rzędzie redaktor i specjalista od składania antologii. Zaczął pisać ją jeszcze w zamierzchłym, 2008 roku, czasach niedawnych, ale jakże odległych, jakby z innego świata.
Jak wielu z nas zdawało sobie wtedy sprawę ze zbliżającego się przekleństwa postprawdy? A tu proszę – fantaści znów byli pierwsi.
4.
Sporą popularnością cieszą się na świecie antologie zbierające najlepsze – zdaniem osób je kompilujących – opowiadania sf&f opublikowane po raz pierwszy w danym roku. Niegdyś zajmowali się tym zbożnym dziełem m.in. D. Wollheim i D. Hartwell, najbardziej znaną obecnie pracą tego rodzaju jest bodaj seria składana przez G. Dozoisa.
Rosjanie nie gęsi, też takie antologie mają. Z tą tylko różnicą, że na przełomie lat ukazuje się zbiór sygnowany rokiem dopiero nadchodzącym – czyli, dla przykładu, za najlepsze teksty roku 2017 robią opowiadania opublikowane rok, a czasem dwa i więcej lat wcześniej.
Tak jest również ze zbiorem Затерянный дозор („Zagubiona straż”), głoszącym w podtytule, że to „Лучшая фантастика 2017 года”, czyli „Najlepsza fantastyka 2017 roku”.
Ot, fantastyka!
Nazwiska autorów opowiadań robią wrażenie: Jewgienij Łukin, Władimir Wasiliew, Oleg Diwow, Swiatosław Łoginow, Aleksandr Gromow, Siergiej Łukjanienko… Absolutnie pierwsza liga współczesnej fantastyki rosyjskiej, twórcy świetnie znani i polskim czytelnikom.
Z tych wielkich na wysokości zadania stanął jedynie Diwow, w brawurowym, przezabawnym opowiadaniu („Холод, голод, интеллект”, co można przetłumaczyć jako „Zimno, głód, inteligencja”) przedstawiając problemy w pełni zautomatyzowanego gospodarstwa leśnego gdzieś na zasypanej śniegiem Syberii.
Dwa zdecydowanie najlepsze opowiadania zbioru pochodzą spod piór (klawiatur?) autorek mniej może znanych, ale od kilku co najmniej lat skutecznie dobijających się do rosyjskojęzycznej, fantastycznej czołówki.
Mowa o znanej i u nas (opowiadanie „Lotnik i dziewczyna”, opublikowane w „Krokach w nieznane 2012”) Oldze Onojko oraz pisarce ukrywającej się pod pseudonimem K.A.Terina.
W opowiadaniu „Край” („Skraj”) Onojko przedstawia świat, w którym jakiekolwiek emocje, uniesienia związane z odbiorem sztuki wywołują niszczące katastrofy – jakaś tajemnicza, destrukcyjna siła wkomponowuje ludzi i otoczenie w element tworzonego przez nią, jakby z koszmarnych snów dzieła. Świat staje się wtedy baśniowy, piękny, a ludzie – pięknymi istotami. I, niestety, bardzo nietrwałymi. Z tego powodu siła ta stanowi dla ludzkości śmiertelne zagrożenie. Ludzkość się broni – działają specjalne służby, starające się zapobiec niebezpieczeństwu, prewencyjnie niszcząc wszelkie objawy działalności artystycznej. Ba – istnieją regulaminy, zabraniające snucia nie tylko bajek, ile zwykłych opowieści, te bowiem też mogą stać się pożywką dla wyobraźni, a w konsekwencji – do zabójczego wyrzutu i przemieszczenia warstw rzeczywistości. W „Skraju” służby muszą stawić czoła niebezpiecznemu szaleńcowi, przekonanemu, że możliwe jest funkcjonowanie poza granicami znanego świata, a bramą do tego świata miałyby być malowane przezeń graffiti.
Z kolei „Элегия Канта” („Elegia Kanta”) K.A.Teriny, wchodząca w skład post-winter-steampunkowego, międzyautorskiego projektu „Kroniki Sankt-Winterburga”, opowiada o możliwych skutkach projektu ożywienia poległych żołnierzy. Walka z wrogiem ponad wszystko. Większość , część – jak bohater opowiadania – pracuje nad ożywieniem sobie podobnych w wielkich, podziemnych fabrykach. Nawet pomysłodawca całego projektu pracuje w fabryce – już po zmartwychwstaniu. Pewnego dnia odkrywa, że jego ukochana żona zdradza go z mężczyzną, który specjalnie dla niej popełnił samobójstwo, byle być przy niej w podziemnej krainie.
„Zagubiona…” jest zbiorem mocno średnim, ale dla wspomnianych trzech opowiadań zdecydowanie warto po niego sięgnąć.
koniec
15 stycznia 2018

