Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tomasz Pacyński
‹Dziedzictwo (Mała brzydka dziewczynka)›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorTomasz Pacyński
TytułDziedzictwo (Mała brzydka dziewczynka)
OpisRocznik ′58. Informatyk w stanie spoczynku, obecnie początkujący redaktor i wydawca. Pisać zaczął po czterdziestce, z braku lepszego zajęcia, po stwierdzeniu, że coraz mniej czasu zostało na literackiego Nobla. Autor "Sherwood" (obecnie w księgarniach, fragmenty www.match.of.pl), powieści fantasy na motywach legendy Robin Hooda, opowiadań publikowanych w Srebrnym Globie, Fahrenheicie i wkrótce w Science-Fiction. Lubi Sapkowskiego, nie lubi Tolkiena.
Gatunekfantasy

Dziedzictwo (Mała brzydka dziewczynka)

Tomasz Pacyński
« 1 2 3 4 11 »

Tomasz Pacyński

Dziedzictwo (Mała brzydka dziewczynka)

Pękły naczynia krwionośne w wybałuszonych oczach, we wzroku mężczyzny czerwono błysnęło szaleństwo. Na rozpiętych już, lecz jeszcze nie opuszczonych spodniach wykwitła powiększająca się, mokra plama. Ta część ciała, która przed chwilą jeszcze sterczała prężnie, gotowa do akcji zwiotczała teraz, skurczyła się żałośnie. Taka już miała pozostać, na zawsze.
Ugięły się kolana. Śmierdzący teraz oprócz piwska także moczem, sflaczały strzęp człowieka usiadł ciężko, opierając się o rozwalający się murek, otaczający wysypisko. Wozak zwany jeszcze nie tak dawno Knurem, od swej jurności, a zapewne także i obyczajów, spoglądał przed siebie szklistym wzrokiem. Dłonią gmerał w rozporku, co miało być jego jedynym zajęciem przez resztę życia.
Brzydka dziewczynka popatrzyła na tę scenę zimnym spojrzeniem swych brązowych oczu. Ogarnęła workowatą sukienkę, okrywając podrapane na ułomkach cegieł, chude kolana. Podniosła się posykując z bólu.
Odchodziła trzymając w opuszczonej dłoni swą szmacianą laleczkę z nakreślonym węglem uśmiechem na wiecznie zdziwionej twarzyczce. Odchodziła w mrok zmierzchu, który tymczasem okrył księstwo, w którym zło nie zawsze jest rycerzem w służbie ciemnych mocy, a znacznie częściej pijanym bydlakiem, napastującym brzydką, bezdomną dziewczynkę. W którym nie trzeba być księciem, by zostać wyzutym z dziedzictwa.
• • •
Dwa uczucia. To mało, jak na dwanaście lat życia. Zaskakująco mało. Owszem, znała pojęcia na określenie innych uczuć. Takich jak miłość, wdzięczność, radość. Wiedziała, co oznaczają. Ale na ogół doznawała jednego z dwóch, tych najczęstszych.
Głód i zimno.
Tym razem był to głód. Na prawdziwe zimno trzeba było jeszcze poczekać, jesień tego roku była wyjątkowo ciepła, tylko snujące się nitki babiego lata przypominały, że już niedługo zaczną opadać liście z drzew, że szron zacznie srebrzyć zeschłą trawę o poranku. Zimno spóźniało się, lecz na pewno nadejdzie. Skoro jednak jeszcze nie nadeszło, nie należy tego żałować.
Głód nigdy nie czekał. Nie był zjawiskiem sezonowym, niestety. Co rano nadchodził i dręczył zawzięcie, rzadko dając się oszukać.
Nawet zimą, gdy przybrani opiekunowie dawali od czasu do czasu miskę polewki głód był wiernym towarzyszem. Zaś w lecie… W lecie nikt nie chciał karmić przybłędy. Odmieńca. Niech sobie sama coś znajdzie. Wykopie spod ziemi, znajdzie na wysypisku, ukradnie wreszcie. Jej sprawa.
Na podgrodziu nie było czego szukać. Zbyt duża konkurencja, dzieciaków, takich jak ona, było mrowie. W dodatku były zorganizowane, połączone w grupy, do których nigdy jej nie przyjęto.
