Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 lipca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Maciej Jurgielewicz
‹Wilk ze stali›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMaciej Jurgielewicz
TytułWilk ze stali
OpisO autorze: urodzony w 1979 roku, ukończył filozofię na UMK, parał się już kilkoma zawodami, obecnie pracuje jako web copywriter. Blog: www.absurdonomikon.blogspot.com.
Gatunekpost-apo

Wilk ze stali

Maciej Jurgielewicz
« 1 2 3 4 5 8 »

Maciej Jurgielewicz

Wilk ze stali

– Nazywa się Punktownica. Potężny kaliber, jedyna w swoim rodzaju – Sawa przejechał palcami po chropowatej kolbie z ciemnego drewna. – Dam ci ją później wypróbować.
Po drugiej stronie wąwozu pojawił się Igor. Wyłączył wabik i ruszył wzdłuż krawędzi. Spośród drzew wykwitła eksplozja macek. Chwytały pnie, kalecząc te starsze, młodsze gnąc ku ziemi. Niosły gigantycznego pająka płynnym, owadzim chodem. Wódz złożył się do strzału. Poprawił się w strzemionach i wypalił. Szarpnięcie strąciło go z wierzchowca. Runął do tyłu, zwijając się w locie tak, aby upaść w kontrolowany sposób. Wsparł się na czterech kończynach. Spłoszony koń wyrwał przed siebie, odsłaniając mu widok na wąwóz. Po jego drugiej stronie bestia zamarła na chwilę, uczepiona kilku srebrzystych pni buku. Jedna z jej kończyn wisiała bezwładnie. Sawa poderwał się na nogi, przeładował broń i ruszył w stronę krawędzi jaru, gdzie widniały wygniecione w śniegu ślady. Pająk napiął się z mechanicznym syknięciem. Jednym gwałtownym ruchem rzucił się ku mężczyźnie. Wódz strzelił niemal bez mierzenia. Rozprysł się jeden z bursztynowych kryształów. Nieforemnym tułowiem szarpnęło. Bestia bezwładnie przeleciała nad rozpadliną i z impetem zaryła w zboczu. Momentalnie rozstawiła nogi i uniosła się sprężystym ruchem. Złowrogo górowała nad człowiekiem z karabinem.
– Wabik! – ryknął wódz. W tym momencie zza niego wypadł Tadek – natarł na bestię w pełnej szarży, z nastawioną lancą. Artefakt łupnął w stalowe cielsko z erupcją przeraźliwych trzasków. Śnieżnobiała energia ogarnęła potwora migotliwym kokonem. Zesztywniał na chwilę, po czym zaczął staczać się w dół wąwozu. Zanim Tadek zdążył obrócić konia, stalowe monstrum już zbierało się w sobie, chybotliwie stając na wieloczłonowych odnóżach. Sawa zarepetował Punktownicę. Spomiędzy drzew rozległ się dźwięk wabika. Pająk wykonał kilka nieskoordynowanych ruchów, odrzucił uszkodzoną kończynę i ze zgrzytem pomknął w pościg. Sawa podbiegł do krawędzi jaru. Poniżej, częściowo nakryty ściółką zrytą odnóżami potwora, leżał Safcio. Wódz rzucił się ku niemu. Młodzieniec był blady, oczy miał wybałuszone, dyszał przez szeroko otwarte usta.
– Miałem go na wyciągnięcie ręki, panie Sawa…
– Jesteś cały?
Safcio kiwnął głową i zaczął się podnosić.
