Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Can
‹Live in Paris 1973›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułLive in Paris 1973
Wykonawca / KompozytorCan
Data wydania23 lutego 2024
Wydawca Spoon Records
NośnikCD
Czas trwania91:14
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Damo Suzuki, Michael Karoli, Irmin Schmidt, Jaki Liebezeit, Holger Czukay
Utwory
CD1
1) Eins36:27
2) Zwei09:20
CD2
1) Drei16:35
2) Vier15:09
3) Fünf13:46
Wyszukaj / Kup

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…

Esensja.pl
Esensja.pl
Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

Can
‹Live in Paris 1973›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułLive in Paris 1973
Wykonawca / KompozytorCan
Data wydania23 lutego 2024
Wydawca Spoon Records
NośnikCD
Czas trwania91:14
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Damo Suzuki, Michael Karoli, Irmin Schmidt, Jaki Liebezeit, Holger Czukay
Utwory
CD1
1) Eins36:27
2) Zwei09:20
CD2
1) Drei16:35
2) Vier15:09
3) Fünf13:46
Wyszukaj / Kup
Przed trzema laty należąca obecnie do Hildegard Schmidt (żony współzałożyciela Can, klawiszowca Irmina Schmidta) niezależna wytwórnia Spoon Records rozpoczęła publikację pochodzących z lat 70. koncertowych nagrań zespołu, które wcześniej często krążyły jako bootlegi. Na pierwszy ogień poszły albumy „Live in Stuttgart 1975” i „Live in Brighton 1975” (oba z 2021 roku), później ukazał się „Live in Cuxhaven 1976” (2022), a w lutym tego roku – zawierający występ chronologicznie najwcześniejszy „Live in Paris 1973” (za parę tygodni natomiast światło dzienne ujrzy „Live in Aston 1977”). I to na nim dzisiaj się skupię. Zawiera on koncert, jaki odbył się w legendarnej sali paryskiej Olympii 12 maja 1973 roku w ramach trasy promującej krążek „Ege Bamyasi” (1972); miało to też miejsce na niespełna trzy miesiące przed wydaniem kolejnego studyjnego longplaya (jak się okazało, ostatniego z wokalistą Damo Suzukim w składzie) – „Future Days”.
„Live in Paris 1973” dokumentuje więc Can w newralgicznym momencie kariery, tuż przed kolejną ważną zmianą w składzie. Koncerty zachodnioniemieckiej formacji były w tamtym czasie w sporej części improwizowane, co nie powinno dziwić, ponieważ to zamiłowanie do improwizacji objawiało się również na krążkach studyjnych (wystarczy przypomnieć zawartość „Monster Movie” czy „Tago Mago”). Jeśli muzycy sięgali po konkretne kompozycje z płyt, to głównie po to, aby na ich bazie budować nieznane wcześniej struktury; traktowali je jedynie jako fundament, punkt wyjścia do tworzenia nowych historii. Nie inaczej było w przypadku trwającego półtorej godziny występu w prestiżowej, pamiętającej jeszcze XIX wiek, paryskiej sali.
Zespół wystąpił w swoim klasycznym – na tamten moment – składzie, choć oczywiście, jak to podczas występów „na żywo” zazwyczaj bywa, wykorzystał ograniczone, w porównywaniu z tym, z jakiego korzystał w studiu, instrumentarium (gitara solowa, bas, perkusja). Jedynie Irmin Schmidt otoczył się kilkoma sprzętami, ustawiając na scenie organy, fortepian elektryczny i syntezatory. To było jednak niezbędne, aby oddać magię towarzyszącą muzyce kwintetu. Na podwójny kompakt trafiło pięć utworów, które nie mają własnych tytułów. Określono je liczebnikami: od „Eins” po „Fünf”. Choć na upartego trzy z nich mogłyby posiadać tytuły odpowiadające kompozycjom studyjnym, na fundamencie których je zagrano, czyli „One More Night” (w przypadku „Zwei”), „Spoon” („Drei”) oraz „Vitamin C” („Fünf”). Gwoli ścisłości: wszystkie wymienione ukazały się wcześniej na longplayu „Ege Bamyasi”.
Zespół postanowił zacząć koncert od mocnego akcentu, czyli improwizowanej w stu procentach ponad trzydziestosześciominutowej suity, którą opatrzono szyldem… „Eins”. Utwór rozkręca się powoli na bazie transowego rytmu narzuconego przez Holgera Czukaya (bas) i Jakiego Liebezeita (perkusja), których wspiera, na razie jednak nie wybijając się przed szereg, gitarzysta Michael Karoli. Gdzieś w tle rozbrzmiewa także melodeklamacja Damo Suzukiego, ale nie pełni ona roli pierwszoplanowej – także z tego powodu, że Japończyk nie przekazuje słuchaczom żadnego konkretnego tekstu, a jedynie bawi się wymyślonym przez siebie językiem. Stosunkowo późno pojawia się Irmin Schmidt, który w pierwszej kolejności sięga po organy, a następnie po fortepian elektryczny. W obu przypadkach skupia się głównie na dialogu z Karolim, choć w pewnym momencie przykuwa uwagę rozbudowaną improwizacją. Michael zawsze jest zresztą obok niego lub tuż za nim, bywa też jednak, że przebija się na plan pierwszy. Nawet jeśli jednak pozostaje w tle, nie sposób go nie słyszeć, często bowiem korzysta z przesterów, dzięki czemu jego instrument nabiera przenikliwości i zgrzytliwości.
