Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 17 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Stanisław Witold Czarnecki
‹Jedno zwykłe polowanie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorStanisław Witold Czarnecki
TytułJedno zwykłe polowanie
Opis"Jedno zwykłe polowanie" nie należy z pewnością do typowych tekstów inspirowanych sesją RPG. Pobrzmiewają tu echa i fantastyki postapokaliptycznej i "Mechanicznej Pomarańczy".
GatunekSF

Jedno zwykłe polowanie

Stanisław Witold Czarnecki
« 1 2 3 4 »

Stanisław Witold Czarnecki

Jedno zwykłe polowanie

Z Wildey′em w prawej ręce i Geigerem w lewej zbadał całe gniazdo i wszystkie pakunki. Świeciły, ale tylko trochę powyżej normy.
Nie pozostawało nic innego do roboty, jak tylko usiąść i zaczekać na chłopaków. Wsunął licznik do odpowiedniej kieszeni, a dłoń z pistoletem oparł o kolano. Niby było bezpiecznie, ale...
Zdjął z głowy czapkę marines i otarł pot z ogolonej głowy zieloną bandaną, okręconą dookoła lewego nadgarstka. Patrząc na stosy przedmiotów, które mutony w sobie tylko znanych celach wynosiły ze świecących ruin, uśmiechał się do swoich myśli.
Złote obrączki, nowa kwatera i przyjęcie na sto pięćdziesiąt osób stawały się coraz bardziej realne.
Przy zbieraniu i liczeniu ciał Alek i Jorg oczywiście znowu się pokłócili. Mutek leżał ewidentnie w strefie ostrzału Aleka i miał dziury po dziewiątce, ale jego szpiczaste uszy pasowały Jorgowi do kolekcji, którą nosił na rzemyku, na szyi. Obciął je więc, nie pytając nikogo o zgodę. Właściwie uszy nie były nikomu do niczego potrzebne, ale zdaniem Aleka mógł chociaż zapytać.
- Właśnie. W imię zasad.- Tade przyłożył do ramienia zdobycznego kałasza. Usta wykrzywił w karykaturalnym grymasie twardziela.
Chóralny śmiech przerwał spór. Mieli powody do zadowolenia. Dziewiętnaście sztuk! Nawet mało podziurawione jak na kanonadę, jaką urządzili. Oceniali, że skóry pójdą po dobrej cenie. Po ostatnich plotkach, wieszczących nadejście nowej fali opadów, każdy chciał mieć w domu przynajmniej jeden kombinezon antyradiacyjny. Zebrali też pokaźną stertę broni, w tym trzy kałasze z niewielkim zapasem amunicji. Dobre ostrza i broń palna były zawsze w cenie, ale karabiny w łapach mutonów rzucały nieprzyjemny cień na radość z sukcesu. Natrafiali na nie coraz częściej, a co za tym idzie, ryzyko zawodowe wzrastało.
Sokolnikow z zaciekawieniem oglądał dziryt i miotacz. Bezskutecznie usiłował połączyć je rzemienną pętlą.
- Ni cholery nie rozumiem, jak te bestie nauczyły się tym rzucać. To o niebo trudniejsze od strzelania z łuku - powiedział, odkładając sprzęt na ziemię. - A już w ogóle sobie nie wyobrażam, jak one mogły się zamachnąć tymi długimi łapskami w gęstych krzakach.
- Zapytaj naszego dyżurnego eksperta od uzbrojenia - podpowiedział Alek.
- A właśnie, gdzie jest Noah?- zapytał Tade.
Zaczęli się rozglądać, ale towarzysza nie było w zasięgu wzroku. Las szumiał sobie jak gdyby nigdy nic. Jorg i Kaz popatrzyli na siebie.
- Idziem szukać śladów- powiedział Jorg repetując automat.
Dopiero po pół godzinie znaleźli odgiętą korę na pniu drzewa. Wbrew powszechnej opinii Kazjorgi nie byli najlepszymi tropicielami od czasów Winnetou. Przy zdobyczy zostali Dior i Rakne, a reszta poszła szukać Noaha.