– Zuch chłopak. Szukaj mojego konia i wracaj do jamy – polecił wódz. – My jedziemy za nimi! – Wskoczył na wierzchowca Tadka i pomknęli za oddalającym się wyciem wabika. Olbrzymi czarny ogier niósł ich przez las jak diabeł. W pełnym galopie wpadli na polanę. Ludzie zbiegali się wokół jamy. Jeźdźcy zeskoczyli z konia i też podbiegli do krawędzi. W dole, w plątaninie gałęzi kłębiła się bestia. Mocnymi, ruchliwymi odnóżami zaczynała już rozpierać się między ścianami wykopu, próbując wydostać się na zewnątrz. Z góry zrzucono pierwszy głaz. Łupnął o stal ciężko i bezdźwięcznie. Ściągnął pająka w dół i przygniótł jedno z odnóży. Widząc, jak bestia szamocze się bezsilnie, mężczyźni zaczęli śmiać się i wiwatować. Poleciały dwa kolejne kamienie. Przygwoździły szarpiące się monstrum do podłoża. Jęk stali mieszał się z sykiem i zgrzytaniem. Sawa zakomenderował wrzucenie kilku lasek dynamitu. Odsunęli się na chwilę. Potężna eksplozja wzbiła w powietrze fragmenty gałęzi i grudki ziemi. Gdy ponownie spojrzeli w głąb jamy, bestia nie poruszała się. Leżała porozrywana, martwa. Dla pewności zrzucono jeszcze jeden głaz prosto na korpus. Ktoś zaczął śpiewać, inni dołączyli się oklaskami i radosnym pokrzykiwaniem. Sawa patrzył na to uśmiechnięty. Uniósł Punktownicę i oddał strzał w niebo. Kilku ludzi mu zawtórowało.
Do wodza podszedł Jasny. Podał mu wabik.
– A gdzie Igor?
Karol wzruszył ramionami.
– Został w lesie. Jego koń się wywrócił. Uderzył w drzewo… nie wiem, czy żył. Musiałem odciągnąć pająka.
– Dobrze zrobiłeś. – Wódz rozejrzał się niespokojnie. – Jedź, znajdź Igora…
Jasny oddalił się. Z lasu wyłonił się jeździec. Był to Safcio. Jechał na oklep, siodło przerzucił przez konia przed sobą. Wyhamował przy Sawie i energicznie zeskoczył na ziemię.
– Zerwało popręgi, panie Sawa! – rzucił rozpromieniony. – Nic dziwnego, że pospadaliśmy.
Wódz obejrzał siodło.
– Były uszkodzone…
– Ale musi szarpać ta Punktownica!
– Szarpie, szarpie…
Chłopak zatarł ręce, po czym ostrożnie wychylił się nad krawędzią jamy. Sawa zakomenderował, aby część ludzi pod dowództwem Tadka oczyściła pułapkę, sam zaś z kilkuosobową grupą ruszył do osady. Był jedynym konnym, więc trzymali tempo piechura. Po jakimś czasie przywołał do siebie Safcia. Oddzielili się od reszty. Dał mu Punktownicę i wskazał kikut połamanej sosny samotnie sterczący w białym polu.
– Szerzej rozstaw nogi – instruował chłopaka, szturchnięciami korygując jego postawę. – Jakbyś krok dawał. Tylko pewnie stój, stopy wparte w ziemię, pamiętaj, że szarpnie i to mocno. Unieś, kolbę oprzyj o bark, przyłóż twarz, patrz wzdłuż lufy…
Wódz podskoczył od niespodziewanego huku. Safcio leżał w śniegu, sztucer obok niego. Twarz rozpromieniła mu się uśmiechem.
– Ale!
Zebrał się na nogi i poszli obejrzeć pniak. Kula trafiła w bok, szarpiąc kawał drewna. Dookoła leżały jasne szczapy. Chłopak dotykiem zbadał ranę w drzewie.
– Panie Sawa, to jest potęga…
Wódz pokiwał głową. Założył karabin na plecy i ruszyli.
– Dostałem ją od mojego mentora… suwerena Jastrzębina. On mnie wychował.
– To wódz jest z Jastrzębina?
– Tam dorastałem.
– Nigdy nie byłem w Jastrzębinie. Daleko.
– Ładne miejsce.
Zbliżyli się do konia. Wódz poprawił prowizorycznie przerzucone siodło i ujął lejce. Poszli śladem wydeptanym przez pozostałych.
