Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Bohdan Waszkiewicz
‹Biała nienawiść›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorBohdan Waszkiewicz
TytułBiała nienawiść
OpisAutor pisze o sobie:
Rodowity Mazur, który zawsze dużo czytał, aż pewnego dnia postanowił, że zacznie pisać. Mimo stosunkowo niedługiego zajmowania się pisarstwem udało mu się zdobyć kilka wyróżnień konkursowych oraz zagościć na łamach periodyków internetowych. Na co dzień pracuje na poczcie, a wolnych chwilach grywa z kolegami w kapeli, której nikt nigdy nie słyszał i pewnie nie usłyszy.
Gatunekgroza / horror

Biała nienawiść

« 1 2 3 4 »

Bohdan Waszkiewicz

Biała nienawiść

– Rozumiem – wtrąciłem – że to ja jestem tym kolesiem o czystym sercu?
– Jesteś, Bob, jesteś – powiedział, po czym zamilkł, bo po chwili dodać: – Pamiętaj, voodoo to wzmacniacz nienawiści. A nienawiść, podobnie jak miłość, ma ogromną moc. Kapłan tylko przekazuje ją duchom, które dokonują reszty.
– Nadal nie wiem, jak mam mu zapłacić?
– Zamów mu pizzę z tuńczykiem. Uwielbia ją. – Henry uśmiechnął się. – Tylko jakąś dobrą, najlepiej z „Domino Pizza”. Aha, jeszcze jedno – przypomniał sobie. – Będzie potrzebne jakieś zdjęcie Marty, a ty, zdaje się, wszystkie spaliłeś?
– Może jedno się znajdzie. – Odniosłem wrażenie, że moje policzki rozgrzały się do stu stopni Celsjusza.
Bang wybuchnął gromkim śmiechem. Poczułem przyjacielskie uderzenie w plecy, które na moment pozbawiło mnie tchu.
• • •
Spotkaliśmy się tydzień później, pod wskazanym przez Henry’ego adresem. Dom stał samotnie, otoczony kilkoma drzewami i wyglądał na bardzo zaniedbany. Odpadał z niego tynk, a szyb w oknach nikt nie mył chyba od wielu lat. Trawnik przed budynkiem pokrywały kilogramy śmieci i niedopałków. Z kolei na podjeździe straszył zardzewiały vauxhall, którego ktoś pozbawił dwóch kół oraz tylnej klapy. Auto prawdopodobnie spełniało rolę kociej kryjówki, o czym świadczył intensywny zapach moczu.
– Zapukaj trzy razy – poinstruował Big Bang. – Ja zaczekam tutaj. W rytuale mogą wziąć udział tylko kapłan i rzucający klątwę.
Podszedłem do drzwi i wykonałem polecenie mojego przyjaciela. Po chwili usłyszałem kroki, a wkrótce w drzwiach pojawił się niebieskooki. Zaprosił mnie ruchem głowy do środka.
Wnętrze domu było ciemne i ponure. Ze ścian odpadała brudna tapeta, a na podłodze spostrzegłem przemykające karaluchy. Kiedy mijałem kuchnię, mój nos zaatakował obrzydliwy fetor. Spojrzałem, szukając wzrokiem źródła smrodu. Zauważyłem w zlewie stos brudnych naczyń, które pięły się ku górze niczym biblijna Wieża Babel.
Wreszcie dotarliśmy do przestronnego pokoju, oświetlonego dziesiątkami świec. Na środku pomieszczenia stał okrągły stół, a na nim pordzewiała klatka z uwięzionym kogutem oraz metalowa misa. Ściany, sufit oraz podłoga były pokryte mnóstwem nieznanych mi symboli, rysunków i znaków. Okna szczelnie zasłonięto czarnymi płachtami.
– Mam dla ciebie pizzę. – Podałem pudełko trzęsącymi się rękami.
