Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 9 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tomasz Przewoźnik
‹Dzikie dzieci›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorTomasz Przewoźnik
TytułDzikie dzieci
OpisTomasz Przewoźnik urodził się w pięknym śląskim miasteczku, słynącym ze sporego stada żubrów ukrywających się w okolicznych lasach. Przyszedł na świat w 1978 roku. Zajmował się dziwacznymi i niewytłumaczalnymi rzeczami – studiował socjologię, obronił pracę dyplomową traktującą o satanizmie, grał na perkusji w kilku zespołach, uprawiał wspinaczkę sportową, a ostatnio pracuje w wielkiej korporacji. Praktykuje buddyjskie techniki męczenia umysłu i interesuje się psychologią głębi oraz wszelkimi systemami duchowego rozwoju wynalezionymi przez ludzi nie wiadomo po co. Szuka kamienia filozoficznego, ale znajduje tylko odłamki, które (na szczęście!) są na tyle duże, żeby wybijać nimi szyby gmachów nielubianych ideologii. Cykl opowiadań o gejszy jest wypadkową tych poszukiwań. W sieci debiutował na łamach kwartalnika Qfant, a na papierze w Magazynie Kulturalno-literackim Doza.
GatunekSF

Dzikie dzieci

« 1 2 3 4 10 »

