Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 3 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Grzegorz Wiśniewski
‹Tygrys! Tygrys! Tygrys!›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorGrzegorz Wiśniewski
TytułTygrys! Tygrys! Tygrys!
OpisGrzegorz Wiśniewski, pisarz i publicysta, jeden z najpopularniejszych autorów "Esensji". Greg ma w dorobku już utwory cyberpunkowe - "Manipulatrice" (Nowa Fantastyka 11/1994 - piąte miejsce w głosowaniu czytelników na najlepsze opowiadanie roku), "Mój brat, Kain" (Framzeta 2/1999 - nominacja do Nagrody Elektrybałta 1999); humorystyczne, korzystające ze znanych schematów fantystyki - "Z kronik Powermana" (Nowa Fantastyka 3/1995), "Władcy labiryntu" (Framzeta (7)1/2000 ) lub z twórczości filmowej; na serio - "Dobrzy, źli ludzie" (Framzeta 4/1999 - Nagroda Elektrybałta 1999), lub z przymrużeniem oka - "Imperialna opowieść wigilijna" (Framzeta 1/1999), "Matrixowa opowieść wigilijna" (Framzeta 6/1999) i "Obca opowieść wigilijna" (Esensja 3/2000 - nominacja do Nagrody Elektrybałta 2000). Podaje się za nieprzyjaciela kotów, którym poświęcił świetnie przyjęte przez czytelników "Esensji" opowiadanie "Pies, czyli kot" (Esensja 1/2000 - nominacja do nagrody Elektrybałta 2000), a jego drugą pasją, obok fantastyki, jest historia, zwłaszcza historia wojen, której poświęcił tekst w rzeczywistości równoległej "Płomień Tiergarten" (Framzeta 3/1999 - nominacja do Nagrody Elektrybałta 1999), a także, w jakimś sensie, poniższe opowiadanie. "Tygrys! Tygrys! Tygrys!" to oczywiście literacka wersja pewnego znanego wydarzenia historycznego (nie trzeba chyba wyjaśniać jakiego), a także pełnoprawna opowieść fantasy. Miłej lektury!
Gatunekfantasy

Tygrys! Tygrys! Tygrys!

Grzegorz Wiśniewski
« 1 6 7 8 9 »

Grzegorz Wiśniewski

Tygrys! Tygrys! Tygrys!