Odmieniec. Niemowa. W dodatku brzydka.
Pozostawało miasto. Tam, za murami łatwiej coś znaleźć. Zarobić. Nawet odmieńcowi się to czasem udawało. Trzeba tylko przemknąć się niepostrzeżenie przez bramę, pod okiem strażników. Czasem się udawało. Czasem nie, kończyło się na kopniakach. Trudno, takie jest życie.
Ranek zmitrężyła zastanawiając się, czy dzisiaj warto. Nie czuła się specjalnie na siłach, pręgi po uderzeniach bicza nabrzmiały, podeszły krwią. Bolało stłuczone kolano. Nie chciała przemykać się przez bramę, w takim stanie miała duże szanse na schwytanie przez strażnika, a w perspektywie następne bicie. Głód przyspieszył decyzję. Nie jadła już od dwóch dni, a osłabienie i choroba były ryzykowne.
W mieście, na placu targowym, pod straganami, można znaleźć zgniłą brukiew, rybie łby i inne dobre rzeczy. Można pomóc kupcom, nosić ciężkie skrzynki, dostać za to grosz czy półgroszak. Wprawdzie rzadko, ale czasami nawet brzydki odmieniec coś zarobił, coś innego niż po grzbiecie.
W dobrych czasach udawało się sprzedać wystrugane z drewna laleczki, pomalowane węglem i ochrą. Rzeźbione drewniane paciorki, nawleczone na rzemyk. W dobrych czasach… Dobre czasy minęły, odkąd któryś z konkurencyjnych łobuzów zabrał jej ułamany kozik, największy skarb.
Udało się przejść bramę, uniknąć strażników, którzy dziś wydawali się bardziej pijani niż zwykle. Szła błotnistą uliczką, starając się ukrywać opuszczoną nisko twarz. Kiedyś ktoś powiedział. że ma „złe oko”. Wtedy jeszcze nie wiedziała, co to znaczy, ale dowiedziała się bardzo szybko. Skończyło się wybiciem zęba, na szczęście mlecznego. Wolała nie powtarzać tego doświadczenia. Mimo ciepła owinęła się szczelnie dziurawą burką, kryjąc twarz pod spadającymi na oczy włosami. Od czasu do czasu rzucała spod włosów spojrzenia, by wiedzieć, dokąd idzie.
Zbyt rzadko. W miejskim gwarze nie nasłuchiwała zbyt dokładnie, nie rozglądała się wystarczająco uważnie.
Tłum wypełniający uliczkę zaczął się nagle rozstępować, ludzie usuwali się pod ściany domów. Chciała zrobić to samo, spojrzała jednak najpierw, co jest przyczyną zamieszania.
Z przeciwka jechał rycerz. Wyprostowany w kulbace, postać dumnie wznosząca się nad mrowiące się pospólstwo. Płynął nad ludzką mierzwą, zda się nad całym błotem i gnojem rynsztoków. Bez zbroi, tylko w skórzanym kubraku, poznaczonym odciskami i rdzawymi plamami od pancerza. Spod misiurki wymykał się niesfornie kosmyk jasnych włosów.
Zamarła na środku uliczki, nie bacząc, że stoi po kostki w kałuży wypełnionej w równej mierze wodą, co końskim moczem i czymś jeszcze, czemu lepiej było nie przyglądać się bliżej. Nie odskoczyła pod mur.
Bowiem z naprzeciwka zbliżał się prawowity książę. Ten, którego z dziedzictwa wyzuto, który walczyć będzie z mocami ciemności. Który pokona Czarnego Rycerza i wszelkie plugastwo, gdy nadejdzie czas zapłaty.
– Prrr!
Chciała odskoczyć, słysząc nagle za sobą turkot kół i końskie chrapanie. Chciała, lecz zawiodło spuchnięte kolano. Coś uderzyło w plecy, owiał gorący oddech. Padła płasko, nie czując jeszcze bólu, rozpryskując kałużę.
Podnosiła się niezdarnie, obok głowy z pluskiem wparło się w ziemię ogromne kopyto. Przeturlała się na bok, pod tańczącym w zaprzęgu koniem, wstrzymywanym brutalnie ściągniętymi lejcami. Wóz przechylił się przy akompaniamencie przekleństw woźnicy, poturlały się z niego dorodne główki kapusty.
