Facet był dziwny. Ale równocześnie bardzo przystojny, a jego emanacja Mocy intrygująca, elektryzująca. Z kimś jej się kojarzył, ale nie mogła sobie uświadomić z kim. Ten chłód, a pod nim coś, co budziło niepokój.
Facet był dziwny. Ale równocześnie bardzo przystojny, a jego emanacja Mocy intrygująca, elektryzująca. Z kimś jej się kojarzył, ale nie mogła sobie uświadomić z kim. Ten chłód, a pod nim coś, co budziło niepokój.
Anna ‘Cranberry’ Nieznaj
‹Drapieżnik›
Kiedy Beyre rozejrzała się dokładniej po jednym z portowych miast na księżycu Bogden, doszła do wniosku, że może jednak nieco przesadziła z tą ochotą na portowość. Owszem, chodziło jej o miejsce, przez które przelewają się tłumy przyjezdnych, gdzie nikt nie spyta cię o imię, zawód, plany życiowe i pochodzenie twoich rodziców, a tym bardziej po tygodniu nie będzie pamiętał twojej twarzy.
Oraz o to, żeby wybrane miejsce znajdowało się maksymalnie daleko od Bilbringi. Tam, w orbitalnej stoczni, jej niszczyciel podlegał rutynowemu przeglądowi, podczas gdy większość załogi bawiła się na przepustkach.
Nie na samej Bilbringi rzecz jasna, bo ta była niezamieszkana – rozpierzchli się po Galaktyce jak szarańcza, poszukując rozrywki. Beyre zdążyła już w miarę poznać zwyczaje swoich podwładnych i wiedziała, że jeżeli nie cieszy jej wizja spotkania z wesołym oddziałem spuszczonych ze smyczy szturmowców lub co gorsza z silną grupą towarzysko nastawionych łącznościowców z mostka, to powinna unikać miejsc takich jak Rodia, Ord Mantell, no i oczywiście Coruscant, ale akurat do stolicy nie miała najmniejszej ochoty lecieć z zupełnie innych względów.
Stanęło więc na księżycu Bogden – wydawało jej się, że wystarczająco mało atrakcyjnym, żeby nie zwabić zbyt wielu żołnierzy, ale też i na tyle cywilizowanym, żeby nie wszystkie lokale przypominały standardem paskudne knajpy z dolnych dzielnic Coruscant, w których zdarzało jej się bywać służbowo. „Wydawało jej się” to dobre określenie. Nigdy wcześniej tu nie była i teraz widziała, że nie ma czego żałować.
Już miała wracać do cywilnego, choć całkiem szybkiego i zgrabnego statku, który sobie pożyczyła ze stoczni na tę wycieczkę, kiedy trafiła do bardziej eleganckiej dzielnicy na wzgórzu. W późnowieczornym mroku widok na centrum miasta robił wrażenie – migoczące światła sznurów śmigaczy, reklamowe telebimy na wyższych budynkach.
Tutaj było spokojniej, ale nie był to spokój dzielnicy mieszkalnej. Po prostu więcej było tu restauracji niż barów, porządnych hoteli niż tych oferujących pokoje na godziny, i klubów, do których ludzie przychodzili potańczyć. No dobrze, również potańczyć, a nie tylko kupić kilka działek białej wróżki i naćpać się nią na miejscu do stanu gwarantującego, że nie trafi się w drzwi.
Beyre szła szerokim chodnikiem, lawirując między grupami przechodniów różnych ras. Nad ich głowami przelatywały śmigacze i skutery, czasem któryś odrywał się od pozostałych i ginął w bramie do podziemnego parkingu pod klubem czy hotelem. Większość pojazdów była pewnie wynajęta w jednej z licznych portowych wypożyczalni. Beyre nawet przez chwilę myślała o znalezieniu sobie skutera, ale stwierdziła, że żal tracić okazję do tego, żeby pochodzić po mieście. Złapała się na tym, że ma problemy z przypomnieniem sobie, kiedy ostatni raz miała tak po prostu wolne – że może iść bez celu, planu i pilnowania czasu.
Odruchowo spojrzała w niebo, żeby nacieszyć się przestrzenią, ale światła latarń i szyldów były zbyt jasne, żeby dało się zobaczyć gwiazdy.
Po zajrzeniu do kilku klubów, które nadal nie bardzo jej odpowiadały, znalazła w końcu lokal, być może nawet najdroższy w mieście, a w każdym razie szalenie snobistyczny. Stojący na bramce Falleen zmierzył wzrokiem jej czarny płaszcz i rozpuszczone włosy, syknął coś po swojemu i w końcu, mocno się ociągając, skinął głową, że wolno jej wejść. Usłyszała prychnięcie stojącej za nią mocno wymalowanej panienki z postawionymi na sztorc, niebieskimi włosami. Ubranej rzecz jasna w najwyraźniej modną w tym rejonie Galaktyki króciutką spódniczkę i sięgające kolan buty z okutymi noskami. Co jednak znamienne, buty miały płaski obcas, a przy pasku spódniczki dziewczę nosiło mały miotacz. Czyli jednak łowca nagród. Albo raczej wyemancypowana dziewczyna łowcy nagród.
Klub mieścił się w budynku dawnej fabryki, więc sala do tańca była solidnych rozmiarów. Beyre co prawda nie miała zbyt dużego doświadczenia w ocenie takich miejsc, jednak wydało jej się, że całokształt – światła, efekty, muzyka – był może i najwyższej klasy, ale… jak na Bogden. Nie, żeby jej to przeszkadzało. Nawet muzyka, może nie do końca w jej guście, jednak nadawała się do słuchania.
