Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Can
‹Future Days›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFuture Days
Wykonawca / KompozytorCan
Data wydania1 sierpnia 1973
Wydawca United Artists Records
NośnikWinyl
Czas trwania40:57
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Damo Suzuki, Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay, Jaki Liebezeit
Utwory
Winyl1
1) Future Days09:30
2) Spray08:30
3) Moonshake03:04
4) Bel Air [Spare a Light]19:52
Wyszukaj / Kup

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań

Esensja.pl
Esensja.pl
Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

Sebastian Chosiński

Nie taki krautrock straszny: Czas (smutnych) rozstań

Longplayem „Future Days” wokalista Damo Suzuki pożegnał się z Can. I chociaż Japończyk nigdy nie był wielkim mistrzem w swoim fachu, to jednak każdy wielbiciel niemieckiej legendy krautrocka będzie kojarzył go głównie z trzema pełnowymiarowymi krążkami nagranymi z Niemcami.

Can
‹Future Days›

EKSTRAKT:80%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułFuture Days
Wykonawca / KompozytorCan
Data wydania1 sierpnia 1973
Wydawca United Artists Records
NośnikWinyl
Czas trwania40:57
Gatunekrock
Zobacz w
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj wAmazon.co.uk
W składzie
Damo Suzuki, Michael Karoli, Irmin Schmidt, Holger Czukay, Jaki Liebezeit
Utwory
Winyl1
1) Future Days09:30
2) Spray08:30
3) Moonshake03:04
4) Bel Air [Spare a Light]19:52
Wyszukaj / Kup
Wraz z realizacją albumu „Ege Bamyasi” (1972) w życiu muzyków Can nastąpiła istotna zmiana: opuścili swoje dotychczasowe schronisko w Schloß Nörvenich i przenieśli się do byłego kina w Weilerswist, gdzie odtąd mieściła się siedziba studia Inner Space. Tam w ciągu kilku miesięcy 1973 roku nagrali nową płytę – „Future Days”, która okazała się być ostatnim dziełem z Damo Suzukim na wokalu. Tuż po zakończeniu pracy Japończyk rozstał się z kolegami, a powodem tej decyzji było jego przystąpienie do Świadków Jehowy. Poza światkiem artystycznym pozostawał przez dekadę; powrócił w pierwszej połowie lat 80., stając na czele koncertowej improwizującej formacji Damo Suzuki’s Network. Związał się także z należącą do kręgu wykonawców spod znaku Neue Deutsche Welle grupą Dunkelziffer („In the Night”, 1984; „III”, 1986). O popularności z czasów Can mógł jednak zapomnieć…
Longplay „Future Days” ukazał się – ponownie nakładem Amerykanów z United Artists – 1 sierpnia 1973 roku. Uwagę przykuwała już sama, utrzymana w stylistyce secesyjnej (Niemcy nazywali to Jugendstil, Francuzi z kolei – art nouveau), okładka wydawnictwa: wielka grecka litera Psi (Ψ) w części centralnej oraz umieszczony poniżej znak ding, czyli pięćdziesiąty heksagram pochodzący z chińskiej „Księgi przemian”, bardziej znanej jako „I-Ching” (względnie w oficjalnej transkrypcji z mandaryńskiego: „Yijing”). Niezmienny – w porównaniu z „Tago Mago” i „Ege Bamyasi” – pozostał natomiast skład: obok pojawiającego się po raz ostatni Suzukiego w Weilerswist zameldowali się: Michael Karoli (gitara elektryczna i skrzypce), Irmin Schmidt (organy Farfisa, fortepian elektryczny, syntezatory, efekty elektroniczne), Holger Czukay (gitara basowa i kontrabas) oraz Jaki Liebezeit (perkusja i instrumenty perkusyjne).
Tym razem muzycy Can zdecydowali się na dłuższe formy i jeszcze na dodatek bardziej poukładane, mniej improwizowane. Longplay otwiera ponad dziewięciominutowa kompozycja tytułowa, której początek znaczony jest elektroniczną introdukcją, z której z czasem wykluwa się właściwy motyw. Trzeba dodać, że nieco zaskakujący. Powolnemu marszowi perkusji towarzyszy bowiem grający na skrzypcach jak na gitarze Karoli, który tym samym przydaje całości country’owego charakteru. W tle pojawia się także przetworzony elektronicznie głos Japończyka, nienaturalnie wręcz delikatny, niemal kobiecy. I tak sobie wszystko nieśpiesznie „płynie”, opierając się na subtelnie pulsującej sekcji rytmicznej oraz dźwiękach skrzypiec i fortepianu elektrycznego. Dopiero w końcówce – za sprawą tanecznych perkusjonaliów – robi się trochę żywiej.
Drugi w kolejności „Spray” to powrót do eksperymentalno-krautrockowego stylu Can. Bardziej rockowa sekcja, do tego organy i gitara – muzycy grają awangardowo, ale na luzie, przyjaźnie dla ucha. W drugiej części utworu, kiedy dochodzi elektronika, robi się wręcz ambientowo – z tym jednak podkreśleniem, że wbrew klasyce gatunku, tutaj czołową rolę odgrywają „żywe” instrumenty, w tym smakowicie brzmiąca Farfisa. Zamykający stronę A winylowego krążka „Moonshake” z kolei daje popalić tym, którzy w ciągu minionych kilkunastu minut przyzwyczaili się już do spokojnego „plumkania”. Tym razem jest krócej, ale bardziej intensywnie, zadziorniej, z klangowaniem basu i najróżniejszymi efektami dźwiękowymi. To klasyczny dla Can podrasowany psychodelią krautrock, którym raczyli słuchaczy od doskonałego „Monster Movie” (1969).
Po odwróceniu albumu na drugą stronę otrzymujemy kolejną w repertuarze kwintetu suitę. Znana jest ona pod dwoma tytułami: jako „Bel Air” bądź „Spare a Light”. To podzielona na trzy części niemal dwudziestominutowa eksperymentalna podróż, w której obok coraz bardziej dominującej elektroniki pojawiają się również nagrania elektroakustyczne, typowe dla muzyki konkretnej (jak śpiewające ptaszki, brzęczące owady, lejąca się woda). We fragmencie pierwszym muzycy zabierają nas na nadmorską plażę i delikatnie kołyszą dźwiękami syntezatorów, by następnie koić powłóczystą gitarą i hipnotyzować perkusjonaliami. W drugim – dla odmiany – podkręcają tempo, eksponując bas i perkusję, a jednocześnie odważniej zahaczając o elementy psychodeliczne. Sporo do powiedzenia ma też Irmin Schmidt, który rozdwaja się między organami a fortepianem elektrycznym. Początek części trzeciej znów brzmi rajsko (gitara plus fortepian i syntezator), później jednak – za sprawą improwizatorskich zapędów muzyków – robi się coraz bardziej krautowo.
Wsłuchując się we „Future Days”, łatwo odnieść wrażenie, że Damo Suzuki coraz mniej angażował się we wspólne działania. Że mentalnie był już w innym świecie, na „wylocie” z Can. Zrobił wprawdzie to, czego od niego oczekiwano, lecz bez wgłębiania się w przekaz. A parę tygodni później już go w zespole nie było. Szczęście chociaż, że zdążył jeszcze wziąć udział w granych w 1973 roku koncertach. Dzięki temu można usłyszeć go na wydanym w tym roku – tak się złożyło, że dokładnie dwa tygodnie po śmierci wokalisty – archiwalnym podwójnym albumie „Live in Paris 1973”.
koniec
22 kwietnia 2024
Skład:
Damo Suzuki – śpiew, instrumenty perkusyjne
Michael Karoli – gitara elektryczna, skrzypce
Irmin Schmidt – organy Farfisa, fortepian elektryczny, syntezatory, elektronika
Holger Czukay – gitara basowa, kontrabas
Jaki Liebezeit – perkusja, instrumenty perkusyjne