Skuliła się w błocie, słysząc świst bata. Wprawdzie teraz celem był koński zad, wiedziała jednak, że i na nią przyjdzie kolej. Znów nie mogła uciekać, noga była zdrętwiała, jak bezwładna.
Ucichło mlaskanie kopyt na rozmiękłej uliczce, przycichło rżenie. Tylko przekleństwa nie milkły. Gdy w powietrzu świsnął rzemień, wiedziała, że to na nią kolej. Mijały chwile odmierzane szaleńczo bijącym sercem.
Rzemień nie spadł, nie oparzył palącym uderzeniem. Zamiast tego dało się słyszeć głuche uderzenie, połączone z chrupnięciem. Cisza. Po chwili znów zaszemrał zwykły miejski gwar. Ciemność.
• • •
Nie pamiętała, jak wydostała się ze śmierdzącej kałuży, co sprawiło, że siedziała oparta o zimny mur kamieniczki. Pierwsze, co zobaczyła, to pochylająca się nad nią twarz z wymykającym się spod misiurki kosmykiem jasnych włosów. Opuściła głowę, tłuste strąki włosów zasłoniły oczy.
Kosmyk wymykający się spod misiurki nie był jasny, był siwy. To nie prawowity książę, z dziedzictwa wyzuty. To nawet nie rycerz. To tylko żołnierz, może książęcy zbrojny, może najemnik. Nawet nie jest młody.
Nie ma prawowitego księcia, zginął gdzieś, może pod butem pijanego wozaka. Może ktoś wrzucił drewnianą figurkę do ogniska, jakich wiele palono na podgrodziu. Nie ma już księcia.
Chude ramiona okryte powalaną błotem burka zadrgały. Tylko tyle. Nie było łez, brzydka dziewczynka nie potrafiła płakać. Nawet teraz.
Ktoś chwycił pod brodę, próbował podnieść jej głowę, spojrzeć w twarz. Szarpnęła się, odwróciła w bok.
– Spokojnie, mała – usłyszała głos. Chropawy wprawdzie, jak na żołnierza przystało, lecz łagodny. – Już wszystko w porządku, już nie będzie cię bił.
Żołnierz urwał, nie widząc reakcji.
– Sam sobie winien, jedzie jak wariat. – podjął po chwili. – Jak na gościńcu, galopem, mać jego… Do bicia się bierze… Już dobrze, skarciłem chmyza….
Szybkie spojrzenie spod opadających na oczy włosów. Przechylony wóz, główki kapusty w błocie. Skarcony chmyz, obejmujący twarz dłońmi, spomiędzy których wycieka krew. Skapuje wolno, kropla po kropli, miesza się w kałuży z wodą, końskim moczem i czymś jeszcze. Ludzie omijający całą scenę, zajęci swoimi sprawami, nie poświęcający uwagi żołnierzowi pochylonemu na skuloną dziewczynką ani skarconemu chmyzowi ze złamanym niechybnie nosem. Zwykła rzecz, ktoś komuś krwi upuścił. Ponoć to nawet zdrowo.
– Już dobrze – powtórzył trochę bezradnie żołnierz, nie wiedząc dobrze, co dalej. Zaczynał po trosze żałować, że po skarceniu wozaka pięścią w zbrojonej żelaznymi łuskami rękawicy nie pojechał po prostu dalej. – Już…
Nagle podniosła głowę, spojrzała wybawcy prosto w twarz. Widziała, jak nagle zwęziły się oczy żołnierza. Jak urwał wpół słowa, wciągając powietrze. Widywała już takie reakcje. Tak naprawdę, to zawsze. Teraz zajrzy w oczy, potem splunie i pośpiesznie odejdzie, mrucząc pod nosem słowa od uroku. Dobrze, jak nie kopnie.
« 1 2 3 4 11 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Czasozabijacz
— Jakub Gałka

Dziadek zawodowiec
— Artur Chruściel

Chodzące trupy
— Eryk Remiezowicz

Kontrasty
— Eryk Remiezowicz

Słowo dla narodu
— Jacek Dukaj

Si vi pacem, para bellum
— Janusz A. Urbanowicz

Jak ubić debiutanta
— Grzegorz Wiśniewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.