– Uwielbiam zapach tuńczyka. – Wciągnął głośno nosem powietrze do płuc. Po chwili otworzył karton i poczęstował mnie trójkątem pizzy. – Zjemy po kawałku, a potem zabieramy się do roboty – oznajmił spokojnie.
Podczas krótkiego posiłku nie spuszczał mnie z oczu. Czułem, jak jego wzrok wręcz prześwietla mnie niczym promienie rentgenowskie. Kiedy przełknął ostatni kęs, zapytał:
– Chcesz rzucić klątwę na kobietę, która cię zraniła? A nie prościej pójść do burdelu?
– Prościej, ale co to za kara? – skontrowałem.
– A jakiej kary dla niej wymagasz? Śmierci? – Skrzywił usta w szyderczym uśmiechu.
– Nie. Po prostu chciałbym, żeby przez rok cierpiała. Tak jak ja.
– Rozumiem. – Pokiwał głową, po czym dodał: – Śmierć to żadna kara, to wybawienie. Twój wybór jest jak najbardziej słuszny.
– Dzięki, że zgodziłeś się mi pomóc.
– Pomagam, bo Big Bang zaręczył za ciebie. A poza tym nigdy nie robiłem tego wspólnie z białasem. – Roześmiał się. – Można to uznać za awans zawodowy.
Otworzył skórzaną torbę. Wyjął z niej zakrzywiony sztylet oraz kilka nasion i zasuszonych roślin, a na koniec położył na stole porcelanową szkatułkę. Czarna i pokryta czerwonymi symbolami, była mniej więcej wielkości kostki masła. King Richie uniósł wieczko. Pojemnik zawierał jakąś fosforyzującą zieloną masę, przypominającą konsystencją galaretę. Zanurzył w niej wskazujący palec, a potem naniósł na swoje czoło jakieś znaki lub litery. Następnie zrobił to samo z moją twarzą; poczułem lodowaty chłód zielonej masy oraz delikatny zapach mięty.
– Stań tutaj. – Pokazał palcem miejsce obok stołu. – W tym kręgu. I nie wychodź z niego aż do końca rytuału. I daj mi jej zdjęcie.
Bez słowa wykonałem polecenie. Kapłan nawet nie spojrzał na fotografię, tylko od razu wrzucił ją do naczynia.
– Teraz wystaw rękę. Będzie potrzebna twoja krew.
Przez chwilę chciałem zaprotestować, ale zdałem sobie sprawę, że to bez sensu. Kiedy poczułem piekący ból dłoni, syknąłem cicho i bezwiednie zamknąłem oczy. Chwilę potem otworzyłem je i ujrzałem, jak strużka krwi ścieka ze zranionej ręki do miski. King Richie podał mi bandaż, jednocześnie przytknął palec wskazujący do ust, nakazując milczenie. Szybko zrobiłem prowizoryczny opatrunek, nie przerywając uważnej obserwacji tego, co działo się wokół.
Kapłan otworzył klatkę, po czym wyciągnął z niej koguta. O dziwo, ptak zachowywał się zupełnie spokojnie. Mężczyzna począł mamrotać coś w nieznanym mi języku. Mówił coraz głośniej i głośniej, aż w końcu jego słowa przerodziły się w krzyk. I wtedy, jednym ruchem ręki, podciął kogutowi gardło. Trzymane za skrzydła zwierzę podskakiwało w śmiertelnym tańcu, a jego krew trafiała nie tylko do naczynia, ale bryzgała również na boki, plamiąc ubranie szamana i brudząc jego twarz. King Richie co jakiś czas dorzucał do misy nasiona lub brązowe liście, nawet na chwilę nie przestając zawodzić, jęczeć, śpiewać dziwacznej pieśni. Za każdym razem, kiedy w naczyniu znalazły się zasuszone rośliny, kapłan mieszał ciemny roztwór pazurami dogorywającego koguta.
Powoli traciłem rachubę czasu, a wrzaski zaczęły przyprawiać mnie o ból głowy.
King Richie przestał krzyczeć i podał mi naczynie, wypełnione do połowy ohydnie wyglądającą breją.
