Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Grzegorz Wiśniewski
‹Noel Profesjonał›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorGrzegorz Wiśniewski
TytułNoel Profesjonał
Gatunekfanfiction, fantasy, humor / satyra

Noel Profesjonał

Grzegorz Wiśniewski
« 1 2 3 4 5 8 »

Grzegorz Wiśniewski

Noel Profesjonał

Byli tutaj, dokładnie tak, jak powiedział don Leone. Noel rozszerzył maksymalnie źrenice i rozejrzał się po pomieszczeniu. Zza słojów i dzbanów, zalegających półki po lewej, ledwie widać było łunę światła z lamp oliwnych. Stamtąd też dochodziły coraz ostrzejsze i mniej ostrożne szmery. Wiedźmin odrzucił poły płaszcza, upewniając się, że ma łatwy dostęp do broni obwieszającej pas i przód skórzanego kubraka. Potem bez skrępowania ruszył przed siebie.
Kiedy wynurzył się spomiędzy regałów w kręgu przytłumionego światła, wzbudził niemałą konsternację. Tamtych było pięciu. Stali bezładnie na niewielkiej pustej przestrzeni, wygospodarowanej mniej więcej po środku pawilonu. Próbowali zasłonić stojącą na małym stoliku otwartą szklaną szkatułę, po szczyt wypełnioną białym jak śnieg fizzem. Noel nie znał żadnego z nich, ale zupełnie siwy, acz potężnie zbudowany mężczyzna w bogatych, niebieskich szatach musiał być właścicielem całego interesu. Towarzyszył mu butny młodzian o starannie ogolonej głowie, której szczyt zdobiła zadbana kita czarnych włosów. Dwaj następni wyglądali na jego ochroniarzy, byli ostrzyżeni na podobną modłę, ale już nie tak dobrze ubrani. Ostatnim był ciemnoskóry mężczyzna z dredami, smukły i przystojny, chociaż z oczu źle mu patrzyło. Na widok Noela wszyscy jak jeden wyciągnęli ostrza. A każdy inne, zauważył wiedźmin z przekąsem.
– Ktoś ty? – odezwał się ostro siwy. – Jak Alejandro cię wpuścił?
– Nigdy nie widział tak ostrego wejścia – oświadczył wiedźmin z twarzą jak kamienna maska. – Jestem posłańcem.
– Czyim?
– To nieistotne – Noel nie zmienił wyrazu twarzy. – Mam przekazać następujące słowa: „Widzisz teraz patałachu, dlaczego w tym niebezpiecznym mieście nie da się nie płacić za ochronę?”
Wystudiowanym ruchem sięgnął głowicy miecza. Oczy starego rozszerzyły się ze strachu i zrozumienia.
– Zabijcie go! Zabijcie! – wrzasnął.
Dali się sprowokować, jak zwykle. Ochroniarze pierwsi. Rzucili się naprzód, niegłupio markując ciosy w różne partie ciała. Jednak byli nieprzygotowani, zmylili kroki. Przemknął między nimi gwałtownym piruetem i ciął dwa niezdarnie odsłonięte karki. Płytko, bez zamachu i właściwe samym impetem. Martwi rąbnęli w podłogę dokładnie wtedy, gdy siwy wielkolud zdecydował się zaszarżować. Noel bez zwłoki nadział go na ostrze, po czym wyrywając je gwałtownie i po łuku rozpłatał przeciwnika niemal na pół. Przed ciosem młodziana z kitą uchronił go kolejny piruet. Okazał się tak gwałtowny, że znak cechowy wymknął się Noelowi spod kaftana. Kiedy zawisł swobodnie na rzemieniu, młody i ostrzyżony dostrzegł czarny łeb wilka.
– Jesteś wiedźminem?
Noel nie odpowiedział.
– O co ci chodzi, wiedźminie!? Wasz cech powołano do zabijania potworów! A my ludźmi jesteśmy! Ludźmi!
Dyskusje filozoficzne. Rany, chyba nie istniało nic nudniejszego.
– Dla mnie nie jesteście. Ludzie nie handlują narkotykami. Widziałem, co fizz robi z człowieka. Żyrytwy zostawiają więcej.