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Nie taki krautrock straszny: Eins, zwei, drei, vier, fünf…
Sebastian Chosiński

29 IV 2024

Wydawana od trzech lat seria koncertów Can z lat 70. ubiegłego wieku to wielka gratka dla wielbicieli krautrocka. Przed niemal trzema miesiącami ukazał się w niej album czwarty, zawierający koncert z paryskiej Olympii z maja 1973 roku. To jeden z ostatnich występów z wokalistą Damo Suzukim w składzie.

więcej »

Non omnis moriar: Brom w wersji fusion
Sebastian Chosiński

27 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj najbardziej jazzrockowy longplay czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma.

więcej »

Non omnis moriar: Praga pachnąca kanadyjską żywicą
Sebastian Chosiński

20 IV 2024

Muzyczna archeologia? Jak najbardziej. Ale w pełni uzasadniona. W myśl Horacjańskiej sentencji: „Nie wszystek umrę” chcemy w naszym cyklu przypominać Wam godne ocalenia płyty sprzed lat. Albumy, które dawno już pokrył kurz, a ich autorów pamięć ludzka nierzadko wymazała ze swoich zasobów. Dzisiaj wspólny album czechosłowackiej Orkiestry Gustava Broma i kanadyjskiego trębacza Maynarda Fergusona.

więcej »

Polecamy

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku

A pamiętacie…:

Murray Head – Judasz nocą w Bangkoku
— Wojciech Gołąbowski

Ryan Paris – słodkie życie
— Wojciech Gołąbowski

Gazebo – lubię Szopena
— Wojciech Gołąbowski

Crowded House – hejnał hejnałem, ale pogodę zabierz ze sobą
— Wojciech Gołąbowski

Pepsi & Shirlie – ból serca
— Wojciech Gołąbowski

Chesney Hawkes – jeden jedyny
— Wojciech Gołąbowski

Nik Kershaw – czyż nie byłoby dobrze (wskoczyć w twoje buty)?
— Wojciech Gołąbowski

Howard Jones – czym właściwie jest miłość?
— Wojciech Gołąbowski

The La’s – ona znowu idzie
— Wojciech Gołąbowski

T’Pau – marzenia jak porcelana w dłoniach
— Wojciech Gołąbowski

Zobacz też

W trakcie

zobacz na mapie »
Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.