Porucznik zmierzył go wzrokiem.
- A na tych łodziach przy burcie leży pięćset pocisków ogniowych.
Odwrócił się i wrzasnął na artylerzystów i kuszników, niemal gotowych do ponownego otwarcia ognia, zostawiając Galataba na pożarcie rosnącemu w nim przerażeniu. Bosmanowi zrobiło się zimno, a po chwili gorąco. Rzucił się na prawą burtę, gdzie służbowi rąbali tlące się wanty i wydarł jednemu z nich topór. Potem z furią zaatakował cumy łodzi. Rąbało się je inaczej niż mięso i nie puszczały łatwo.
Porucznik Maraad wskazał nowy cel, parę smoków nadchodzącą prosto na lewą burtę. Były bezczelne, widocznie wcześniej niszczyły niechronione partie portu, i teraz szły do ataku tuż nad falami. Niektórzy kusznicy uśmiechnęli się pod nosem. Nabrali nagle pewności, że przynajmniej jedna z bestii im nie ujdzie.
- Ceeeeluuuj! - Maraad stał z dumnie wyciągniętym pałaszem. - Poprawka w góręęęę!
Rufowe balisty stęknęły nagle, o wiele za wcześnie. Niedoloty rzadkim deszczem pacnęły w wodę przed nadlatującymi napastnikami. Ludzie Maraada czekali cierpliwie, a smoki rosły w klamrowych celownikach. Gdy jeźdźcy uznali, że są dostatecznie blisko, zaczęli się wznosić, a ich bestie zrobiły głębokie wdechy.
Rzygnęły ogniem jednocześnie.
- Strzał!
Balista ponownie jęknęła i, jak poprzednio, zawtórował jej chór kusz. Wiele małych bełtów dosięgło smoków, ale odbiły się od łusek, co najwyżej boleśnie dziurawiąc błoniaste skrzydła. Drzewce pocisku z balisty nie rozszczepiło się tak, jak powinno i w całości werżnęło się w lewego smoka, gdy drugi odchodził w prawo, z całych sił machając skrzydłami.
Maraad spojrzał na Galataba, który przerąbywał właśnie ostatnią cumę. Obaj nie wiedzieli jednak, że mimo tego żadna z łodzi nie oddaliła się od kadłuba.
Oba snopy płomieni prześlizgnęły się po wodzie, ale nim zgasły - pochłonęły trzy długie łodzie, zapchane pryzmami pocisków ogniowych.
Spod burty Haoklomy buchnął wielki snop gorąca, rozpełzł się błyskawicznie, zmiażdżył bok ogniowca niemal na całej długości i przyparł liczący niemal dwieście kroków kadłub do Ramalynd. Haokloma zachwiała się mocno, zrzucając we wszystkie strony marynarzy, którzy wspięli się na reje. Potem zaczęła błyskawicznie kłaść się na burtę. Smok przeszyty pociskiem balisty z impetem uderzył w śródokręcie ogniowca. Jeszcze raz zadrgały połamane skrzydła, jeszcze wydał z siebie krótki skrzek, po czym poszedł sycząc pod wodę, razem z całą Haoklomą, która przechyliła się gwałtownie na lewą burtę i powiększała przechył tak długo, aż oparła się masztami o dno zatoki. Ku słońcu wystawiła porośnięty muszlami i wodorostami spód kadłuba.
Jeden smok faktycznie nie uszedł.
Późny poranek
Grupa bojowa Miecze chmur
Perłowy Port
Jeździec Mori wyszedł ze stromego lotu nurkowego i muśnięciem uspokoił swojego smoka. Gęsty snop ognia, którym bestia pluła, spopielił dwa okrągłe budynki smoczych stajni, stojące przy równej, wysypanej białym żwirem alei. Koszary były świetnie utrzymane, pomyślał Mori z uznaniem. Dzięki urozmaiconym kolorowymi pisakami terenie garnizonu, bardzo dobrze się celowało.
Pociągnął za orczyk, wychodząc w górę, ponad drugi ciąg smoczych stajni. Dostrzegł na jednym jego końcu klucz smoków z Ryuhi, podpalających komendanturę smoczego garnizonu. Zszedł niżej, celując starannie. Smok już bardzo się wychłodził i wkrótce straci zupełnie zdolność ziania. Musiał dobrze wykorzystać to co jeszcze pozostało. Nakierował się na duży okrąglak kryty gęsta strzechą, zapewne stajnię dla młodych. Z minimalnej wysokości przynaglił swoją bestię do krótkiego zionięcia. Strzecha zajęła się natychmiast, a z wnętrza rozległy się pełne przerażenia skrzeki. Smoki, władając ogniem, same nie były jednak na niego odporne.
Skręcił nad zatokę, w myślach odtwarzając to, co przyswoił sobie podczas szkolenia. Układ cumowania ogniowców. Leciał teraz od północy, w kierunku wyspy i doszedł do wniosku, że najbezpieczniej będzie wyskoczyć nagle z łuny zasłaniającej teraz okręty Floty Oceanu. Cesarscy palili port już od dłuższego czasu i obrońcy na pewno byli gotowi na powitanie jeszcze jednego smoka, zamierzającego spalić kolejny okręt.
Zszedł niżej nad wodę, przypominając sobie sylwetki okrętów wroga. Obrał pewien punkt na zalanej płomieniami wyspie i zamierzał przelatując nad nim wypaść bezpośrednio nad ogniowiec Virge Weste, swój ulubiony okręt Floty Oceanu. Okręt, którego sylwetkę z przyjemnością wytatuowałby sobie na przedramieniu, jako znak tryumfu.
Wpadł w dym na lekkim wznoszeniu. Pracujące ciężko skrzydła zmęczonego smoka pozostawiły w łunie za nim ślad dziwacznych turbulencji. Nie oglądał się jednak za siebie, skupiony całkowicie na tym, co wyłoni się zza kurtyny.