Komentarze

« 1 2
01 II 2018   07:29:45

@Beatrycze- Katedry nie odwiedzałem od n lat, a podawanie się za nordyckich bogów jest popularne od czasów mojej szkoły średniej (lata 90-te ubiegłego wieku). Wtedy też powstało i moje pseudo, tyle że będąc uwcześnie fascynatem kultury wikińskiej, postanowiłem nadać sobie imię w stylu islandzkim- nir to przydomek oznaczający syna/potomka, a Freya- no cóż, bogini miłości i śmierci jednocześnie, a także PANI.
@Olaf- jakbyś waszmość nie zauważył, trochę sobie dworowałem z waszmości poglądów. Sam nieraz zauważam w sobie mizogina i faszystę, ale nigdy nie potępiam całej kultury i cywilizacji w czambuł tylko dlatego, że jej przywódcy i wychowanie mi się nie podoba.
Pozdrawiam wszystkich

01 II 2018   13:36:19

Że śmierci? Ja ją zawsze kojarzyłam z ziemią, płodnością (oraz sypianiem z karłami w zamian na biżuterię ;P) itp.

01 II 2018   19:28:57

@freynir
cytuję: "Ord tatarskich powinien pan szukać bardziej na południu (ach,zapomniałem że zostali z Krymu ponownie wygnani..." mam pytanie ord? czy raczej hord? bo Orda to była ale Złota, natomiast po polsku mówimy hordy... to taki własnie "rosyjski smaczek". po rosyjsku jest "орда" (orda). To zdradza ruskich troli zawsze. Chiny to cywilizacja? jaka tam cywilizacja... Rzym i Grecja to były pierwsze cywilizacje. Ja wiem, że ruskie mają ciągoty do chinoli.
No i kolejna sprawa, że niby te tatarskie hordy, czy jak tam u was w tej waszej Rassiji się gada "ordy" zostały wygnane... Jak miały zostać wygnane? przez kogo? To ostatnie zdanie jest niemalże najwyższą pochwałą aneksji Krymu.
A co zauważania w sobie "faszysty", to zawsze rosjanie widzą we wszystkich faszystów. Widzę że dalej nie rozumiesz czym jest brak cywilizacji ,a kim są osoby cywilizowane. Niestety Rosja (i ta wasza Małorosja, jak to nazywacie Ukrainę) nigdy krajem cywilizowanym nie była, pomimo Puszkina, Gorkiego, Mendelejewa i innych niosących światło poprzez wschodnią krainę nieprzeniknionego mroku. Mrokiem średniowiecza lud wasz naznaczony od czasów tatarskich...

01 II 2018   20:37:21

Argument za argument, cios za cios... Olaf Norbert dzielnie się opiera, mimo że jest atakowany ze wszystkich stron. Napięcie rośnie, walka zmierza do nieuniknionej kulminacji. Kto wygra? Tatarskie (h)ordy czy ruskie trolle? A może pojawi się deus ex machina w postaci wszechmocnego admina? Pożyjemy, zobaczymy, jak mawiali starożytni Rosjanie.