Noah poderwał broń z kolana, ale niemal natychmiast opuścił ja z powrotem, przerzucając kciukiem bezpiecznik. Jego twarz rozjaśniła się miłym, szerokim uśmiechem.
- Cześć chłopcy, miło, że wpadliście po drodze - powiedział w stronę kolegów wychodzących z lasu. Rozglądali się, taksując wzrokiem trupy i paczki.
- Aleś chwastów nawyrywał.- Tade nie krył, że jest pod wrażeniem. Zresztą nie tylko on. Pochwałom położyło kres dopiero otworzenie mutanckich pakunków.
- Oż w mordę - powiedział przeciągle Alek.
Reszta spojrzała w jego stronę i z gardeł wydobyło się zbiorowe "Oooo...". Na rozwiniętej macie leżał stos elektronicznych części, wyglądający jak resztki kilku komputerów, telewizorów i radioodbiorników zebrane na kupę. Taki łup zdarzał się naprawdę rzadko. W pośpiechu rozrywali następne paczki i nie zawiedli się. Oprócz nie nadających się do niczego, popalonych i nadgniłych śmieci, znaleźli całe mnóstwo części elektronicznych i mechanicznych, trochę narzędzi, sporo biżuterii i nawet kilka książek. Myśliwi segregowali zbiory krzycząc głośno z entuzjazmu i podniecenia. Co chwila rozlegał się gwizd podziwu. Czuli się jak Ali Baba po przekroczeniu bram Sezamu. Od czasu do czasu ktoś spoglądał z zazdrością na Noaha. Jemu, jako odkrywcy i zdobywcy gniazda, przysługiwała lwia część zysku.
Po co mutanty przeszukiwały świecące zgliszcza i gromadziły przedmioty, z których najwyraźniej nie umiały robić praktycznego użytku - nikt nie wiedział. Niektórzy twierdzili, że te śmieci pełnią u nich taką samą rolę, jaką kiedyś w społeczeństwie Papuasów odgrywały muszle, ale pogląd ten nie był zbyt popularny. Przynajmniej nie na tyle, żeby mówić o tym głośno w obecności łowców, zbieraczy bądź handlarzy, których niemałe dochody pochodziły z polowania.
Społeczny tryb życia, broń, narzędzia - to wszystko dawało się ignorować w obliczu szerokiego strumienia rzadkich i poszukiwanych dóbr, oraz skór będących surowcem nie do zastąpienia. W końcu wiele zwierząt żyje w stadach, a strzelać z karabinu można nauczyć nawet małpę. Pieniądz - to było coś zarezerwowanego wyłącznie dla człowieka. Pomimo zmian, jakie zaszły na świecie, idee politycznej poprawności ciągle jeszcze miały wielu wyznawców. "Mutony to niebezpieczne drapieżniki, pozbawione wrogów naturalnych. Polowania to ekologiczna konieczność."- Takie wnioski można było znaleźć w kilku powstałych pracach naukowych. A ich niewytłumaczalny instynkt zbieracki? No cóż, ludzie pamiętali jeszcze sroki. Analogia była oczywista.
Noah ocenił, że za chwilę powinien ujrzeć ślady walki, jaką kilka godzin temu stoczyli z grupą samców. Otwierał już usta, żeby zawołać Rakne i Diora, kiedy nagle przez liście i gałęzie przemknęła smuga ognia, a pień drzewa za jego plecami zadrżał od potężnego uderzenia. Myśliwy przypadł do ziemi celując w stronę grupy krzaków, które nagle zaszeleściły. Powoli wyłoniła się z nich najpierw czarna fryzura i roześmiana twarz okolona zarostem, a potem reszta sylwetki Diora.
- Sorry - powiedział śmiejąc się głupkowato. W dłoniach ściskał długą na półtora metra rurę, dymiącą z obu końców.
"Jego pieprzona cudowna broń!"- Noah zawrzał od gniewu. - "Jednak zadziałała!". Obejrzał się za siebie. Pień przewiercony był na wylot otworem o średnicy dwóch palców. Nadpalona kora dymiła.
