Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Grażyna Sosińska
‹Dwie damy na pozór Fosse’a i de Laclosa›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorGrażyna Sosińska
TytułDwie damy na pozór Fosse’a i de Laclosa
OpisPrzedstawiamy długie opowiadanie, przywodzące tematyką na myśl „Niebezpieczne związki” Choderlosa de Laclosa.
Gatunekobyczajowa

Dwie damy na pozór Fosse’a i de Laclosa – część 1

« 1 2 3 4 5 11 »

Grażyna Sosińska

Dwie damy na pozór Fosse’a i de Laclosa – część 1

Wspomniany wyjazd nad Bug skończył się kolejną potajemną pijatyką na brzegu rzeki. Ja byłem w nastroju – ukuło mi się takie określenie – nabrzmiałym, co oznaczało podwyższoną wrażliwość na wszystko, co miało jakikolwiek związek ze mną. Przyczyną nastroju była długa – dwugodzinna – rozmowa z Olgą na strychu domu polonistki. Rozmawialiśmy, tj. naprawdę rozmawialiśmy, pierwszy raz od pobytu w Kirach.
Olga zachowywała się bardzo życzliwie. Oczywiście nasza konwersacja, a przede wszystkim nasze zniknięcie, nie uszły uwagi pijącego towarzystwa. Byliśmy w nastroju plotkarskim, więc polecieliśmy po liście. Krzysiek – prawdziwy żołnierz, Aneta – coraz ładniejsza mężczyzna (nie wiem, dlaczego się jej czepiali, wtedy była jeszcze w miarę normalna i całkiem pociągająca), Olga – …
– Może przejdziemy do następnej osoby? – zaproponowałem szybko i nerwowo, co wywołało porozumiewawcze uśmiechy. Chłopaki byli trochę zapóźnieni w rozwoju, już nie było obciachem z dziewczyną zamienić kilka słów, ale przebywanie z nią dłużej wciąż wzbudzało złośliwe komentarze. Prawdziwy facet ma się obyć rękodziełem, które zresztą w pewnym momencie zdaje się być atrakcyjniejsze od prawdziwych przeżyć. No bo wiadomo, prawdziwą wartość może mieć szturchnięcie Cindy Crawford, Beata będzie, powiedzmy, dwie długości z tyłu, a dalej to już nędza, czyli w naszym slangu „nyndza”. Więc już lepiej rozmawiać o niedościgłym, niż startować do „nyndzy”.
Filozofia ta była o tyle zabawna, że po latach, już beze mnie, spotykali się nadal w tym samym towarzystwie, w którym dziewczyny uzyskały pełnię praw i respektu. Mało tego, tworzyły się pary, a stan skojarzeń był dynamiczny – taka Beata była już chyba dziewczyną wszystkich, a inne dziewczyny niewiele jej ustępowały. Ponieważ dziewczyn było 3 razy mniej niż facetów, przez towarzystwo stale się przewijały jakieś nowe, które jednak prędzej czy później musiały ustąpić swoim. Wszystko za powszechną zgodą i ku powszechnemu zadowoleniu. Tylko Aneta, jako ta „męska”, obserwowała wszystko z boku i nazywała to złośliwie „chowem wsobnym”.
Z wieczornej popijawy wróciliśmy pod gościnny dach polonistki naprawdę na ostatnich nogach. W dusznym nieco wnętrzu alkohol jakby ponownie uderzył nam do głów. Najbardziej Romkowi – jednemu z tych erotomanów gawędziarzy, którzy trafiają się w każdej grupie. Los i ślepe przepychanki ulokowały go po sąsiedzku z Beatą – tą obdarzoną ponadnormatywnym biustem. Romek, wykonawszy pełny obrót wokół wzdłużnej osi własnego ciała, przyturlał się do niej najbliżej, jak można było, nie ładując się na nią i basowym głosem zwrócił się do niej pieszczotliwie:
– No, Beata, daj dupy – wyciągnął mocno „u”.
