Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Julia Szajkowska
‹Niepołomni›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorJulia Szajkowska
TytułNiepołomni
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodziłam się w 1981 w Łodzi, tu ukończyłam studia – fizykę na PŁ, tu mieszkam razem z mężem. Pracuję jako tłumacz języka angielskiego. Publikacja opowiadania w „Esensji” to mój debiut literacki.
Gatunekfantasy, historyczna

Niepołomni

« 1 7 8 9 10 11 18 »

Julia Szajkowska

Niepołomni

Złożona prostokątnie płachta papieru drżała w trzęsącej się niczym w febrze dłoni kaprala. Nocny przemarsz po nieznanym terenie, na którym grasuje polska banda, był ostatnią rzeczą, na jaką Städtke miałby teraz ochotę. Powoli oswajał się z bardzo nieprzyjemną myślą – dowódca musiał postradać zmysły.
Jednak rozkaz pozostawał rozkazem i kapral doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Niechętnie odsunął się od rozgrzanej kuchni.
– Przygrzało, co? – zaśmiał się kucharz, widząc nierychliwy odwrót kompana.
– Gdzie tam! – Städtke skrzywił się kwaśno. – Stary goni.
– Nocą? W śnieżycę? – Ton głosu kucharza dawał jasno do zrozumienia, co ten myśli o rozsądku Obersturmführera Lehmana.
Städtke zaśmiał się gardłowo i nieco złośliwie.
– Nie bój nic. Wy też idziecie. Będziecie wyłapywać jakieś niedobitki Krakauer Armee.
– Oni będą – zarechotał kucharz. – Ja się stąd nigdzie nie ruszam i pilnuję obozu. Grunt to załapać właściwą fuchę. – Puścił oko do Städtkego, po czym odwrócił się zajęty już własnymi sprawami.
Wściekły kapral zmełł w ustach przekleństwo i pogroził gniewnie pięścią w kierunku oddalających się pleców kucharza. Postanowił, że po powrocie rozmówi się z dowcipnisiem inaczej, bo teraz czas na to nie pozwalał – rozkazy Obersturmführera Lehmana wykonywało się bez chwili zwłoki.
Städtke ruszył niechętnie przed siebie, zapadając się niemal po kolana w rosnących z każdą chwilą zaspach. Zbliżała się szósta, a niskie, jesienne słońce od dawna było jedynie wspomnieniem. Kapral zaklął głośno na myśl o przygotowaniach, które będą musieli przeprowadzić w ciemnościach, zanim zdołają ruszyć w drogę.
Po chwili odnalazł podległych mu ludzi zbitych w ciasną gromadę, ze wszelkich sił starających się zachować dla siebie jak najwięcej ciepła bijącego z niewielkiego ogniska. Niestety ledwie żarzące się drewno nie pozwalało cieszyć się choćby iluzją komfortu.
Kapral spoglądał na nich niemalże ze współczuciem. Dziewięciu młodych chłopaków, którym wojna jawiła się romantyczną przygodą, odkrywało w nieprzystępnych polskich lasach, że śmierć nigdy nie jest piękna i chwalebna, za to jej bliskość bardzo często wyzwala w ludziach pokłady dobrze zakorzenionego tchórzostwa, tak ochoczo wyszydzanego przez młokosów.
Städtke, weteran znad Sommy, dobrze poznał oblicze strachu i dawno już pozbył się złudzeń na temat zaszczytnej służby dla ojczyzny. Chciał po prostu przetrwać tę zawieruchę i jak najszybciej wrócić do rodzinnego Oldenburga. Gdyby choć trochę wierzył, że ma szanse uzyskać przepustkę do domu, już pierwszego dnia misji zacząłby starać się o odmrożenia. Utrata palca czy dwóch była w mniemaniu kaprala całkiem rozsądną ceną za życie. Niestety czuł, że Lehman prędzej osobiście zastrzeliłby rannego żołnierza niż odesłał kogokolwiek z frontu.
Ledwie zbliżył się nieco do ogniska, do jego uszu dotarł rozemocjonowany szept jednego z podległych mu gołowąsów. Wiedziony ciekawością kapral zatrzymał się, by posłuchać, o czym ukradkiem radzą szeregowi.
– Mówię wam! Widziałem na własne oczy – głos chłopaka aż drżał z podniecenia. – Odbiło mu zupełnie. Wszyscy przez niego zginiemy w tym lesie.
– Głupoty gadasz – ziewnął szeroko jeden ze słuchaczy.
– Nie wierzysz, to idź sam zobacz. Palą świece i takie dymiące patyki, a Ober rzuca po ziemi kamieniami i mysimi kośćmi.
– Skąd wiesz, że mysimi? – zaciekawił się siedzący po lewej rudzielec.
– No… – zmieszał się Neubauer, Städtke wreszcie przypomniał sobie nazwisko pulchnego szeregowca. – Były małe, te kości znaczy. Zresztą nieważne, Sachs. Mysie, psie czy kocie, co za różnica. Grunt, że nikt normalny nie rzuca zdechłymi zwierzakami po mapie, żeby wyznaczyć kierunek marszu. Ober oszalał, mówię wam.
– Co jeszcze widziałeś, Neubauer? – zapytał kapral, wychodząc zza drzew. Sam zdziwił się, jak ostro zabrzmiały jego słowa.
