Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Paweł Ciećwierz
‹Koszta własne›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorPaweł Ciećwierz
TytułKoszta własne
OpisAutor pisze o sobie:
Urodzony w roku 1978 na Śląsku. Doktor literaturoznawstwa, nauczyciel, autor kulturowo-wampirycznego eseju pt „Synowie Kaina, córy Lilith”, zbioru opowiadań „Nekrofikcje” oraz wielu innych tekstów publikowanych w antologiach i czasopismach. Buddysta, anarchista, kolekcjoner wrażeń. Bez żony, dzieci, prawa jazdy i planów na przyszłość. Szczęśliwy.
Gatunekkryminał, urban fantasy

Koszta własne

Paweł Ciećwierz
1 2 3 9 »
Wynieśliśmy się stamtąd tak szybko, jak tylko się dało. Masakra była zbyt widowiskowa, nawet jak na standardy najbardziej zakazanej dzielnicy Mgławy. Względy estetyczne, to całe porozrzucane wszędzie surowe mięso, zmuszały milicjantów do pojawienia się w dokach.

Paweł Ciećwierz

Koszta własne

Wynieśliśmy się stamtąd tak szybko, jak tylko się dało. Masakra była zbyt widowiskowa, nawet jak na standardy najbardziej zakazanej dzielnicy Mgławy. Względy estetyczne, to całe porozrzucane wszędzie surowe mięso, zmuszały milicjantów do pojawienia się w dokach.

