WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Maciej Jurgielewicz |
Tytuł | Wilk ze stali |
Opis | O autorze: urodzony w 1979 roku, ukończył filozofię na UMK, parał się już kilkoma zawodami, obecnie pracuje jako web copywriter. Blog: www.absurdonomikon. |
Gatunek | post-apo |
Wilk ze staliMaciej Jurgielewicz
Maciej JurgielewiczWilk ze staliSyknęła. – Bądź, ale dla mnie! – Kiedyś zrozumiesz. Odsunęła się od niego. Odwróciła w stronę paleniska. Płakała. Odczekał jakiś czas i ją przytulił. Zasnęli już bez słów. Przez noc warstwa śniegu urosła tak, że rano brodzili w nim powyżej kostek. Trochę osób zebrało się, aby obserwować ich wymarsz. Niespiesznie przeglądali ekwipunek, pakowali go w futra oraz skóry i to wszystko załadowali na niewielkie sanie. Podbiegł do nich Safcio, taszcząc wypchaną czymś torbę. – Panie Sawa! Panie wodzu! – Safcio? – Mogę jechać z wami? Sawa pokręcił głową. – Ale ja naprawdę… – Nie ma takiej potrzeby. Tu się przydasz. – Ale panie Sawa! Naprawdę warto, byście mnie wzięli! Wódz spojrzał na niego z rezygnacją. – Pan strzela, pan Tadek silny, a pan Jasny to tropiciel. A kto pułapki będzie stawiał? – Damy radę. Safcio, osady będziesz pilnował. – Wodzu, proszę, ale proszę… – Chłopak sięgnął do przyniesionej torby i nerwowymi ruchami zaczął wyciągać jej zawartość. – Patrz, panie Sawa, liny mam, haki, mocowania, pułapki od dziecka stawiam, nie masz tu lepszego, a to… – Tryumfalnym gestem uniósł na wysokość oczu jakiś mały przedmiot. – To jest moja specjalna robota. Sawa wziął to w dłonie. Prosty mechanizm z drewna i kawałków stali, mały zawias zakończony drucianą pętelką. Safcio wybałuszonymi oczami obserwował oglądającego rzecz wodza. – I co?! – To jakaś zapadka? Do czego? – No właśnie, panie Sawa, to mój pomysł! – Safcio ujął wynalazek i objaśniał, obracając go w ręku i pokazując palcem poszczególne części. – Tu się go mocuje, przewleka linkę przez ucho. Obok zakłada się ładunek, lont tuż przy tej końcówce. Tu, w ten kapsel sypie się trochę prochu, zaślepia i, ciach, jak pociągnie za linę, idzie zapłon na lont, buch! – Chłopak rozłożył ręce zamaszystym ruchem. Mechanizm wypadł mu z dłoni i poleciał w bok. Rzucił się, aby grzebać za nim w śniegu. Wódz patrzył na niego zamyślony. – Dobra. Idziesz z nami. – Naprawdę? Idę? – Chłopak przekręcał głowę, nie odrywając się od poszukiwań. – Mam tego więcej, starczy nam, panie Sawa! Jedzenie też sobie wziąłem, gotów jestem, jak stoję! – Na czworaka – prychnął Jasny. Wódz zwrócił się do Tadka: – Co o tym myślisz? Dryblas pokiwał głową i skręcił wąsa: – Niegłupie. Sawa ruszył do chaty Igora. Zapukał i usłyszawszy zaproszenie, wkroczył do środka. Gospodarz siedział za stołem, zacięty i pochmurny. Głowę osłonił lekką, wełnianą czapą. Przy piecu owinięta poplamionym fartuchem kręciła się Marika. Zerknęła przelotnie na wchodzącego. – Witaj, Igorze. – Wodzu… – mężczyzna uniósł się ciężko. Uścisnęli sobie dłonie. – Rozumiem twoją decyzję. – Obawiam się, że nie rozumiesz. – Stary jestem, po wykrotach łeb tłukę… – Potrzebuję kogoś doświadczonego, kto przypilnuje osady na czas naszej nieobecności. Mógłby być Tadek albo Karol, ale ty jesteś ranny. Igor machnął ręką. – Taka rana… – W marszu i mrozie nic się dobrze nie goi. – Wódz spojrzał na niego uważnie. – Mogę na ciebie liczyć? Stary kiwnął głową. – Zawsze z tobą, suwerenie. Ja namawiałem, byśmy wzięli cię na wodza. Wiem, że to była dobra decyzja. Zawsze z tobą. – Dziękuję. – Co zamierzacie zrobić? – Ślady szły na Szary Wierch. Tam pójdziemy. Może spotkamy innych, którzy bestię tropią. Igor pokiwał głową i spuścił wzrok. Wódz położył mu na chwilę rękę na ramieniu, po czym zwrócił się w stronę kobiety. – Marika. – Pokłonił się. Odpowiedziała tym samym. Ruszył z powrotem. Dogoniła go, gdy już wyszedł z chaty. Chwyciła go za dłoń, lekko przyciągając w swoją stronę. – Chciałam ci wczoraj powiedzieć… ojciec mnie wyswatał, człowiekowi z Lubatowej Woli. – Wiem. Jej oczy rozszerzyły się. – Wiesz…? – Masz mądrego ojca. Na pewno