– Ja… ja… – zaczął jąkać się szeregowiec.
– Co jeszcze widziałeś? – powtórzył Städtke z naciskiem.
– Ober… Obersturmführer Lehman. W namiocie kapitana Schmidta. Rozmawiali i mó-mówili…
– Co mówili? – zachęcił Städtke.
– Herr Obersturmführer powiedział, że musimy ruszać jeszcze dziś, a Herr Kapitan powinien też zwołać akcję, jeśli chce pochwycić tych Polaków. Obersturmführer dodał jeszcze, że kości wróżą powodzenie i przepowiadają odznaczenia dla dowódców. Że bogowie nam sprzyjają.
Städtke słuchał z kamiennym spokojem, w odróżnieniu od pozostałych ludzi z oddziału, którzy szemrali teraz między sobą zaniepokojeni. Kapral nie zdziwił się specjalnie, choć przecież ustalanie strategii działań w oparciu o szczątki doczesne lokalnej fauny nie wchodziło w zakres typowych działań Wehrmachtu ani SS. Jednak w przypadku Obersturmführera Lehmana Städtkego nie mogło zdziwić naprawdę nic.
– Cisza! – rozkazał zdezorientowanym ludziom. – To nie nasza sprawa, na jakiej podstawie oficerowie określają położenie wroga, byle wydawali rozsądne rozkazy. A te są jasne. Zbierajcie dupy w troki! Za pięć minut wymarsz!
Żołnierze poderwali się niemal jednocześnie. Kapral odczekał chwilę, aż zamieszanie zagłuszy jego słowa i szarpnął szeregowego Neubauera za rękaw kurtki.
– Neubauer, posłuchajcie mnie uważnie. Podsłuchiwanie i podglądanie dowódcy nie kwalifikuje się wprawdzie pod sąd wojenny, ale orderów też za to nie dają. Dam wam dobrą radę. Zapomnijcie o tym. Zapomnijcie i słuchajcie moich rozkazów, bo tylko tak macie szansę wyrwać się stąd w jednym kawałku.
Neubauer zasalutował służbiście i dołączył do kolegów, którzy niemrawo zwijali obóz. Städtke obserwował ich w skupieniu, lecz jego myśli krążyły wokół relacji młodego szeregowca.
Od początku, od tej dziwacznej selekcji, w czasie której Lehman krążył po placu apelowym w jednostce i zatrzymywał się przy każdym żołnierzu, zawieszając nad jego głową swoje szponiaste dłonie, Städtke uważał, że Obersturmführer ma nie po kolei w głowie. Nie sądził tylko, że szaleństwo dowódcy osiągnęło aż takie rozmiary.
Uznał, że pora zacząć bacznie śledzić poczynania esesmana i przygotować się na każdą ewentualność.
• • •
Przyszłość nie malowała się w jasnych barwach i Bzowska nie musiała nawet specjalnie się wysilać, by potwierdzić słuszność swoich przewidywań. Obrazy zacieśniającego się pierścienia, sylwetek w szarych mundurach przemykających między drzewami, podchodzących cicho pod ściany leśniczówki, atakowały ją za każdym razem, gdy znalazła się w pobliżu któregokolwiek z ludzi kapitana Raszewskiego. Wizja nie sięgała dalej niż kilkanaście godzin w przyszłość i dotyczyła zdarzeń nieuniknionych, więc fizyczny kontakt z żadnym z żołnierzy nie był potrzebny, by przywołać makabryczne majaki.
W pewnym momencie odróżnianie widziadeł od rzeczywistości stało się tak trudne, że zmęczona ciągłą potrzebą kontrolowania się i ukrywania prawdy przed gośćmi, uciekła po prostu do swojego pokoju, gdzie przesiedziała w ciszy i samotności kilka błogosławionych godzin.
Mrok dawno ogarnął cały świat, zakradając się także do sypialni znużonej kobiety. Bzowska siedziała nieruchomo z głową smętnie zwieszoną, wbijając wzrok w ledwie widoczny blat stolika. Mięśnie twarzy bolały ją od ciągłego zaciskania szczęk, a palce, uczepione kurczowo krawędzi stołu, dawno już zdrętwiały. Mimo starań nie zdołała rozluźnić się ani na chwilę.
Wszystko, czym ON, w swej niezmierzonej dobroci i łaskawości, zechce ich doświadczyć.
Niechciane słowa huczały jej pod czaszką upiornym echem. Wiedziała, że wyrok na trzynastu mężczyzn, którzy dopiero co odzyskali nadzieję na przetrwanie, już zapadł i że nie ma od niego odwołania. Zresztą nikogo z tej umęczonej nacji nie czekał lepszy los. Nie istniał żaden azyl, w którym mogliby szukać schronienia.
Od blisko tysiąca lat przyglądała się biernie ciągłej demonstracji siły Najwyższego. Z uporem godnym lepszej sprawy dotrzymywał danej obietnicy i doświadczał kolejne pokolenia mieszkańców tych ziem tak ciężko, że nieraz sama dziwiła się ich wytrwałości.
Z każdą nową wojną, każdym najazdem miała wrażenie, że oto nastał koniec jej ludu, że przecież nie zdołają przetrwać, zachować świadomości tego, kim są. Świadomość tego, kim byli odebrała im sama, wieki temu. Taki był warunek, taka była cena.
« 1 7 8 9 10 11 18 »