– Odwal się – Beata nie wyglądała na taką, która miałaby ulec obwodowi Romkowej klaty.
Nikogo te konwencje nie dziwiły. A klatę Romek miał imponującą i z dumą prezentował starannie hodowane muskuły. Do bitki też bywał skory, czując respekt tylko dla kilku osób. Jedną z nich był Rafał, który, poza doskonaleniem umysłu i talentów muzycznych, trenował karate. Kiedyś Romek się za coś na Rafała wnerwił i już się przymierzał. Rafał przyjął pozycję defensywną (lekki pokłon, pięści przy twarzy) i powiedział spokojnym głosem:
–Jeszcze nie widziałem, żeby ktoś tak trząsł portkami, jak ty, H o m e k.
Romek nie znosił tej ksywy (choć zapewne sam nie wiedział, dlaczego), więc zobaczywszy, że Rafał bez żadnych obiekcji jej użył, rzeczywiście się przestraszył i odstąpił.
Inny przypadek był bardziej drastyczny, bo nie wśród swoich. Graliśmy w piłkę na WF-ie i – co ważne – trafił nam się dobry egzemplarz tejże piłki. Na sąsiednim boisku grali ludzie z klasy sportowej, czyli tzw. ćwierćinteligenci. Trzeba wiedzieć, kim byli, żeby zrozumieć, co musieliśmy znosić.
Klasa sportowa była wynalazkiem niegdysiejszej dyrektorki naszej szkoły, dzięki któremu o Chrobrym poszła plotka, że to szkoła skorumpowana. No i coś w tym musiało być, bo znałem ludzi z zawodówek, którzy sportowców bili na inteligencję. Taka Ewa na przykład. Chodziłem z nią do podstawówki, którą przejechała równo na trójach. Aż tu nagle dowiaduję się, że jest w Chrobrym. Spotykamy się w sklepie i ona pyta, jak mi się podoba nasze liceum. Na to ja, że jest dość ciężko. A Ewcia: „Wiesz, w tej szkole to normalne”. Potem obleje maturę z polskiego, a publicznie zaistnieje jako panienka na fotografiach z reportażu jakiegoś pornosa. Ewa dostała się do Chrobrego podobno dzięki temu, że jej ojciec – bodaj przedsiębiorca z branży mięsnej – zasponsorował bal maturalny. Wobec takiej hojności dyrektorce nie pozostało do powiedzenia nic poza tym, że „jeśli córka będzie miała jakiekolwiek problemy na egzaminie wstępnym, to niech się uda wprost do sekretariatu”.
Albo Zbójcerz, w tamtych czasach ortodoksyjny metal, zawodnik rzutu młotem, więc posturę łatwo sobie wyobrazić. Kiedyś do naszej szkoły przeniknęli skini i zaczęli na korytarzach zaczepiać zwolenników Metalliki. Akurat stałem w klopie i paliłem przerwowego rakotwora. Nagle wszedł Zbójcerz z łapami po łokcie we krwi. Rozejrzał się dumnie i wyjaśnił, że właśnie spuścił wpierdol (wtedy jeszcze nie znaliśmy takich subtelnych określeń jak wbęcki czy klepanie michy) trzem skinom. Jak się okazało, jednym rzucił o ścianę, drugiego poczęstował plombą, a trzeciemu pozwolił wynieść półprzytomnych kolegów. Potem przez kilka tygodni baliśmy się akcji odwetowej, ale upiekło nam się. Zbójcerz po maturze zmienił barwy i sam się obciął na łyso.
Romek do sportowców nie miał szczęścia. Pierwszy raz do starcia – tym razem słownego – doszło właśnie w trakcie meczu. Jeden ze sportowców, górujący gabarytami nawet nad Zbójcerzem, nie mówiąc już o Romku, zabrał nam nową piłkę, a rzucił starą. Trener akurat odszedł. Romek nie widząc szans w starciu bezpośrednim, udał się po interwencję – my jakoś nie mieliśmy ochoty zadzierać z bandytami, z którymi mieliśmy spędzić pod jednym dachem jeszcze sporo czasu. Żałosnemu marszowi Romka towarzyszyły okrzyki „Tylko nie płacz, niuniuś, nie płacz”.