- Ty pieprznięty skurwielu! Omal mnie nie zabiłeś! - wrzasnął w stronę ciągle uśmiechniętego Diora. Wstał z ziemi i zaczął otrzepywać mundur.
- A tam. Przeciez nie dostałeś. Myślałem, że to mutek.
Słysząc "A tam" Noah poczuł jak oczy, zachodzą mu czerwoną mgłą. W niepohamowanym przypływie wściekłości zapragnął zobaczyć, jak ta obrzydliwa, roześmiana gęba rozpryskuje się na kawałki. Prawa dłoń spoczęła na kaburze Wildey′a, palce odnalazły zatrzask.
W tym momencie nadszedł Rakne.
- Co tak huknęło?- spytał swoim zwyczajnym, zblazowanym głosem, rozglądając się spod daszka czapki. Dymiąca broń Diora sama rzucała się w oczy. Bez trudu odnalazł wzrokiem nadpalony pień i ocenił wzrokiem dystans pomiędzy drzewem a Noahem.
- Aha, jak zwykle.- stwierdził i zaczął się śmiać. I ten śmiech nie po raz pierwszy uratował Diorowi życie.
- Bierzcie manele i ruszajcie po śladach. Są wyraźne. A ty pieprzony wynalazco, nie zapomnij swojej magicznej skrzynki. Ja popilnuję mutków - powiedział Noah zrezygnowanym tonem. Nie było sensu dłużej się wściekać. Nie był to wcale największy z dotychczasowych wyczynów Diora. Tajemnicą było, jak może być najlepszym w mieście pirotechnikiem przy swojej skłonności do strzelania byków i psucia wszystkiego, co mu wpadnie w ręce.
- A ty właściwie gdzie, kurwa, przepadłeś? I gdzie reszta?- spytał Rakne.
- Pakują, chowają i zabezpieczają. Właśnie do tego dynamitard tam potrzebny. Ty też się przydasz, bo znaleźlim trochę fachowego sprzętu. Zresztą, sami zobaczycie. - Noah machnął ręką.
- Dwa dni jak nic tu posiedzimy- dodał jeszcze patrząc w stronę słońca, które już zaczynało czerwienieć.
"W końcu jakiś niedostrzelony sukinsyn z maczetą w łapie nas dogoni i skończę jak Mackowicz", pomyślał Noah. Głośne rozmowy, szuranie, tupanie i sapanie chłopaków idących przed nim zagłuszały wszelkie odgłosy lasu. Gdyby ktoś lub coś chciało go podejść od tyłu, nie miałoby wielkich kłopotów. Szczególnie, gdyby to było coś tak cicho chodzącego po lesie jak muton. Tak naprawdę nie był zły, chociaż obraz Mackowicza znalezionego z kolumbijskim krawatem na szyi zmusił go do obejrzenia się za siebie. Szedł na końcu jako straż i nie mógł mieć skrępowanych ruchów. A to oznaczało, że jako jedyny nie był obciążony ładunkiem.
Zdzieranie skór zajęło im cały dzień. Następny spędzili na ich wstępnym wyprawieniu i podzieleniu całego łupu na to, co zabiorą od razu, i to, co ukryją w jamach wygrzebanych w skarpie przez stwory. Potem Dior zabezpieczył je sprytnymi ładunkami i pułapkami, które miały radykalnie odstraszyć wszelkich ciekawskich, nie niszcząc przy okazji zawartości składów.
W drogę powrotną wyruszyli następnego ranka. W mieście pewnie już o nich gadali, a może nawet i zakładali się o to, co ich zatrzymuje czwarty dzień. W normalnym wypadku to nie było długo, ale oni nie wybierali się daleko. Mieli spenetrować obszar o kilka godzin od granic strefy. Zwłoka mogła oznaczać, że wrócą obłowieni jak nigdy, albo, że... nie wrócą już nigdy - mutki zazwyczaj zjadały ciała myśliwych.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Flamingi
— Stanisław Witold Czarnecki

We śnie
— Stanisław Witold Czarnecki

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.