Paweł Ciećwierz
‹Koszta własne›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorPaweł Ciećwierz
TytułKoszta własne
OpisAutor pisze o sobie:
Urodzony w roku 1978 na Śląsku. Doktor literaturoznawstwa, nauczyciel, autor kulturowo-wampirycznego eseju pt „Synowie Kaina, córy Lilith”, zbioru opowiadań „Nekrofikcje” oraz wielu innych tekstów publikowanych w antologiach i czasopismach. Buddysta, anarchista, kolekcjoner wrażeń. Bez żony, dzieci, prawa jazdy i planów na przyszłość. Szczęśliwy.
Gatunekkryminał, urban fantasy
„Z tych, co mnie zapomnieli, złożyłoby się miasto”.
J. Brodski
Sandrze.
Kumam to. Gorące i nieruchome powietrze sprawia, że twarz miasta zastyga w grymasie. Ludzie poruszają się wolniej, stają się nieuważni. Dużo się może zdarzyć podczas takiej nocy po upalnym dniu. Rozumiem to dobrze. Dlatego tu jestem.
Wracam myślami do rozmowy sprzed paru dni, kiedy Spooner, diler, alfons i stary znajomy z maty, tłumaczył mi, dlaczego to robota dla mnie. Próbuję przypomnieć sobie jego argumenty, które wtedy, po siedmiu szotach tequili, brzmiały przekonująco. „Trzydzieści pięć?” – pytał z paskudnym ironiczno-współczującym wyrazem twarzy człowieka, któremu w życiu poszło lepiej. Już sam ton jego głosu wołał o wpierdol, ale staram się nie bić kumpli, bo niewielu mi zostało. Poza tym na swój bandycki sposób Spooner próbował mi wtedy wyświadczyć przysługę. „Masz trzydzieści pięć lat, człowieku. Ile w tym wieku możesz jeszcze osiągnąć w sporcie, co? Bez odpowiedniego zaplecza trenerskiego, bez zawodowej suplementacji? Z taką kontuzją? Tylko dzieciaki mają czas, żeby się narażać dla plastikowych medalików. My z tego już wyrośliśmy, stary. Zarobisz, ustawisz się na parę miesięcy, zdążysz sobie czegoś poszukać, chociaż sam wiesz, że na legalu będzie ci ciężko.”
Miał pierdolony rację. Wszystko dlatego, że jestem szczery, bo nie potrafię spamiętać kłamstw. Spooner mówi, że to frajerstwo. Dlatego, jak mnie kiedyś legitymowali i pytali o wyznanie, powiedziałem prosto z mostu i od razu trafiłem do Instytutu, a raczej pod same drzwi, bo kiedy mnie wyprowadzali z suki, odechciało mi się tam iść i doszło do pewnych… ale to długa historia. Gdy Spooner opowiedział, o co chodzi, odmówiłem od razu, lecz życie nie jest takie proste. Mówił prawdę, nie potrzeba mi kolejnego bezużytecznego medaliku za bycie ostatnim uczciwym człowiekiem w tym mieście. Dlatego teraz przyglądałem się swojej sylwetce odbitej w zaśniedziałej szybie pięćdziesiąt metrów od tylnego wejścia do Psychocandy, zastanawiając się, co ja tu właściwie robię. To pytanie towarzyszy mi, odkąd pamiętam, zawsze, kiedy jestem poza dojo. Masywne łuki brwiowe, kwadratowa szczęka, murzyńskie usta. Wychudzona, długoręka małpa w workowatych spodniach i wymiętej koszuli. Człekokształtna, ale jednak małpa. Rok temu przestałem się golić na łyso w nadziei, że to jakoś ucywilizuje mój image, zapuściłem też brodę jak Che Guevara, lecz ochroniarze w barach i tak zawsze na mój widok podnosili się z krzeseł. Nadal wyglądałem jak coś, co wypełzło spod wanny i domaga się praw obywatelskich. Taka karma, widać. Cała ta historia będzie opowieścią o przeznaczeniu, które dla mnie wynika z tego, że Bóg, wypełniając kartę postaci, odpuścił sobie punkty za urodę i inteligencję, skupiając się na rubryce z napisem „inne zalety”. Dlatego tamtego dnia czekałem pod Psychocandy, przestępując z nogi na nogę i rozluźniając mięśnie, jak zawsze przed walką.
Tak naprawdę już wtedy spieprzyłem sprawę. Godzina koncertu zmieniła się. Ochroniarz powiedział, że DJ Sin przestał grać pół godziny temu. Pięknie, kurwa. Spooner pewnie uprzedziłby mnie o tym, dał jego zdjęcie albo coś, ale jakoś nie zadzwoniłem poinformować, że jednak biorę zlecenie. Przysięgam, że wyleciało mi to z głowy. A teraz byłem spóźniony, czekając przed tylnym wejściem do Psychocandy na gościa, którego nie znam, żeby mu obić mordę. Powinienem go sobie chociaż wygooglować. Może ochroniarze mi pokażą?
• • •
Blask stroboskopów prześwietlał zasłonę dymu, pulsując w basowym rytmie. Ludzie tłoczyli się wokół sceny, wznosząc zaciśnięte pięści, i skandowali słowa refrenu. To było lepsze niż amfetamina, lepsze niż mefka, koks i piguły. To był jej odlot równie przyjemny jak seks, ale pewniejszy, bo tu nie zależała od nikogo i nikt nie mógł jej zepsuć frajdy. Tekst usłyszanej parę miesięcy temu starej piosenki utkwił jej w pamięci i teraz powracał po każdym secie, a publika krzyczała wraz z nią.
„I used to care, but things have changed”.
Powidok, sztuczne światło lepi się do źrenic, osiada na powiekach. Bit rezonuje po strunie kręgosłupa, spala zakończenia nerwów w całym ciele. Zasłona dymu z jointów spowalnia wszystkich, dostosowuje ich do rytmu, który tętni jej w głowie. Może za to właśnie tak bardzo lubi swoje obecne zajęcie – będą tańczyć tak, jak im zagra. Giąć się w rytm złamanego bitu jej osobowości.
„I used to care, but things have changed”.
