Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Paweł Lach
‹Czas Mrozów›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorPaweł Lach
TytułCzas Mrozów
OpisAutor pisze o sobie:
Zamieszkały w Oświęcimiu, pracownik tamtejszego Centrum Kultury. Socjolog z wykształcenia. Miłośnik dobrej muzyki, książki i hokeja. Opublikował dotąd kilka opowiadań na łamach „Magazynu Fantastycznego”.
Gatunekgroza / horror, realizm magiczny

Czas Mrozów

« 1 2 3 4 »

Paweł Lach

Czas Mrozów

– Nie widzieliście tego, co ja – odpowiadała zwykle starucha, jakby to jedno zdanie najlepiej usprawiedliwiało jej wszystkie słowa i dziwactwa. Twarz babki zmieniała się przy takich okazjach w posępną maskę. Nie robiło to jednak wrażenia na ojcu.
Tylko matka czasem z przestrachem wyglądała przez okno. Szarzejąca plątanina gałęzi zawsze ją niepokoiła. Matka nie mogła chyba znieść tego widoku, szczególnie latem, gdy dolina zieleniła się i kwitła, a nagie, powykręcane i chore kikuty po drugiej stronie strumienia wydawały się czymś nienaturalnym. Jakby wyrosły i kłębiły się jedynie po to, by skrywać tajemnicę.
I co by nie mówić, gdy noc spadała na dolinę, w oknach wielu domów rozbłyskiwało żółtawe światło. Blask świec migotał w mroku, wszędzie tam, gdzie starzy ludzi zachowali pamięć. Nie tylko babka znała zaklęcia.
– Może ona ma rację – powtarzała czasem matka, spoglądając na ojca z lękiem. – Lód może być jeszcze cienki.
– Jest wystarczająco gruby – odparł ojciec.
– W tym rzecz – powiedziała babka i powtórzyła kiwając głową: – W tym rzecz. Tamta dziewczyna bała się wody. Ale gdy lód ścina rzekę…
– Nie życzę sobie, byś opowiadała te głupstwa przy moim synu – odrzekł stanowczo ojciec, kończąc ostro rozmowę, która go męczyła. Potem wyszedł z domu, wpadając w śnieżną zawieruchę. Matka poszła na górę i pewnie płakała, co wydawało mi się dziwne i trudne do wytłumaczenia. Dorośli nie mogli się przecież niczego bać.
Babka zawsze odprowadzała wzrokiem ojca, który wychodząc z domu wsiadał do samochodu i odjeżdżał do miasta, gdzie panowały inne prawa, a zaklęcia staruchy traciły swą siłę. W tamtej dali czuł się pewnie szczęśliwszy. Dolina rzeki była dla niego miejscem obcym. Sprowadził się tutaj przed laty, gdy poznał moją matkę. Podobnie jak bogaci ludzie z miasta, którzy budowali w dolinie rzeki swoje nowe domy, nie potrafił zrozumieć jej praw.
Po śniadaniu starucha udawała się do swojego pokoju. Poranne pacierze odganiały cień zimy. Kapłanka modliła się do Drewnianego Boga. On wysłuchiwał jej próśb. Była w tym tajemnica.
• • •
Każdej nocy szept tamtej dziewczyny zjawiał się w moim pokoju. Cicha pieśń biegła do mnie przez mrok, pokonując przestrzeń poddaną pod władanie Mrozów. Czy chciała mnie zwabić? Być może. Mnie, kogoś innego, jakie to miało znaczenie? Potem znajdowano na śniegu ślady krwi albo niknące pod białym puchem odciski dziecięcych stóp. Nie byłem wcale jej wybrańcem. Nie byłem nikim wyjątkowym.
Czy pamiętała nasze spotkanie? Widzieliśmy się tylko raz. Może stałem się dla niej dzięki temu kimś bliższym? W zimowy czas chciałem wtulić się w jej gnijącą pierś. Ale babka i Drewniany Bóg strzegli mnie od złych myśli. Niemniej ten jeden raz wystarczył, zmienił wszystko, zburzył spokój. Bo tylko raz spóźniłem się i nie poddałem się zaklęciom babki. A może coś okazało się od nich silniejsze?
Zanim mroźny wieczór pogrążył wszystko w mroku i ciszy, bawiłem się wraz z innymi mieszkańcami doliny nad strumieniem. Wszędzie słychać było śmiechy. Niektóre dzieci przewracały się, niezdarnie próbując nauczyć się jeździć na łyżwach, inne kręciły na lodzie szerokie kółka, przepychały się, ścigały się ze sobą. Byłem z nimi, a potem wszyscy rozeszli się do domów. Wezwał ich głos dorosłych i rozbłyskujące światła. Tylko ja zapomniałem się na moment.
Może zadziałał jej urok, który sprawił, że zatrzymałem się, nie zważając na czas. Patrzyłem w bezruchu na poskręcane, martwe drzewa pod drugiej stronie strumienia. Tylko w jednym miejscu konary odcinały się ciemnym konturem od ściany lasu. Wydawało się, że tworzą coś na podobieństwo katedry. Drzewa zlewały się tam w czarną plamę, kombinację łuków i sklepień, przez które przedzierały się resztki światła. Pomiędzy tym kłębowiskiem nie widać było nic.
Niebo nade mną zaczęło płonąć fioletową łuną. Na zachodzie jeszcze przez chwilę jarzył się blask, a potem otoczyła mnie bezgwiezdna noc, zimna i martwa. Coś przyciągało mnie. Kolejne kroki stawiałem bezwolnie. Zostawiałem ślady stóp na sypkim śniegu, który przykrywał lód. Musiałem słyszeć jej głos. Krzyk małego dziecka. Jej przekleństwa. Głosy innych ludzi, pełne nienawiści. To wszystko trwało nad strumieniem, zostawiło tutaj swój ślad, mimo że upłynęło tak wiele lat. Ale te wszystkie głosy ucichły, gdy w powietrzu zaczął unosić się głos smutnej kołysanki. Świat zniknął. Tak po prostu. Pozostała tylko ta pełna żalu melodia.
