Koncertowa Polska w XXI wiekuXXI wiek, choć trwa dopiero zaledwie kilka lat, obfitował w wiele wspaniałych koncertów, mających miejsce na polskiej ziemi. Starałem się wybrać dziesiątkę takich, po których echa jeszcze nie ucichły…
Kuba DobroszekKoncertowa Polska w XXI wiekuXXI wiek, choć trwa dopiero zaledwie kilka lat, obfitował w wiele wspaniałych koncertów, mających miejsce na polskiej ziemi. Starałem się wybrać dziesiątkę takich, po których echa jeszcze nie ucichły… To był zaiste Beautiful Day. Muzycy poczuli się w naszym kraju jak u siebie, mimo iż wtedy nie było jeszcze słychać o tuskowej Irlandii. Polacy pokazali w przeszłości, że potrafią być praktycznie wszystkim – żywym mięsem armatnim (MŚ 2002), żywą nadzieją dla świata (pontyfikat Jana Pawła II) czy żywym przykładem głupoty (film „Poranek kojota”). Ale żeby żywą flagą? Jednak i w tej roli sprawdziliśmy się świetnie. Warto było tam być, chociażby dla poruszonego Bono, przewracającego kurtkę na drugą, czerwoną stronę. Chyba wreszcie znaleźliśmy to, czego tak gorączkowo szukaliśmy… Od kilkunastu lat obiecywano nam plenerowe widowisko Jean Michel Jarre’a. Nie wyszło ani w Częstochowie, ani w Krakowie. Z pomocą dla wyczekujących fanów przyszła Solidarność, a raczej 25 rocznica jej założenia i Wałęsa wraz ze swoją latoroślą. Duet ojciec-syn wpadł na pomysł, żeby Jean Michel wpadł do Gdańska. A było to w czasach, kiedy jeszcze szanował sam siebie, czyli nie organizował niekończących się tras koncertowych i wzbraniał się od muzyki klubowej. Tanie jak barszcz bilety tylko podsyciły apetyt. Elektroniczne dźwięki, nowa wersja „Murów”, przemówienie Lecha Wałęsy, laserowa harfa na tle stoczniowych żurawi i sto tysięcy ludzi z całego świata dumnych z naszej historii robią wrażenie. 3. David Gilmour, Stocznia Gdańska, 26.08.2006 Gilmour to głos i gitara legendarnych Pink Floydów, a to do czegoś zobowiązuje. W Stoczni jego solowe kompozycje przeplatały się z kawałkami tej wspaniałej kapeli. Liczne pomyłki i dywagacje artysty odnośnie wszelakich trunków tylko dodawały koncertowi uroku. Trzygodzinne widowisko zamknął „Comfortably Numb” z najbardziej wyczekiwaną solówką gitarową wszech czasów. Wish You Were Here! Czekamy na kolejną wizytę, być może z Watersem i resztą bandy? 4. Red Hot Chili Peppers, Stadion Śląski w Chorzowie, 03.07.2007 Najważniejszy w życiu jest pierwszy raz. Ten pierwszy raz publiczność zapamięta do końca życia. Nawet brak „Under the Bridge” czy „Give It Away” nie mogło przysłonić innych atutów, na przykład świetnych solówek Frusciante i Flei. Na nieatrakcyjną scenę i prostotę efektów nikt nie zwracał uwagi – w końcu nie liczyły się kolorowe światła, a sam fakt, że po estradzie biegają Red Hoci. Odśpiewane na koniec przez sześćdziesiąt tysięcy ludzi „Californication”, nadrabiało wszystko. Biorąc pod uwagę wizualną stronę koncertu, nie było ani „red”, ani „yellow”, ani nawet „blue”. Jednak jeśli skupimy się na atmosferze, to „hot” jak najbardziej pasuje. Chili Peppers bez zarzutu. Zaczęło się niemal jak u Hitchcocka – od trzęsienia. Od trzęsienia portkami w obawie o poziom koncertu, gdyż jako suport pojawiła się niejaka Katarzyna C., znana z rzucania wszystkich na kolana. Jednak kiedy na scenie zastąpiła ją gwiazda wieczoru, obawy prysły jak bańka mydlana. To nie był zwykły koncert. To był spektakl z serii „światło i dźwięk”. George, bawiący publiczność z wygiętego w język telebimu, udowodnił że jest w wyśmienitej formie. A do tego wyglądał, zgodnie ze swoimi korzeniami, jak grecki Bóg. Znów byliśmy najgłośniejszą publicznością (na szczęście). Raczej już nie zobaczymy artysty na żywo w Polsce (niestety…) 6. Genesis, Stadion Śląski w Chorzowie, 21.07.2007 Choć ich muzyka jest jak Grace Hart z „Miss Agent” – broni się sama, to koncert raczej nie znalazłby się w zestawieniu, gdyby nie specyficzne warunki atmosferyczne. Zespół byłby bez serca, odmawiając grania wyczekującej w deszczu czterdziestotysięcznej publiczności. Występ był prawdziwą perełką w muszli (taki kształt ma tamtejsza scena). Ciekaw jestem, ile muzycy zapłacili Matce Naturze za zsynchronizowane błyskawice, bo wyglądały nieziemsko, zwłaszcza w „Land of Confusion”. Boski koncert w pełnym tego słowa znaczeniu. 