Zanurzy się w tym całym szaleństwie, zostanie w nim na zawsze, aż do rana. A potem spokojnie wróci do domu.
• • •
Jak gówno w wentylator. Zanim zdążyłem zagadać jakoś z kwadratami przy wejściu, wydarzenia wyprzedziły mnie i zrobiło się naprawdę dziwnie. Wszystko rozgrywało się w półmroku gęstego, letniego wieczoru pod nisko zawieszoną zasłoną chmur od paru dni nabrzmiewających deszczem. Ludzie w taką pogodę ruszają się jak muchy w smole i trudno ich rzucić o glebę z powodu tłustej warstwy potu na skórze. Przy wejściu zakotłowało się. Ruszyłem w tamtą stronę, zakładając ochraniacz na zęby. Zamiast gościa zobaczyłem niewysoką, szczupłą mulatkę w sportowych ciuchach. Może to jego laska? Niedobrze. Z doświadczenia wiem, że damska publika komplikuje każdą uczciwą bijatykę. Trzy kroki od niej i dalej nikt się nie pojawił. To miał być niby jakiś znany w Mgławie didżej, tak? Parę osób wyciągnęło ręce z prośbą o autografy. Dziewczyna wyjęła długopis. Spooner, ty skurwysynu – pomyślałem sobie i zrobiłem zwrot, w ostatniej chwili próbując zniknąć w otaczającym wejście do knajpy tłumie. Wtedy jakiś niepozorny, łysy gnojek po mojej lewej błysnął wyciągniętą z portek klamką i wszystko stało się jednocześnie. Łokieć wyprowadzony z pełnym skrętem bioder trafił typa prosto w szczękę. Broń wylądowała na chodniku i wypaliła w tłum. Tak nastał chaos. Pechowy zamachowiec zainkasował ode mnie kolano w twarz, kiedy się zbierał. Próbowałem go jeszcze kopnąć, ale w tej samej chwili ktoś wypłacił mi solidną plombę w potylicę. Jakoś nie pomyślałem, że strzelec może nie być tu sam. Gdyby ten drugi też przyszedł uzbrojony, nie miałbym już okazji ci tego wszystkiego opowiedzieć. Zamachowy cep tylko lekko mnie ogłuszył, za to bardzo wkurwił. W ułamku sekundy zdążyłem zauważyć, że napastnik dziwnie nie pasował do Psychocandy. Jego garnitur, gładko ogolone policzki i japiszońska fryzura – wszystko było nie na miejscu. Zamiast się zasłonić, spróbował niezdarnie sięgnąć pod marynarkę. Amator. Wszedłem mu w pas, przewracając ciężko na glebę. Osiemdziesiąt kilo spadło na niego, wbijając ciało w asfalt. Dobre sprowadzenie bywa często skuteczniejsze niż cios. I działa, pod warunkiem że w okolicy nie ma jeszcze kogoś, kto ma ochotę ci dokopać. Ciężki bucior wylądował mi na twarzy. Zdążyłem tylko opuścić głowę, żeby trafił w czoło zamiast w szczękę. Czując metaliczny smak w ustach, potoczyłem się w bok, byle dalej od stojącego przeciwnika. Agresorów było dwóch, ale zapomniałem o ochroniarzach z baru. Zerwałem się na nogi, jeden z nich znowu kopnął zamaszyście, tracąc równowagę. Przyjąłem na bark, niech już będzie. Przechwycona noga pozwoliła mi przejść do parteru. Dostał trzy łokcie, bo nie było czasu i miejsca na bawienie się w techniczne sztuczki brazylijskiego jiu-jitsu. Gdy na nim siedziałem, ktoś chwycił mnie zza pleców za głowę, mało umiejętnie, ale cholernie mocno. Są czasem takie dni, że dosłownie cały świat chce ci wpierdolić. Następny ochroniarz. Złapałem go jakoś za szmaty, kiedy już oczy wychodziły mi z orbit, a pozycja na kolanach pozwoliła niezdarnie rzucić typa na asfalt. Nawyki ukształtowane przez wiele lat treningów okazują się zwykle w takich sytuacjach bezcenne, przy niektórych technikach trzeba jednak uważać, bo na macie są zawsze jakieś reguły, a na trawniczku pod Psychocandy nie ma żadnych. Dlatego automatyczne przejście z gardy do pozycji bocznej okazało się kiepskim pomysłem, kiedy naładowany sterydami ludzki kotlet wypłacił mi w międzyczasie dwa razy pięścią prosto w zęby. Ochraniacz zaoszczędził kolejnej wymiany implantów, ale usta pękły jak dojrzałe wiśnie. Byłem bardzo zły. Unieruchomiłem mu rękę w dźwigni skrętnej (to takie, które bolą, kiedy jest już za późno). Chrupnęło. Wrzasnął. Obity i ogłuszony zwlekałem się z chodnika. Oprócz mnie leżało tam już parę osób. Akurat udało mi się wstać, kiedy ciosy gumowymi pałkami zmusiły do zasłonięcia twarzy. Gdyby nie adrenalina, ból byłby już pewnie nie do zniesienia. Jutro się o tym przekonam.
– Znowu, kurwa? – krzyknąłem do gliniarzy. Co to ma być, gra komputerowa? Do tej pory wydawało mi się, że skoro udaremniłem zamach, to walczę po właściwej stronie, ale oni przyszli i swoim zwyczajem zaczęli po prostu pałować najbardziej wrednego zakapiora. Trudno odmówić tej strategii pewnej słuszności. Kopany prawie na ślepo low kick zakłócił rytm uderzeń najbliższemu milicjantowi. Złapałem jego głowę w tajski klincz, żeby trochę odgrodzić się od, sam nie wiem ilu, pozostałych. Trzy kolana w splot słoneczny sprawiły, że zwiotczał w moich objęciach jak cięta róża w upalny dzień. Potem niestety upadł, a reszta jego umundurowanych kumpli zaczęła mnie z entuzjazmem okładać pałami gdzie popadnie, aż skończyłem w pozycji żółwia.
I tak poszło nieźle – pomyślałem, zanim krwawa mgła zupełnie przesłoniła mi widoczność. Pięć do zera. No, dobra. Pięć do jednego.
• • •
1 2 3 9 »