wybrał dobrego człowieka. Puściła jego rękę i pochyliła głowę. – Powodzenia – powiedziała słabym głosem. – Dziękuję. Wyruszali w ciszy. Sznurami zaprzęgli się do sań. Ciągnęli je powoli, w równomiernym marszu ku podnóżom Szarego Wierchu. Zwalisty masyw ciężko wycinał się surowym, skalnym szczytem na tle zasnutego ciemnymi chmurami nieba. Złowroga sylwetka górowała nad nimi, majacząc za kurtynami padającego śniegu. Podeszli do niej rozciągniętym łukiem i wieczorem tego dnia stanęli na szlaku prowadzącym w górę. To był początek ciężkiej przeprawy, mozolnego wdrapywania się na nieprzyjazne granie Szarego Wierchu. Podmuchy wiatru wściekle szarpały wędrowcami, jakby chciały zrzucić ich na powrót w dolinę. Masy śniegu rosły w oczach. Po noclegu budzili się okryci zimową pierzyną. Co jakiś czas na chwilę uruchamiali wabik, ale artefakt milczał. Szli więc dalej. Godziny urastały w dnie, dnie przechodziły w noce, mroźnie przejaśniające się pełnymi cieni świtami. Postanowili wciąż podążać ku szczytowi, z nadzieją, iż z wyższych partii góry, przy lepszej pogodzie, wypatrzą siedlisko bestii lub jej ślady. Gdy trafili na w miarę świeży trop, zmienili kierunek. Śnieżyca ustawała. Szli za potworem dwa dni, aż stanęli nad skalistym urwiskiem. Ruszyli wzdłuż niego. Tej nocy wódz przejrzał zapasy i ocenił, że starczą jeszcze na tydzień. – Mogę polować – zaoferował się Safcio. – Tak zrobimy, jak będzie trzeba. Sawa półleżał wsparty o drzewo, starając się być jak najbliżej niewielkiego ogniska. Wyciągnął otrzymany od Mariki wisiorek. Uniósł go przed sobą. Safcio obserwował go ukradkiem. – Znasz ten amulet? – zapytał go suweren. Młody kiwnął głową. – To znak wyznawców Jasnego Boga, panie Sawa. Widziałem, że pan to ogląda co wieczór… – Dostałem go. – Sawa schował krzyżyk. – Wyznajesz tego boga? Chłopak potwierdził. – Wyznaję Jasnego Boga i syna jego, Joszę, który w Zniszczonym Mieście umarł na takim krzyżu. – Bóg, który umarł na krzyżu? – Karol Jasny skrzywił się. – Dziwią mnie te wasze historie. – Słaby bóg – podsumował Tadek. Z ogniska wyciągnął nadpalony patyk, wetknął go w śnieg, aby wygasić żar, po czym uczernił palce i pokręcił nimi wąs. Safcio spojrzał na niego gniewnie. Wzdrygnął się, jakby chciał coś powiedzieć, ale tylko przygryzł wargi. – Mój mentor mówił, że słaby chce zawsze przeżyć – powiedział Sawa. – Kto prawdziwie silny, ten śmierci się nie boi. – No to kto silniejszy: wilk czy zając, którego zagryza? – Karol Jasny zaniósł się śmiechem. Urwał go niespodziewany huk wystrzału. Mężczyzna z jękiem chwycił się za ramię. Cała grupa poczęła kryć się za drzewami, chaotycznie, bo nie wiedzieli, skąd nadszedł atak. Przygotowali broń. Sawa na migi pokazał im, aby odsunęli się od ogniska i nieco rozproszyli pośród lasu. Tymczasem w ciemności rozpoczęła się miarowa kanonada. Strzelano z różnych stron, kule świszczały wokół obozowiska. Ucichło. Gdzieś z pobliża rozległ się chrapliwy głos: – Złóżcie broń! Karol kawałkiem szmaty prowizorycznie opatrzył płytką ranę. Na migi pokazywał przyczajonemu nieopodal wodzowi, że wszystko w porządku. Sawa machnął na niego i niemo poruszył ustami. Jasny kiwnął głową. – Kto prosi? – zapytał. – Nie prosi, a rozkazuje! Wódz, trzymając się nisko, ruszył pośród drzew, tak, aby półkolem zajść miejsce, skąd dobiegał głos. – Jeszcześmy nie padli, żeby nam rozkazywać! – Długo nie będzie, żebyście padli! – Czego chcecie? – Macie przy sobie broń aniołów? – Nie! – Nie łżyj! Wiem, że macie! W pobliżu ogniska huknął strzał. Sawa poznał brzmienie strzelby Tadka. Gdzieś dalej rozległo się przenikliwe zawodzenie. Korzystając z zamieszania, szybszym tempem podkradł się kolejne kilka kroków. Biel śniegu znaczyły ciemne kolumny drzew. Pośród nich wypatrzył nieznaczny ruch. Przesuwał się tak, aby mieć czystą linię do strzału. |
Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.
więcej »Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.
więcej »Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
bardzo mi się podobało