– Pij! – wrzasnął, po czym cisnął martwym ptakiem o podłogę.
Spojrzałem na niego błagalnym wzrokiem.
– Pij! – krzyknął jeszcze głośniej. – Albo dziewczynie nic się nie stanie.
Chciałem zaprotestować, powiedzieć, że sram na Martę i chcę już iść do domu. Ale moja duma nie pozwoliła mi na to. Wypiłem wszystko. Dużymi, największymi łykami jakie byłem w stanie przełknąć, wlałem w siebie gęste świństwo. Zrobiłem to błyskawicznie, dzięki czemu poczułem smak dopiero po przełknięciu ostatniego łyka. Skrzywiłem twarz w grymasie obrzydzenia, bowiem moje kubki smakowe zasygnalizowały połączenie niedogotowanej i nieposolonej czerniny z czymś równie gorzkim jak żółć.
Mężczyzna zabrał mi michę i odstawił na blat, po czym począł tupać i tańczyć jakiś chory taniec. Kręcił się wkoło, trzymając ręce skierowane do góry, jakby w geście prośby. Wirował coraz szybciej i szybciej, a ja chwilami nie miałem pewności, czy wciąż widzę kapłana czy kogoś zupełnie innego. A do tego darł się wniebogłosy, jeszcze głośniej niż poprzednio. Jego wrzaski i walenie butami o podłogę przyprawiało mnie o szaleństwo. Żołądek podszedł mi do gardła. Czułem, że za moment zwymiotuję. Wtedy odniosłem wrażenie, że kątem oka widzę jakiś cień, który powoli przybliżał się do mnie. Czarny kształt rósł i rósł, aż w końcu całe pomieszczenie ogarnęła nieprzenikniona ciemność.
• • •
Otworzyłem oczy. Leżałem na łóżku w moim pokoju. Spojrzałem na stojący na szafce obok budzik: było dość wcześnie, a więc musiałem niedawno wrócić do domu. Podniosłem się z posłania, ale natychmiast zaległem z powrotem.
– Jezu… – jęknąłem. – Ale mnie bania napierdala.
Sięgnąłem do szuflady szafki, po czym wyjąłem opakowanie tabletek. Chwilę później połknąłem bez popicia jedną po drugiej.
Po kilkunastu minutach poczułem się na tyle lepiej, że chwiejnym krokiem podszedłem do krzesła i wyjąłem z kieszeni spodni telefon.
– W porzo, Henry? – przywitałem się. – Słuchaj, co się dzisiaj stało? Ja nic nie pamiętam.
Big Bang był zaskoczony moim pytaniem. Odpowiedział, że jak wyszedłem z mieszkania szamana, to poprosiłem o zamówienie taksówki, bo nie czułem się na siłach wracać pieszo. Nie chciałem też zaczekać na przyjazd autobusu.
– Postaliśmy razem, aż przyjechało taxi. I jeszcze starłem ci z twarzy zaklęcie, bo zapomniałeś się umyć. No, a potem wsiadłeś i odjechałeś – relacjonował. – Fakt, nie wyglądałeś zdrowo. Byłeś spocony jak szczur i przerażony. Ale nie dziwię ci się. Wciąż pamiętam, jak ja przeżyłem swój rytuał.
Nie pamiętałem ani strzępka zdarzeń, o których mówił Henry. Miałem jednak nadzieję, że powoli pamięć powróci.
« 1 2 3 4 »

Komentarze

23 VIII 2013   11:07:23

Dobre, proszę adres tego pana od wudu

28 VIII 2013   09:12:49

Z przyjemnością przeczytałam to opowiadanie jeszcze raz. Za pierwszym myślałam, że potoczy się w ogranym kierunku, więc zakończenie miło mnie zaskoczyło. No i bardzo fajnie napisane.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Części zamienne
— Bohdan Waszkiewicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.