– Safcio, ty pilnujesz koni, prawda?
– Tak, panie Sawa, ja.
– Nie widziałeś, czy się ktoś przy nich specjalnie kręcił?
Chłopak obrzucił go krótkim spojrzeniem.
– Pyta pan, bo to siodło…?
Sawa kiwnął głową.
– Nie chcę nic mówić, nic złego… Ci się kręcili, co konie mają: Tadek, Karol Jasny, Igor… Karola nawet widziałem, jak z ojcem ruszaliśmy na wnyki.
– Przy koniach? Tej nocy?
– Tej. Przy stajni go widziałem.
Wspięli się na szczyt niewielkiego wzniesienia. Z jego drugiej strony dostrzegli grupę swoich, która wstrzymała marsz i kręciła się wokół czegoś, mocno zaaferowana. Gdy podeszli bliżej, zauważyli pas ogromnych śladów wytłoczonych w śniegu. Biegł w poprzek ich trasy. Sawa pochylił się, aby obejrzeć wgniecenia. Mężczyźni zerkali to na niego, to na niepokojący trop.
– Jedną ubilim, druga przyszła – mamrotali między sobą. – Większa jak niedźwiedź! Jaka bestia! Byleby do nas nie poszła…
Wódz polecił im wracać do wsi. Oddał uszkodzone siodło i ruszył tropem potwora. Monstrum przecięło dolinę i wbiegło w las, zostawiając za sobą pasmo połamanych i wyrwanych z korzeniami drzew. Sawa wędrował wąwozem zniszczenia, otulony ciszą pierwszego śniegu. Dotarł do podnóża góry, wypiętrzającej się nagle skalną stromizną. Ślady urwały się. Odnalazł je wyżej, na stoku, wykruszone w kamieniu potężnym impetem. Poklepał po szyi niepokojącego się konia. Zawrócił do osady.
Na miejscu zaczynało się już świętowanie. Wieśniacy zgromadzili się w jednej z chat. Mężczyźni snuli opowieść o swoim bohaterstwie, kobiety szykowały ucztę, a dzieciarnia z otwartymi gębami przyglądała się martwym zwojom stalowego pająka rzuconym na środku podłogi. Gdy Sawa wkroczył do izby, powitano go wiwatami. Zaraz obległy go dzieciaki. Przygarnął je ze śmiechem.
– Wodzu! Wodzu! Panie wodzu! Opowiedz nam o polowaniu!
– Zaraz opowiem, już opowiem – chwycił drobną, rudą dziewczynkę i wziął ją na ręce. Dostrzegł Igora siedzącego pod ścianą, w cieniu, z obwiązaną głową. Skinął mu na powitanie. Mężczyzna odwzajemnił się niemrawo.
– Widzieliście już potwora? – zapytał Sawa, podchodząc z dzieciakami do ubitego monstrum. Odpowiedziały piskiem i krzykami. Pochylił się nad nieforemnym tułowiem. Był może z trzy razy większy niż koński łeb. Obły, bez żadnego sensownego projektu. Gdzieniegdzie tkwiły w nim nieregularne, bursztynowe kryształy. Teraz już pozbawione poświaty. Szara stal z przebiciami matowej czerni tworzyła maszynę bez widocznych spojeń. Korpus masywnymi wypustkami przechodził w wieloczłonowe, wężowate odnóża, zakończone mocnymi, ostrymi jak noże szczypcami o nieregularnym kształcie.
« 1 2 3 4 5 8 »

Komentarze

10 I 2012   13:19:56

bardzo mi się podobało

14 I 2012   17:17:58

Trochę zbyt chaotyczne, żeby się dobrze czytało. Nie było złe, ale nie poleciłabym znajomym.

24 II 2012   16:02:32

Szkoła podstawowa w mowie i piśmie.Okropne

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Martwa
— Maciej Jurgielewicz

W obrotach sfer niebieskich
— Maciej Jurgielewicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.