Choć może akurat tym razem Beyre nie była w nastroju do przebywania w pomieszczeniu, gdzie poziom decybeli zdawał się dorównywać dźwiękowi startującego TIE. Zatknęła kciuki za pas z miotaczem i przeszła leniwym krokiem wzdłuż sali, czujnie łowiąc emanacje Mocy mijanych osób, których twarze ledwie majaczyły w bajecznej feerii wirujących świateł. Nikogo ciekawego.
Skręciła w boczne wyjście. Drzwi rozsunęły się przed nią, a za nimi, tak jak się spodziewała, znajdował się pokój do odpoczynku. Nawet ona musiała przyznać, że wyglądał przyzwoicie. Surowe ściany ozdobiono imitującymi pnącą się po nich roślinność drewnianymi płaskorzeźbami, a światło punktowych lampek skierowanych na stoliki pomiędzy fotelami nie było jaskrawe aż oczy bolą, jak to zwykle w takich lokalach, ale ciepłe i stonowane.
Beyre omiotła salkę spojrzeniem. Mężczyzna siedział przy barze, bokiem do niej. Był ubrany na czarno, w wojskowe spodnie i skórzaną kurtkę. Co prawda z miejsca, w którym stała, nie było widać, czy ma broń, ale była prawie pewna, że tak. Przy pasie miotacz, a w cholewce jednego z wysokich butów nóż. Taki typ faceta po prostu.
Odgarnął sięgające ramion czarne, proste włosy tak, że zobaczyła, że ma śniadą twarz z wyraźnie zaznaczonymi kośćmi policzkowymi. Wydał jej się trochę egzotyczny, nawet jak na wszelkie konfiguracje przemieszanych ludzkich i nie zawsze tylko ludzkich genów, jakie zdarzało jej się widywać.
Ale przede wszystkim jej uwagę przykuła aura. Beyre zastanawiała się przez chwilę, w czym rzecz. Czuła chłód, trochę przypominający ten towarzyszący spotkaniom z Falleen, ale równocześnie była pewna, że mężczyzna nie jest mieszańcem. Był człowiekiem, ale ten zimny spokój, pozorna niedbałość, a równocześnie wewnętrzne napięcie i koncentracja…
Uświadomiła sobie, z czym jej się to kojarzy. Z myśliwym przyczajonym w oczekiwaniu na zdobycz.
Mam cię.
W tym momencie mężczyzna podniósł wzrok i ich spojrzenia się spotkały. Beyre podeszła do baru i siadła w pewnej odległości od niego. Skinęła na barmana i zamówiła szatana z Kashyyyk. Miała ochotę na taki alkohol, którego działanie poczuje. Chciała, żeby krew zaczęła jej szybciej krążyć.
– Mogę postawić ci drinka? – usłyszała tuż nad swoim uchem.
– Nie.
Na razie jeszcze mnie stać na upicie się, nawet w tak bezwstydnie drogiej knajpie. Choć jeszcze trochę głęboko rozważnych akcji admirała Ozzela, jeszcze kilka straconych niszczycieli i chyba rzeczywiście będę musiała liczyć na dobre maniery spotkanych przygodnie mężczyzn.
Odwróciła się do faceta, założyła nogę na nogę i spojrzała mu bezczelnie prosto w oczy. Nie zamierzała go spławiać. Bynajmniej.
Usiadł na sąsiednim stołku.
– Jestem Takhi – przedstawił się.
– Windu.
– To imię czy nazwisko?
– Czy ja wyglądam na kogoś, do kogo mówi się po imieniu? – prychnęła.
– To niegrzeczne zwracać się do kobiety jej nazwiskiem.
– Skąd pochodzisz? – zainteresowała się.
– Dlaczego pytasz?
– Tam, gdzie się urodziłam, jest odwrotnie: niegrzecznie jest używać imienia, jeżeli nie jest się w bliskiej zażyłości. Chyba, że ma się do czynienia z kimś bardzo młodym lub kobieta jest wysoko urodzona – albo jest Jedi, dodała w myślach – i używasz równocześnie tytułu.
– Jesteś z Coruscant?
– Ten zwyczaj panuje na wielu planetach centralnych, nie tylko w stolicy.
Sięgnęła po metalowy kubek z alkoholem i łyknęła, czując, jak pali jej język i gardło. Facet był bystry. Zaskakująco bystry. A ona chyba musiała zacząć się trochę bardziej pilnować.
– Jesteś łowcą nagród? – padło kolejne pytanie. Takhi patrzył na jej miotacz.
– Jasne – uśmiechnęła się wyzywająco w podpatrzony u łowców sposób.
Tak, łowca nagród, świetny pomysł. Tłumaczy noszenie broni. I parę innych rzeczy, na przykład nieładne blizny.
– Nie wydaje ci się, że to nie jest zajęcie odpowiednie dla dziewczyny?
– Masz ciekawy sposób prowadzenia rozmowy. Zawsze najpierw proponujesz kobietom drinka, a potem je obrażasz?
– Ja nikogo nie obrażam – ciemne oczy Takhiego zwęziły się. – Tylko wyrażam opinię. Daję ci szansę podzielenia się swoją, może mnie przekonasz.
– Ale dlaczego ja mam cię przekonywać? – zaśmiała się.