Szedłem przed siebie, ślizgając się po przykrytym przez śnieg lodzie. Wkrótce znalazłem się na drugim brzegu strumienia. Rozgarniałem gałęzie, kalecząc dłonie i twarz. Nie przejmowałem się tym. Trwałem w półśnie. W tym krótkim momencie byłem prawdziwie szczęśliwy, jak człowiek, który stojąc na szczycie wzgórza, oszołomiony pięknem otwierającego się przed nim krajobrazu, zbliża się niebezpiecznie do przepaści. Głos dziewczyny stawał się wyraźniejszy. To był jej dom, jej świątynia.
Musiałem w końcu poczuć ten zapach. Kwaśny i nieprzyjemny. Gałęzie powstrzymywały mnie, a jednocześnie odgradzały drogę ucieczki. Wewnątrz katedry wzniesionej z konarów martwych drzew czuć było zgniliznę, która trawiła ludzkie ciało. Z moich ust wydobywały się obłoczki pary. Zobaczyłem cień. Mrok, nic więcej. Zduszone odgłosy. Byłem jak kukła. Ale każdy krok niósł mnie w jej objęcia. Łamałem suche, oszronione gałęzie, które kaleczyły mi skórę. Byłem otoczony przez ich martwe ramiona. Jak w pułapce. Parłem do przodu, wbrew wszystkiemu.
Zobaczyłem w końcu i ją. Wpatrywała się we mnie. Nie wiem dlaczego, ale wydała mi się podobna do kobiety, która urodziła Drewnianego Boga. W wyobraźni widziałem obrazy, które mogłem wcześniej podziwiać w kościele. Maryja tuliła na nich do piersi swojego syna, a na jej twarzy widniała radość.
Ta, którą zobaczyłem nocą, była sina, nabrzmiała. Zdeformowane ciało puchło, a włosy zlepiała zastygła od dawna krew. Oczy błyszczały nienaturalnym blaskiem, płaty skóry odchodziły od gnijącego mięsa. Patrzyła na mnie. Czułem ten wzrok. Uśmiechała się. Płat skóry zwisał z nabrzmiałej wargi. Ale na tej pokracznej twarzy widniał jednocześnie uśmiech. Trzymała w końcu w ramionach ciało dziecka. Widziałem je. Rozkładało się jak i ona. Mimo przerażenia, nie potrafiłem jednak odwrócić wzroku. Czasem starzy ludzie opowiadali, że w dolinie, gdy mróz ścina rzekę, giną dzieci. Czy to było jedno z nich?
Pokraczna Madonna. Musiała bardzo tęsknić za maleństwem, które straciła, skoro wciąż szukała pocieszenia. Śmierć jakimś zrządzeniem nie mogła jej dosięgnąć w pełni, tworząc karykaturę życia. Drewniany Bóg musiał o niej zapomnieć. A potem było już za późno. Chrystus naprawiał swój błąd trwając przy moim łóżku.
Czy to Drewniany Bóg nie chciał, bym znalazł się w jej objęciach? Głos babki rozbrzmiał gdzieś w dali. Uciekałem w ciszy przez mrok, łamiąc gałęzie, grzęznąc w śniegu. Nie obróciłem się ani razu. Czułem, że podąża za mną. Że mocą tkwiącej w niej iskry życia zmusza swoje martwe ciało do wędrówki.
Babka stała pośrodku strumienia. Starucha zastygła w bezruchu nie mówiąc ani słowa. Wiatr unosił jej siwe włosy. Babka trzymała w dłoniach gromnicę. Ten blask był moim drogowskazem w świecie mroku, który schronił się w katedrze martwych drzew. Tylko obecność staruchy odganiała złe dusze i głosy zmarłych.
Zmarli. Było ich tak wielu. Wracając do domu, idąc wzdłuż biegu strumienia, widziałem ich sczerniałe oblicza, podobne do snującego się dymu. Wciąż trwali nad brzegiem strumienia. Pełni nienawiści. Nigdy nie uwolnili się z objęć strachu, który nie pozwalał im odejść. Krzyk dziecka sprawiał, że nie mogli odpocząć w świecie zmarłych. Jak przed laty głos przeklinającej kobiety sprawiał, że ich dusze ścinał mróz.
• • •
Będąc dzieckiem myślałem, że Bogiem jest jedynie ten człowiek wystrugany w drewnie, przybity gwoździami do krzyża, podobny do wątłego, potarganego żagla, który ktoś w przypływie okrucieństwa, a może dla żartu, wystawił na nieprzyjazne wichry. Ale Bóg wydawał się marny przy tej, która chowała się w cieniu katedry martwych drzew. Ona w końcu istniała naprawdę.
Potem zrozumiałem, że Chrystus to tylko figura, zaklęta w przedmiot tęsknota ludzi, którzy pragną dotknąć i zobaczyć Boga dla zaspokojenia swych lęków i wątpliwości. On może i istniał rzeczywiście, ale przecież musiał żyć i działać w jakiejś tajemniczej przestrzeni, nie miał pewnie ciała ani imienia. Ciało było dla niego jedynie narzędziem wydanym ludziom na śmierć.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

09 III 2012   10:22:37

Fajne, klimatyczne.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Krucze opowieści
— Magdalena Kubasiewicz

Pierwszy dzień zimy
— Paweł Lach

Porażka Callidufelosa
— Paweł Lach

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.