W drugiej części „Eins” zespół nieco spuszcza z tonu: organowe pasaże stają się bardziej powłóczyste, gitara – progresywna, a sekcja rytmiczna (z dodatkiem w postaci fortepianu elektrycznego) – bluesowa. Ba! jeśli ucho mnie nie myli, być może Karoli wykorzystał nawet sitar, ale w opisie płyty nie ma o tym mowy, więc może to być tylko jakiś efekt gitarowy. „Zwei” rozpoczyna się od snutej przez gitarę opowieści (z organami w tle), do której dołącza Suzuki ze swoim rytmicznym skandowaniem z czasem przechodzącym w bardziej klasyczny śpiew. Kwintet szybko resztą wpada w nastrojowy trans i tak prowadzi słuchaczy przez kolejne minuty, aż do nagłego zatrzymania, po którym… wybucha burza oklasków. Nie ma wątpliwości co do tego, że francuska publika była wniebowzięta.
Początek „Drei” ma charakter nieco eksperymentalny, aczkolwiek muzycy szybko sięgają po największy atut „Spoon”, czyli melodyjny lejtmotyw, który powielany jest tu na wszystkie możliwe sposoby. Wprowadza go Suzuki, później natomiast rozwijają Karoli i Schmidt. Gitarzysta ma tu zresztą sporo miejsca do popisów. Zespołowi donikąd się nie spieszy, więc daje sobie sporo czasu na snucie historii. Gdyby tylko pojawia się przestrzeń, wbija się w nią Michael, nie zapominając oczywiście ani razu o wykorzystaniu motywu przewodniego. „Vier” to stuprocentowa improwizacja, w czasie której członkowie Can postanawiają się trochę pobawić. W efekcie rozbrzmiewa country’owy fortepian elektryczny, rockowe solo gitary i eksperymentujące syntezatory. Także Holger Czukay stara się bardzo o to, aby być lepiej słyszanym przez publikę. W pewnym momencie robi się tak bardzo free, że powstaje z tego gęsta dźwiękowa magma.
Pod tym względem „Fünf” jest dużo bardziej poukładany. Ale to wynika także z tego, że wzniesiono go na fundamencie „Vitamin C” – kolejnego bardzo melodyjnego przeboju (sic!) Can. Nastrojowa melodia wpada w ucho od pierwszych sekund, o co starają się głównie Schmidt (na organach) i Karoli. Damo Suzuki śpiewa nadzwyczaj przejmująco, pociągając za sobą do zagrania nie mniej rozdzierającej serce solówki Michaela. Trzeba przyznać, że program koncertu został ułożony perfekcyjnie: począwszy od potężnej dawki improwizacji, klimatycznej balladzie zakończywszy. Widownia, co wyraźnie słychać, była w pełni usatysfakcjonowana i zapewne w sierpniu 1973 roku karnie ruszyła do sklepów płytowych, by zaopatrzyć się we „Future Days”. Szkoda tylko, że wtedy – pół wieku temu – fani formacji nie mogli posłuchać jej nagrań koncertowych. A czy Damo Suzuki, który zmarł dwa tygodnie po premierze „Live in Paris 1973”, zdążył wziąć do ręki egzemplarz płyty i umieścić go w swoim odtwarzaczu CD?
koniec
29 kwietnia 2024
Skład:
Damo Suzuki – śpiew
Michael Karoli – gitara elektryczna
Irmin Schmidt – organy Farfisa, fortepian elektryczny, syntezatory, elektronika
Holger Czukay – gitara basowa
Jaki Liebezeit – perkusja

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Średnio udane lądowanie
Sebastian Chosiński

13 V 2024

W połowie lat 70. zespół Can zmienił wydawcę. Amerykanów z United Artists zastąpili Brytyjczycy z Virgin. Pierwszym albumem, jaki ujrzał światło dzienne z nowym logo na okładce, był „Landed” – najsłabszy z wszystkich dotychczasowych w dorobku formacji z Kolonii.

więcej »

Non omnis moriar: Jak to jest płynąć „trzecim nurtem”…
Sebastian Chosiński

11 V 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj album z „trzecionurtowymi” kompozycjami Pavla Blatnego w wykonaniu Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Nie taki krautrock straszny: Od krautu do minimalistycznego ambientu
Sebastian Chosiński

6 V 2024

Pierwsza nagrana po rozstaniu z wokalistą Damo Suzukim płyta Can była dla zespołu próbą tego, na co go stać. Co z tej próby wyszło? Cóż, „Soon Over Babaluma” nie jest może arcydziełem krautrocka, ale muzycy, którzy w składzie pozostali, czyli Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay i Jaki Liebezeit, na pewno nie musieli wstydzić się jej.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.