Ostrzyżony spurpurowiał na twarzy. Poprawił uchwyt na rękojeści miecza i wskazując wiedźmina palcem drugiej dłoni, wrzasnął:
– Teraz cię załatwię! A jak już cię załatwię, to pojadę do całego tego Kaer Morhen i zrobię z tego aferę! Bo to jest kurwa skandal!
Rzucili się na siebie, wznosząc ostrza. Ścieli. Potem wiedźmin zrobił krok wstecz i spojrzał, żeby upewnić się, czy ryzyko wpłynięcie zażalenia do Kaer Morhen na pewno spadło do zera.
Ostatni z tamtych gdzieś zniknął, ale kiedy Noel sięgnął, by poprawić na głowie wełnianą myckę, coś zaszeleściło za regałem. Nie tracąc czasu, bezszelestnie ruszył w tamtą stronę. Z głową pochyloną do przodu i nieco na bok przesunął się wzdłuż ściany pawilonu. Zabrzmiał jakiś niezrozumiały okrzyk bojowy i ktoś rzucił się na wiedźmina z ostrzem pałasza wystawionym do sztychu, przewracając przy tym regał z glinianymi amforami. Noel zbił klingę, po czym musnął dłoń tamtego. Mężczyzna zawył i wypuścił broń. Nim jednak dosięgło go kolejne cięcie, zdążył wyprostować się nagle, ukazując ciemnoskórą twarz i włosy upięte w dredy. Noel zawahał się. Zamiast ciąć, dotknął tylko szyi klingą.
– Spo… spokojnie stary… – Tamten uniósł ręce wyżej, by dobitniej pokazać, iż nie ma już broni. – Jesteśmy po tej samej stronie.
Ostrze naparło na jego krtań.
– Jestem od Stansfielda, człowieku… – wyszeptał zwilżając wargi. – Od Stansfielda…
– Żadnych kobiet, dzieci i nieudaczników – wycedził Noel beznamiętnie, po czym walnął go w skroń. Płazem. W końcu człowiek, który nie przestrzega własnego kodeksu, niewiele sobą reprezentuje.
Krytycznie obrzucił wzrokiem efekt, po czym schował miecz. Dla pewności przespacerował się jeszcze po pobojowisku, starając nie pośliznąć się na krwi. Upewniwszy się, że wszystko wygląda jak trzeba, wrócił do izby z witryną, a potem wyszedł na ulicę. Nic się na niej nie zmieniło. Przechodniów było może i nieco więcej, ale na zamieszanie w pawilonie nikt nie zwrócił uwagi. Noel owinął się na powrót płaszczem i ruszył do siebie.
Kiedy dochodził do aktualnej meliny, ze szczytu pagórka dostrzegł na alei południowej, tuż przed rogatkami podgrodzia, długi szereg ciągnących ku miastu wozów. Wszystkie były solidne, duże i miały praktyczny, niespecjalnie bogaty wygląd. Wszystkie w czarno-granatowych barwach, zaprzęgnięte w kare konie i oznaczone jakimiś proporcami na wysokich tyczkach. Nilfgaardczycy. Sądząc z rozmachu jakaś oficjalna wyprawa, może nawet misja dyplomatyczna. Noel czuł przez skórę, że w mieście miało się wkrótce zrobić dużo ciekawiej.
• • •
Ku zaskoczeniu nie tylko Noela, ale i większości mieszkańców miasta, Nilfgaardczycy okazali się nie być przejazdem. Ściślej, nie tylko przejazdem. Bertolli wypaplał powód ich przybycia w pierwszych czterech słowach, jakie wyrzucił z siebie przy kolejnym spotkaniu.
– Szlak handlowy tędy pociągną!
Drewniane sztućce w dłoniach wiedźmina zamarły nad miską.
– Szlak?
– Porządny, z bitą drogą – Bertolli nie powstrzymał się przed serią energicznych gestów, które w zamierzeniu miały podnieść wagę jego słów. – Taką, jakie południowcy już w starożytności umieli budować.
– Dlaczego tędy?
– A kto to wie – Karczmarz oparł się łokciami o stół i uciekł wzrokiem. Noel zrozumiał, że wie, lecz nie chce powiedzieć. A rzadko mu się to zdarzało. – Ważne, że pieniądze tędy popłyną. Z całego południa.