Komentarze

20 XII 2011   15:30:54

Bardzo dobre opowiadanie,

04 I 2012   22:39:40

Świetny tekst.Trochę bym się doczepiła ...eeee seksualnych motywów Mieszka,ale po za tym świetne.Te mysie kości!

07 I 2012   20:07:59

Super mieszanka postaci z tutejszej mitologii, pomysły na dramatyczną miłość niebanalne, całość trochę egzaltowana ale w granicach wytrzymania. Słabszą stroną jest język dziwnie czasem nie pasujący do dialogów postaci.

11 XII 2012   11:07:31

Pomysł zaskakujący. Dobrze się czyta. Czekam na następne opowiadania

20 VII 2014   12:19:39

Przyjemne!

28 III 2016   12:52:05

Bardzo dobre opowiadanie. Trochę naciągane motywy kierujące Mieszkiem, ale całość świetna. Gratuluję :)

28 III 2016   21:01:33

Bardzo dziękuję wszystkim komentującym - z poślizgiem, bo od publikacji i pierwszych komentarzy minęło już sporo czasu, a jakoś nie przyszło mi do głowy zajrzeć tu na tyle szybko, żeby odpowiadanie miało sens. Ale skoro tekst nadal "się czyta" i nawet przyjmuje, to skorzystam z okazji :). Cieszę się, że całość się broni.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

PINKK
— Julia Szajkowska

Dwa procent
— Julia Szajkowska

Zdrowaś Matko
— Julia Szajkowska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.