Romek miał nadzieję, że kiedyś się zemści na dowolnie wybranym reprezentancie ćwierć inteligentów, byle tylko dało mu się obić mordę. Okazja przytrafiła się jakiś czas później – w szkole zainstalowano stoły do ping-ponga, które oczywiście na wszystkich przerwach okupowali sportowcy. Wreszcie Romek nie zdzierżył i rzucił się na jednego z nich – osobnika niepozornego i o miłym wyrazie twarzy. Pech chciał, że pod niegroźną powierzchownością ukrywał się zapaśnik, który wykonał dwa nieznaczne ruchy. Romek jak piórko upadł na ziemię, zaczepiając po drodze twarzą o kant stołu.
No tak. Ludzie składają się ze scen, jakie w mojej obecności (choć bynajmniej nie dla mnie) odegrali. Niech ktokolwiek spyta mnie o kogokolwiek: jaki był, jaka była? Nie mam pojęcia. Nawet jeśli znam kogoś od lat, to nie powiem, bo nie wiem, bo ludzie się zmieniają, bo zawsze potrafią mnie czymś zaskoczyć. Bo nawet Olga, z którą po liceum nie pobraliśmy się wyłącznie dlatego, że nie było jeszcze szans na materialne usamodzielnienie się, jest teraz żoną kogoś, kogo o wzbudzenie jej uczuć w życiu bym nie podejrzewał. Mimo spędzonych razem lat niewiele najwidoczniej o niej wiedziałem.
Ale podczas wyjazdów było fajnie. Rok wcześniej wyjechaliśmy właśnie do Kir. Dla mnie ten wyjazd, poza wieloma zaletami (m.in. nocą z Agnieszką), miał wielką wadę – codziennie mieliśmy matematykę z Piotrowskim. Ale poza tym łaziliśmy po górach i – już podziemnie – brataliśmy się z góralami przy piwie w knajpie u wylotu Kościeliskiej. Piliśmy jeszcze umiarkowanie, głównie z powodu braku forsy. No i śmiesznie się kryliśmy z naszymi świeżo nabytymi upodobaniami. Kiedyś w drodze powrotnej spotkaliśmy Agnieszkę i dla pewności, że nie zostaniemy nakryci, chuchnęliśmy jej w nos, pytając, czy coś od nas czuć. Roześmiała się i odparła:
– Piwo, papierosy. Od ciebie, Marceli, kawę. A od wszystkich gumę do żucia.
Żuliśmy wtedy tylko Stimorola, bo miał taką techniczną nazwę i trudno było go dostać.
Snobizm na piwo objawiał się jeszcze nie ilością wypitego napoju, ale smakoszostwem. Z mądrymi minami dzieliliśmy piwa na lepsze i gorsze. Z nieznanych mi przyczyn bardzo wysokie notowania miało piwo myśliwych – niemiecki Hubertus, może dlatego, że był dostępny w niewielu sklepach. Przezwaliśmy Hubertusa „Hitlerem”, co miało brzmieć fasoniaście, a nazwę narzuciliśmy sprzedawcom. Szło się do sklepu i mówiło:
– Poprosimy sześć Hitlerów – i wiadomo było, że chodzi o Hubertusa, który niedługo zabawił na polskim rynku. Ciekawe, dlaczego. Może ta nazwa? Podobno mydło „Imperial Leather” nie sprzedawało się, bo ludzie nie umieli wymówić nazwy.
Olgę po raz pierwszy zauważyłem właśnie w Kirach. Trudno mi zdefiniować przemianę, jaka zaszła w moim jej postrzeganiu właśnie wtedy. Może pod wpływem zastanego pewnego razu widoku jej, wycierającej włosy po kąpieli – była pełna subtelnego seksapilu. Weszła do pokoju w granatowym dresie z napisem „Coca Cola” i wyglądała apetycznie niby kiść dorodnych winogron.
« 1 2 3 4 5 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.