– Dlaczego nie przez Cintrę, która jest większa, bezpieczniejsza i bardziej po drodze?
– Pytasz, jakbym wiedział o wszystkim, co się w tym mieście dzieje i rozpowiadał bez opamiętania – Bertolli założył ręce na piersi i zrobił prawie zagniewaną minę. – Kogo to obchodzi? Tak będzie lepiej dla nas. Co mnie tam jakaś Cintra…
Noel przełknął kolejny kawałek ciasta z mięsnym sosem. Tym razem było smaczniejsze niż poprzednio.
– Kuchnia ci się poprawiła – zauważył pojednawczo.
– I dobrze. Trzeba się rozwijać, polepszać obsługę – oświadczył karczmarz z emfazą. – Sądziłeś, że my tu będziemy zawsze tkwić w miejscu i serwować cały czas to samo? Nie rozwijać się? Nie inwestować w renomę?
Noel prawie się zakrztusił. Od dawna znał odpowiedzi na te pytania. Bertolli spojrzał na niego krzywo.
– Ten orszak – wyszeptał pochylając się ku wiedźminowi – to nie jest tylko misja handlowa czy dyplomatyczna. To ariergarda. Cesarska ariergarda. Enron var Emrais osobiście chce złożyć przyjacielską wizytę w krainach północy. I właśnie tutaj zanocuje – ba! – może nawet zatrzyma się na dłużej – rozejrzał się po izbie i dodał z naciskiem. – Muszę być na to przy-go-to-wa-ny…
Odchylił się z powrotem. Chrząknął.
– Rozumiesz – zakończył półgębkiem.
Noel nieznacznie skinął głową.
– A wracając do meritum – karczmarz przeczesał dłonią włosy. – Don Leone jest zachwycony rozwiązaniem dręczącej go kwestii. Powiedziałbym nawet, że jest wdzięczny. Przekazał pieniądze, które oczywiście zachowam dla ciebie w bezpiecznym miejscu. Nabrał do nas takiego zaufania, że zechciał powierzyć nam naprawdę poważny problem…
• • •
Zajazd pod obco brzmiącą nazwą „Mururoa” znajdował się na południowo-wschodnim skraju przedmieść. Z dala od podgrodzia, nieledwie na prowincji. Składał się z rozległego, choć niskiego, budynku, pobielonego do połowy wapnem oraz kilku solidnych stajni i szop, w których sypiała służba. Ku gościńcowi zajazd sięgał dużym dziedzińcem, starannie wysypanym piaskiem. Dziedziniec ów, jak i całą posesję, otaczał niewysoki kamienny mur. Wzdłuż tego muru wznosiły się również w niebo niewidzialne ściany magicznej energii, stworzone specjalnie dla tych, którzy z jakichś powodów zdecydowali się ominąć bramę. Noel wyczuwał je nawet z odległości, gdy kręcił się niepostrzeżenie obok walącej się drewnianej chaty w opłotkach. Przyprawiały go o ostrzegawczą gęsią skórkę, brzęczały w uszach podprogowymi wyładowaniami. Ozon aż kręcił w nosie.
« 1 2 3 4 5 8 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Listopad 2014
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Paweł Micnas, Agnieszka ‘Achika’ Szady, Konrad Wągrowski

Chwała ogrodów, błoto i morze
— Michał R. Wiśniewski

Kategoria A
— Michał R. Wiśniewski

Niewielka wojna
— Michał Kubalski

Wiedźmińska Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Tolkienowska opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Tygrys! Tygrys! Tygrys!
— Grzegorz Wiśniewski

Obca opowieść wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Pies, czyli kot
— Grzegorz Wiśniewski

Matriksowa Opowieść Wigilijna
— Grzegorz Wiśniewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.