Komentarze

« 1 2 3
26 VI 2012   10:27:40

M. S. - z pełną odpowiedzialnością powiem, że moim zdaniem to jest świetne opowiadanie. Znam osoby, które podobnie jak Ty uznałyby, że to literatura ściekowa - de gustibus.

Chcę natomiast zwrócić uwagę, że swoimi wypowiedziami zrobiłeś Pawłowi niezłą reklamę, bo każda ożywiona dyskusja pod tekstem podnosi oglądalność :) Dziękujemy za zaangażowanie!

26 VI 2012   11:44:33

@Ignite
To niech się autor cieszy.
Mówisz, że opowiadanie jest świetne, a możesz zdradzić dlaczego ?

Natomiast głównym celem mojego komentarza jest zwrócenie uwagi na rzecz inna, której to opowiadanie jest tylko i wyłącznie przykładem. Im więcej osób to przeczyta tym może więcej się nad tym zastanowi.
Nadal nie rozumiem dlaczego łatwiej jest wymyślać argumenty, a nie prosto oznaczyć tekst jakąś prostą regułką, że zawiera treści nieodpowiednie i w przyszłości zwrócić na to uwagę. Czy naprawdę jest to taki duży koszt.

@Ceri
Trylogia Sienkiewicza, akurat jest pięknym zbiorem dobrych plastycznych opisów walki. Może warto z niej trochę zaczerpnąć.

26 VI 2012   12:41:39

@M.S.
Problem w tym, że każdy utwór literacki kierowany do osoby dorosłej może potencjalnie zawierać "treści nieodpowiednie". Dla jednej osoby "nieodpowiednie" będą wulgaryzmy, dla kogo innego seks, dla kogo innego przemoc. To po prostu nie są utwory adresowane do dzieci - żaden z nich. Tak, jak nie jest do dzieci adresowany dziennik w TV, film dla dorosłych czy wiele artykułów w prasie opiniotwórczej.

26 VI 2012   13:10:07

Tylko, że wasz portal nie jest nigdzie określony jako portal dla dorosłych. Bo musiałby wtedy mieć odpowiednie ostrzeżenie. Co więcej wszystkie wsze treści są ogólnodostępne. Dodatkowo macie dział przeznaczony dla dzieci. Więc takie materiały mogą być wyświetlone przez dzieci szukające materiałów dla siebie.
A brutalne filmy są puszczane po pewnych godzinach. Nawet w dziennikach przed drastycznymi materiałami najczęściej jest ostrzeżenie.