Tomasz Przewoźnik

Dzikie dzieci

Gdy już wszystkie miejsca były zajęte, a pracownik obsługi zamknął drzwi, uruchomiono silniki. Kabina wpadła w nieprzyjemne wibracje, a huk narastał z każdą sekundą. Nagle pustułka szarpnęła w górę, niczym liść poderwany podmuchem wiatru. Transportowiec musiał się wznosić bardzo gwałtownie, bo przeciążenie wcisnęło pasażerów w fotele. Na ekranach zobaczyli, jak silniki zmieniają kąt nachylenia, a obraz ucieka do tyłu. Lecieli.
Po drodze wysiadło kilka patroli, najczęściej gdzieś poza miastem, w ruinach starych zakładów przemysłowych lub odciętych od świata na wpół zrujnowanych blokowiskach, opuszczonych przez mieszkańców w okresie, gdy Silesia uzyskała autonomię. Rząd nie miał pieniędzy na rewitalizację terenów; powoli wpadały one w ręce bandziorów, bezdomnych, nielegalnych emigrantów z krajów islamskich bądź wydalonych z Unii Europejskiej. Budynki ziejące czarnymi otworami okien sunęły smętnie pod nimi.
Na ekranie gejsza zauważył szaroniebieską plamę Zalewu Rybnickiego. Założył gogle sterujące kamerami i zrobił zbliżenie – na przeciwległym brzegu dostrzegł pozostałości elektrowni. Oba wysokie kominy wywróciły się kilkadziesiąt lat temu z powodu erozji, działania letnich i zimowych temperatur. Zmiażdżyły pod sobą zabudowania hal, niczym wiekowe sekwoje, upadające na młody las.
Do wód zatoki wyciekły trujące chemikalia i niegdyś bujna fauna wymarła na wiele lat. Ostatnio zauważono kilka ryb, ale w takich sytuacjach biolodzy nigdy nie byli pewni, czy zwierzęta pochodzą ze zbiornika, czy może raczej z któregoś z dopływów – Rudy lub Narcyzy.
Pustułka wylądowała w okolicach zeschniętego zagajnika, drzwi otwarły się. Jonasz wyskoczył zręcznie na zewnątrz i odbiegł kilkanaście metrów, byle dalej od wylotów silnika. Transportowiec uniósł się z hukiem, wzbijając tumany kurzu z wysuszonej ziemi i odleciał. Odgłos silnika zniknął w końcu, a okolicę przykrył całun ciszy.
Gejsza rozejrzał się. Po prawej stronie, ponad sto metrów dalej miał dwie szerokie, zwężające się ku górze chłodnie kominowe. Dominowały tutaj niczym uśpione wulkany. Szczytowa część jednej z nich zapadła się pod własnym ciężarem. Po lewej stronie, za szpalerem skarłowaciałych drzew, majaczyło pole nieczynnych transformatorów, przypominających armię zepsutych robotów. Przed nim rozciągały się hale. Jedna z nich przecięta była pozostałościami biało-czerwonego komina, wyciągniętego na ziemi w stronę gejszy. Hosala nie zauważył żywej duszy.
Ilustracja: Czarek Hoffman
Ilustracja: Czarek Hoffman
Wiedział, że aby wrócić, będzie musiał skontaktować się z centralą, a ta wyśle po niego najbliższy patrol. Poczuł wieczorny chłód, więc wyjął z plecaka kurtkę, którą od razu założył. Wytarł pył z ust i z kącików oczu. Na ekranie osobistego komputera uruchomił mapę, a gdy zorientował się gdzie jest, ruszył w stronę hal. Szedł w cieniu wielkich, betonowych pierścieni. Niektóre były ledwie popękane, inne rozpadły się na kawałki nadziane na zbrojeniowe druty. Doszedł po chwili do wniosku, że lepiej wyjść na otwartą przestrzeń, by pozwolić ewentualnym mieszkańcom go dostrzec.
Kamień upadł z głuchym stukiem i potoczył się pod nogi gejszy. Hosala spojrzał w kierunku, z którego nadleciał. Za kawałkiem zawalonej ściany zauważył ruch. Pokazał puste dłonie, żeby zrozumieli, że nie jest zagrożeniem. Usłyszał krzyki, poleciały kolejne kamienie. „Co jest? Mieli być pokojowi” – myślał, cofając się na bezpieczną odległość. „Może pustułka ich wystraszyła? Cholera jasna, głupi byłem, że przyjąłem to zadanie. Co innego praca w klimatyzowanym biurze lub gabinecie, a co innego wystawianie się na miliony bodźców i domysłów związanych z nimi”.
Jeszcze kilka razy próbował podejść, ale zawsze kończyło się tak samo – krzykami i kamieniami. W końcu dał za wygraną. Zrezygnowany ruszył w kierunku stojącego niedaleko budynku, wyglądającego na dobre miejsce do przeczekania nocy.
Wewnątrz panował mrok i śmierdziało stęchlizną. Włączył latarkę. W pomieszczeniu zalegały resztki mebli i gnijąca wykładzina, farba odchodziła od ścian. Ponurego wyglądu dopełniały wystające z sufitu przewody po wyrwanej lampie, przypominające rozszczepiony język żmii.
W kolejnym pokoju zapach był znośniejszy. Na rozrzuconych w nieładzie papierach Jonasz rozłożył matę. Sięgając do plecaka, trafił na kaburę. Chwilę ważył broń w dłoni, po czym odłożył ją na wyciągnięcie ręki, usiadł w kącie, owinął się śpiworem i uruchomił komputer osobisty. Po raz kolejny przeglądał materiały, jakie dostał z uniwersytetu, myśląc że coś przeoczył, jednak nie znalazł nic, co usprawiedliwiałoby agresję grupy. Wtem usłyszał za oknem chrzęst. Sięgnął po pistolet, odbezpieczył go. Wyłączył monitor i nasłuchiwał. Wymacał malę. Zaczął przesuwać w palcach koraliki, mantrując w myślach:
– W esencji umysłu przyjmuję schronienie, w prawdzie ostatecznej przyjmuję schronienie, we współczuciu bezgranicznym przyjmuję schronienie…
Dźwięk za oknem nie powtórzył się.
W końcu Jonasz zasnął, trzymając malę w lewej dłoni i zabezpieczoną broń w prawej.
• • •
Obudziły go promienie słońca padające prosto na twarz. Zapowiadał się ładny dzień – na niebie ani jednej chmurki. Hosala zwinął prowizoryczny obóz, schował pistolet oraz kurtkę i wyszedł na zewnątrz, gdzie już zaczynało przypiekać słońce. Zjadł trochę liofilizowanego jedzenia i ruszył w kierunku hali. Wzbijał kurz na wyschniętej ziemi, niczym kowboj w starych filmach. Doszedł do miejsca, gdzie wczoraj upadały kamienie. Kopnął jeden z nich i czekał, rozglądając się.
Nic podejrzanego się nie działo, więc ruszył ostrożnie dalej, poprzez torowisko, z którego złomiarze odkręcili szyny, pozostawiając betonowe podkłady. Jego dłonie pociły się coraz mocniej, gdy podchodził bliżej hali. Żałował, że nie ma za sobą szkolenia typowego dla gejsz policyjnych, być może nie czułby się taki zagubiony. Wtem zauważył ruch i zamarł. Za częściowo zawalonym murem stała dziewczynka. Głębiej w cieniu zobaczył sylwetki kolejnych osób. Obserwowali go w ciszy.
Wszedł pod dach. Kilkoro dzieciaków przyglądało mu się w milczeniu. Były brudne, w łachmanach, większość boso. Nieufne oczy osadzone w wychudłych buziach mierzyły go wzrokiem od stóp do głów. Zaskoczony stwierdził, że najstarsi mogli mieć trochę ponad dwadzieścia lat, co poznał po rysach twarzy, bo chude i niewielkie sylwetki z daleka mogły wprowadzić w błąd. „Oni już nie są dziećmi” – pomyślał. „Pewnie nikt, kto choć przez krótki czas musi żyć w takich warunkach, nie jest już dzieckiem.”
Gdy doszedł do wniosku, że nie grozi mu niebezpieczeństwo, rozejrzał się wokoło. Wszędzie leżał gruz. Maszyny dawno wywieziono, prawdopodobnie jeszcze zanim to miejsce zostało ponownie skolonizowane przez ludzi.
Wtem jeden z mężczyzn rzucił niezrozumiały dla gejszy rozkaz i grupa ruszyła w głąb hali. Pozostawiony samemu sobie Jonasz poszedł za nimi. Gdy zniknęli za kolejnym zakrętem, włączył nawigację i automatyczne rysowanie trasy oraz przypiął kaburę do paska spodni. Po chwili śledził ich w ciemnej klatce schodowej, później w długim, jasnym pomieszczeniu, może stołówce. W korytarzu bez okien musiał zwolnić, bo potykał się o graty rozrzucone na podłodze.
Trafił do lepiej utrzymanej części budynku. Nie było tutaj śmieci i zauważył kilku ludzi, w większości dzieci, przyglądających się przybyszowi z zaciekawieniem.
Grupa znikła za solidnymi drzwiami, więc ostrożnie poszedł w tamtym kierunku. Stał chwilę zdezorientowany, zastanawiając się co robić, ale w końcu ostrożnie uchylił drzwi i przez szparę zobaczył przestronną salę. Ludzie rozeszli się w różnych kierunkach. Kilku usiadło, inni stali lub klęczeli. Poważne miny zagościły na twarzach. Jonasz zastanawiał się, czy przestąpić próg, jednak czyjeś ręce stanowczo wypchnęły go ze środka.
„To nie było zbyt mądre z mojej strony” – pomyślał, stojąc na korytarzu. „Swoją drogą dziwne, że pozwolili mi tak daleko zajść, nie robiąc żadnych problemów, choć jeszcze wczoraj rzucali kamieniami.”
W nawigacji wpisał w tym miejscu słowo „świątynia”, mimo że nie miał pewności, czy takie było zastosowanie sali, i ruszył na eksplorację piętra. Po chwili poczuł, że nie jest sam – śledził go chłopiec, najwyżej ośmioletni.
– Chodź tu, kolego – powiedział Jonasz, kiwając na malca.
Chłopiec podszedł powoli. Wytarł brudną twarz i złapał róg podartej bluzy, którą miał na sobie. Miętosił ją, przyglądając się nieufnie Jonaszowi.
– Masz – powiedział gejsza, wyjmując kawałek czekolady.
Mały patrzył pytająco, unosząc brwi.
Jonasz odpakował tabliczkę i włożył kawałek do ust, następnie podał dzieciakowi, mrucząc z zadowoleniem.
Chłopiec porwał podarunek i odskoczył na bezpieczną odległość, niczym półdzikie zwierzę. Ugryzł ostrożnie i żuł chwilę, po czym uśmiechnął się i włożył kolejny kawałek do ust. Ciemne oczy zabłysły radośnie.
« 1 2 3 4 10 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Pozwól mi wyjść
— Tomasz Przewoźnik

To mógł być Hogwart
— Zofia Marduła

Esensja czyta: Listopad 2012
— Miłosz Cybowski, Jakub Gałka, Joanna Kapica-Curzytek, Alicja Kuciel, Konrad Wągrowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.