7. The Rolling Stones, Tor Wyścigów Konnych Służewiec w Warszawie, 25.07.2007 Już nie za wagon wódki i na swoim sprzęcie, czyli zupełnie przeciwnie do pierwszego polskiego występu Stonesów w 1967 r., ale wciąż z rock’n’rollowym powerem. Gdyby nie pewna przygoda Keitha Richardsa na Fidżi, podczas której odbiła mu palma, koncertu słuchalibyśmy rok wcześniej. Jak się okazało, czas posłużył Stonesom. Jagger wyginał śmiało ciało, a Keith potwierdzał, że prawdopodobnie urodził się z gitarą w ręku. Widzowie zostali dosłownie zaatakowani muzyką – w trakcie koncertu Stonesi wjechali w tłum na specjalnej platformie, wykonując kilka kawałków. Toczące się Kamienie w pełnej krasie. Ponad czterdzieści tysięcy widzów oglądało zespół na godnej gigantów rocka, gigantycznej scenie. I jak tu śpiewać „I Can’t Get No Satisfaction”? Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś mi powiedział, że będę na koncercie The Police, zaśmiałbym mu się w twarz. Jednak, jak się okazało, nie ma rzeczy niemożliwych. Muzycy nie dość, że wytrzymali ze sobą na scenie półtorej godziny, to jeszcze dali wspaniały popis swoich nieprzeciętnych umiejętności. Aranżacje lepsze niż na płytach, a sprzedawane na Stadionie pajdy chleba pyszne jak nigdy. Nawet trzykrotne pomylenie przez Stinga Chorzowa z Katowicami nie zmąciło idyllicznej atmosfery, trwającej na długo przed „Message in the Bottle” i na długo po „Next to You”. 9. Iron Maiden, Stadion Gwardii w Warszawie, 07.08.2008 Jest kilka zespołów, których czas się nie ima, tylko omija z daleka. Jednym z nich jest Iron Maiden. Chłopaki z Londynu mają taką siłę przebicia, że wygrali nawet z alkoholem. W Warszawie ta część publiki, która po uprzednim zażyciu „odpowiednich środków” powinna spać jak zabita, klaskała z pozostałymi ludźmi w rytm metalowych przebojów. Nierówno, ale za to z zaangażowaniem. Bruce znów okazał się wszechmogący, a scenografia spełniła swoją rolę – zaparła dech w piersiach. Jak za starych dobrych czasów. Scream for me! 10. Kraftwerk, Hala Ocynowni Chemicznej w Krakowie, 19-21.09.2008 Trzy koncerty zamiast jednego, nieatrakcyjny plener i czwórka nieruchomych muzyków. Na papierze brzmi strasznie. Na żywo prezentuje się fantastycznie. Industrialna atmosfera i elektroniczna moc niemieckiej legendy? To nie jest kolejna reklama jakiejś marki samochodowej, lecz unikalne cechy krakowskich koncertów Kraftwerku. Idealny przykład, jak za niewielkie pieniądze dziesięć tysięcy ludzi może się świetnie bawić . I to w starej hali! Warto odnotować, że to pierwsze europejskie występy Kraftwerku od dłuższego czasu. 24 stycznia 2009 |
Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.
więcej »Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.
więcej »Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.
więcej »Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski
Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski
Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski
Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski
Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski
Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski
Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski
Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski
The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski
T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski
Szatan na podniebnych schodach
— Kuba Dobroszek