Dlatego warto oznaczyć dane opowiadanie jako "Dla dorosłych". Zrobić to w porozumieniu z autorem pytając jaką grupę odbiorców swego tekstu widzi. Niech rodzice decydują czy pozwolą czytać taki tekst, ale pomóżcie im w tym.

26 VI 2012   14:48:39

Powtórzę za Mbw: Nowa Fantastyka i inne pisma literackie (jeszcze?) nie są sprzedawane spod lady za okazaniem dowodu osobistego. Podobnie Esensja nie zawiera treści prawnie wymagających ostrzeżeń.
Rodzicom pomagamy: dla dzieci jest Mała Esensja.

Czytelników, którzy rzucą się teraz na opowiadanie z nadzieją na masę flaków i perwersji naprawdę bardzo przepraszam za rozczarowanie. Może następnym razem Paweł bardziej się postara.

29 VI 2012   00:03:33

Ok, Cranberry. Będzie więcej. Podoba mi się określenie "literatura ściekowa". Kto wie, może udało się przypadkiem skrzywić psychikę jakiegoś dziecka?
Co do scen walk - założyłem, że bohater powinien być parterowcem, zapaśnikiem i tak to jest napisane. Ocena warsztatu to oczywiście rzecz gustu. Co do Sienkiewicza, z całym szacunkiem, nudzi mnie. Nawet w scenach walk.
Fajna dyskusja. Autor się cieszy. Dziękuję Wszystkim.

29 VI 2012   14:34:49

@Paweł Ciećwierz
"Co do scen walk - założyłem, że bohater powinien być parterowcem, zapaśnikiem i tak to jest napisane."

Może nawet skakać po czubkach drzew, ale to trzeba odpowiednio napisać.
Pierwszą rzecz to gubisz rytm opisu walki wprowadzając przemyślenia bohatera. Tutaj adrenalina, przeciwnik atakuje, a bohater wpada w przemyślenia na co on w tej walce nie ma czasu.
Dwa to użyte słownictwo co czytelnikowi mówią sformułowania:
"Złapałem jego głowę w tajski klincz"
"Unieruchomiłem mu rękę w dźwigni skrętnej"
Dokładnie nic. Takie rzeczy należy opisywać. Ja jako czytelnik chcę wiedzieć co się dzieje, wyobrazić to sobie. Tutaj właśnie tego brakuje.

Pomimo tego, że Sienkiewicz cię nudzi przeczytaj chociażby pojedynek Wołodyjowskiego z Bohunem i zrozumiesz o czym tutaj piszę.

30 VI 2012   03:23:13

Sienkiewicza czytałem. Nie moja bajka. Podczas walki można wbrew pozorom sporo zauważyć a wyjaśnianie podstawowych technik popsułoby dynamikę tekstu. Podsumowując: mój tekst to nie Twoja bajka i tyle. Pozdrawiam.

30 VI 2012   11:22:34

@Paweł Ciećwierz

"wyjaśnianie podstawowych technik popsułoby dynamikę tekstu."

A podstawowych dla kogo? Zakładasz, że że każdy czytelnik twojego tekstu zna się na MMA lub BJJ ?
Dobrze skonstruowany opis dałby czytelnikowi, który nie ma pojęcia o sportach walki obraz sytuacji. Natomiast dla tych co się znają sami by nazwali sobie tą technikę. Byłoby popatrz on zastosował "tajski klincz".

To właśnie taka subtelna różnica pomiędzy dobrym a twoim opisem walki.

"Podsumowując: mój tekst to nie Twoja bajka i tyle."

Jak najbardziej moja. Tyle że niespecjalnie udana.

30 VI 2012   13:24:08

Uwielbiam to przekomiczne przeświadczenie, że dobry kawałek prozy powinien być zrozumiały dla każdego lub większości przynajmniej.

« 1 2 3

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Blues Roberta Johnsona
— Paweł Ciećwierz

Groteska polityczna
— Miłosz Cybowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.