Żeby nie było - ja wiem, że mój komentarz jest głupi, ale chyba ogarnęły mnie opary surrealizmu spowijające dyskusję.

01 II 2018   21:14:50

Lubię trolle (znaczy te mitologiczne i RPGowe, nie sieciowe), ale skoro już ruskie, to w razie czego deklaruję, że wolałabym być żar-ptakiem.

03 II 2018   13:11:50

No cóż, ruskie trole się poddają.
Jeżeli do kogoś nie dociera, że ponad 150 lat przed Polską istniała Ruś Kijowska, założona przez wikingów i biorąca wzorce cywilizacyjne z Bizancjum, Grecy i Rzymianie ściągali od Fenicjan i Egipcjan (co w niczym nie ujmuje ich dalszym zasługom), a cywilizacja chińska (obecnie może i w delikatnej stagnacji), oparta na współpracy na rzecz rodziny/wsi/itd., przyniosła nam (za pośrednictwem handlu) wynalazki od papieru do prochu strzelniczego...
Idę popatrzeć na słońce, niechaj mi ciało razem z mózgiem się zlasuje i w wapień obróci.

03 II 2018   14:45:20

to co dała nam cywilizacja "chińska to ściema", że niby papier? Egipcjanie o wiele wcześniej papirus stworzyli. A proch strzelniczy zostałby i tak wymyślony w Europie. To dzięki Europie i Ameryce Płn chinskie szczyny dzisiaj się rozwinęły, więc nie opowiadaj mi bajek o jakieś tam cywilizacji chińskiej, bo ta cywilizacja, nawet truję tę twoją rosję. To nie Europa i nie USA dzisiaj są najwięzszymi trucicielami świata, ale chiny, w które tak wasza Moskwa jest zapatrzona. to nie Europa i nie Ameryka Płn produkuje rakotwórcze ubrania czy zabawki, mniej stakanów w chutorze, więcej świata...

03 II 2018   23:42:20

Jak powiedziałem wcześniej- poddaję się, wycofując na z góry upatrzone pozycje u podnóży Uralu.

« 1 2

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Wiatr ze Wschodu (74)
Paweł Laudański

9 X 2019

Fantasy (choć nietypowe), science fiction (utrzymane w najlepszych tradycjach gatunku), horror (z rosyjską duszą). O tym wszystkim słów kilka w kolejnym raporcie o aktualnym stanie rosyjskojęzycznej fantastyki.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (73)
Paweł Laudański

19 VI 2019

Trochę prozy najświeższej (Salnikow, Iwanow, seria „Зеркало”), i trochę prozy klasycznej (Warszawski, zbiór „Фантастика 1963”, czyli kolejna, już 73 edycja WzW.

więcej »

Wiatr ze Wschodu (72)
Paweł Laudański

5 IV 2019

„Wyspa Sachalin”, „Zapomnienia”, „Uśmiech chimery”, „Oddział”… - czyli krótki, subiektywny przegląd najciekawszych książek rosyjskojęzycznej fantastyki roku 2018.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Z tego cyklu

Wiatr ze Wschodu (74)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (73)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (72)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (71)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (70)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (69)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (68)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (67)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (66)
— Paweł Laudański

Wiatr ze Wschodu (64)
— Paweł Laudański

Tegoż autora

Ballada o poświęceniu
— Paweł Laudański

Wspomnienie o Maćku
— Paweł Laudański

Esensja czyta: Styczeń 2010
— Anna Kańtoch, Paweł Laudański, Marcin Mroziuk, Beatrycze Nowicka, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

Rok 2007 w muzyce
— Sebastian Chosiński, Paweł Franczak, Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Paweł Laudański

Kir Bułyczow – polska bibliografia
— Paweł Laudański

Kroki w Nieznane: Sześciu wspaniałych
— Paweł Laudański

W sieci: Rodem zza wschodniej granicy
— Paweł Laudański

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.