Trafił.
Wypadł z ciemnej chmury dokładnie przed zacumowanymi w parze Seenneset i Virge Weste. Ten pierwszy był za blisko, zacumowany niemal przy brzegu wyspy. Mimo koncentracji Mori przedobrzył. Ścisnął silnie smoka, zamierzając ostatnim potężnym zionięciem zalać oba okręty płomieniami, ale zmęczona bestia nie dała rady. Plunęła raz, niemal niecelnie, ledwie przepalając kilka żagli na Seenneset. Gdy wyszli nad Virge Weste, Mori zwolnił, licząc, że załoga jest zajęta obserwacją zatoki, a nie zwalczaniem tego co mogłoby wypaść znad wyspy. Bestia jeszcze raz nabrała powietrza i rzygnęła w dół, zapalając fokmaszt i duży kawał lewej burty. Mori dostrzegł marynarzy, cali w płomieniach, rzucali się do zatoki. Koło uszu świsnęło mu ledwie kilka grotów, spokojnie więc pogładził zmęczonego smoka i zaczął zwiększać wysokość. Zrobił wszystko, aby zadać wrogowi miażdżące ciosy - był dumny mogąc wypełnić wolę cesarza. Ale teraz należało wracać, smok był bardzo zmęczony. Mori wierzył jednak, że starczy mu sił by dolecieć do macierzystego Kaggi.
Oddalił się szybko w kierunku północnym, od czasu do czas oglądając za siebie - jednak z powodu łun nad portem niewiele mógł dostrzec. Dopiero później dowiedział się od innych jeźdźców, że marynarze z Virge Weste gasząc ogień wlali do kadłuba tyle wody, że ogniowiec niemal osiadł na dnie. Jednak nie został poważnie uszkodzony.
Późny poranek
Pokład sterowy ogniowca Vaneda
Perłowy Port
- Powiedziałem, do wioseł! - ryknął Carniza, sięgając ręką głowni nieobecnego pałasza, pozostawionego w zamieszaniu w kajucie.
Wiosłowi oderwali się od donoszenia amunicji do balist i wreszcie, jeden za drugim, zbiegli pod pokład. Kapitan musiał dołączyć do nich kilkunastu innych, strzelców, pancerzowych - kogo się tylko dało. Sytuacja wyglądała coraz gorzej i dalsze trwanie ogniowca Vaneda na kotwicowisku na końcu szyku mogło mieć skutki tylko opłakane. Może za cyplem czaiła się flota wroga, którą przeoczyli obserwatorzy? W takim przypadku pozwolenie, żeby smoki spaliły okręt jeszcze w porcie było niewybaczalnym błędem. Musieli się ruszyć, wydostać na otwarte morze, przygotować na spotkanie nieprzyjaciela.
Carniza nigdy nie pozwoliłby swojej ukochanej Vanedzie spłonąć bez walki.
Usłyszał stukot wioseł w rufowych kluzach. Z obu burt na rufie wysunęły się długie, manewrowe wiosła i mozolnie zaczęły walkę o ruszenie wielkiego ogniowca z miejsca. Odezwał się też werbel taktowy, wystukując szaleńczy rytm prędkości taranowej. Przy tym tempie wioślarze zmęczą się bardzo szybko, ale najbliższe momenty okażą się decydujące.
Przez chwilę Carniza rozmyślał nad zrzuceniem na wodę szalup i holowaniem okrętu, tak jak robi się to normalnie, ale to nie miało sensu. Smoki natychmiast spaliłyby obsady takich łodzi, a broń przeciwsmocza na Vanedzie nie miała zasięgu, aby zapewnić im obronę.
Pokład drgnął pod jego stopami. Naprawdę płynęli! Carniza wolał nie zachwycać się własnym fartem, aby go nie spłoszyć. Zacisnął tylko dłonie na drewnianym relingu, zacisnął tak mocno, że pobielały mu kostki.
Przed nim na śródokręciu i masztach wrzeszczeli jeden przez drugiego przerażeni marynarze. Uzbrojeni w kusze, ale nadal przerażeni. Widzieli co stało się z Rizaoną i Haoklomą. Nie chcieli podzielić losu tamtych. Wciąż walczyli, wciąż strzelali. Widział na własne oczy jak jednego smoka zwalili do wody salwą kilkunastu kusz. I to wszystko pod jego dowództwem, pod dowództwem kapelana Słońca, który nawet nie był prawdziwym oficerem. Jego jedynym przewinieniem było znalezienie się w ten świąteczny poranek na achterdeku Vanedy.
Przeszli przez dym płonącej Virge Weste, potem minęli kadłub Haoklomy. Następnie znów dym i płonące szczątki po prawej.
Doszli do początku szyku na kotwicowisku. Carniza aż jęknął.
Mijali Loficarnię. Pięknie wykończony okręt flagowy, absolutna duma admiralicji, w której kubryku pracowali najlepsi szefowie kuchni we flocie, na której na każdego bosmana przypadało dwóch stewardów, na której mosiężnych inkrustacji było tyle, że w promieniach słońca okręt cały się świecił. Bosmani w całej flocie - wyłączywszy tych z Loficarnii - mówiąc o okręcie flagowym używali nazwy zastępczej. Psujajca.
« 1 6 7 8 9 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski

Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski

Niewielka wojna
— Michał Kubalski

Noel Profesjonał
— Grzegorz Wiśniewski

Wiedźmińska Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Tolkienowska opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Obca opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Pies, czyli kot
— Grzegorz Wiśniewski

Matriksowa Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.