Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Kamil Krupiński
‹Chłód›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKamil Krupiński
TytułChłód
OpisAutor pisze o sobie:
Kamil Krupiński (tzn. ja), rocznik 1983, studiuje historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Opowiadania (z częstotliwością jednego na rok) pisze od trzech lat. Interesuje się, oprócz historii i literatury, także sztuką, kinem, podróżami i, po dyletancku, filozofią.
Gatunekgroza / horror, realizm magiczny

Chłód

« 1 2 3 4 5 »
Nie wiem jak to się mogło stać, że wszedłem do niewłaściwego przedziału. Rozejrzałem się. Światła nie działały. Zamknięte okna tworzyły plamy mroku na tle ciemności wnętrza. Ze zdziwieniem zauważyłem, że większość miejsc jest zajęta, ludzie - kobiety i mężczyźni, siedzieli bez słowa i bez ruchu. Tylko siedzenia najbliżej drzwi, przy których stałem, były wolne, jakby na kogoś czekały.
Ilustracja: Piotr 'Grabcu' Grabiec
Ilustracja: Piotr 'Grabcu' Grabiec
Po chwili zrozumiałem - miejsca te, choć na to nie wyglądały, b y ł y zajęte.
I wtedy zobaczyłem Go. Tylko kątem oka ujrzałem trójwymiarowy, dziwacznie poskręcany kłąb czarniejszych niż otaczająca je ciemność lin czy nici, nieustannie zmieniających położenie i kształt; nieokreśloną, niemożliwą do zdefiniowania grozę. Wszystko wokoło zastygło w bezruchu: wydawało się, że pociąg stanął, a to, co było we wnętrzu zamarło, stwardniało jak tracąca ciepło lawa. Nawet dźwięki umarły; nie było słychać ani miarowego stukotu kół, ani najmniejszego ruchu, czy głosu. Nie słyszałem nawet bicia własnego serca. Kto wie, może nawet przestało ono bić?
Strach uderzył we mnie dopiero po chwili, za to z siłą młota. Jednocześnie poczułem miażdżący ból w skroni i usłyszałem dziwaczny, trudny do określenia dźwięk, wysoki, wibrujący jak gwizd, ale tak nierealny, że zrozumiałem, że tak na prawdę takiego dźwięku n i e m o ż n a usłyszeć.
Gwałtownie odskoczyłem do tyłu, uderzając łokciem w zamykające się samoistnie drzwi do mrocznego przedziału. W panice wyskoczyłem przez otwarte drzwi pociągu w ciemność. Dopiero wtedy do mojej świadomości doszło, że wyskakuję z pędzącego pociągu. Skuliłem się odruchowo, spodziewając się potężnego zderzenia z ziemią, ale ku memu zdziwieniu zaraz wylądowałem na twardych, betonowych płytach. Pociąg stał na jakiejś małej stacji wśród mrocznych drzew Puszczy Niepołomickiej.
Patrzyłem przez chwilę na nieruchome wagony i słabe światła na peronie. Jedna z latarń zamigotała nagle i zgasła. W chwilę później zgasła druga, bliżej mnie. A po niej następna.
Wraz ze wzmagającym się, świdrującym bólem w stłuczonym łokciu zaczynałem dochodzić do wniosku, że pod żadnym pozorem nie wolno mi pozostawać na opustoszałej stacyjce otoczonej posępnym lasem. Jednak tym bardziej nie chciałem wsiadać. Pobiegłem więc wzdłuż toru do następnego wejścia i wskoczyłem do środka równo z sygnałem zamykania drzwi.
Stojąc w korytarzu i głęboko oddychając patrzyłem w ciemność przewijającą się z wzrastającą szybkością za oknami. Dopiero po kilku minutach wszedłem do przedziału, wziąłem plecak i usiadłem z dala od wejścia. Gdy jeden z dwóch pasażerów poprosił mnie, bym zamknął drzwi do korytarza, wzruszyłem tylko ramionami, usiłując tym zamaskować strach. W Krakowie pierwszy wyskoczyłem z wagonu; prawie pobiegłem do wyjścia z dworca, starając się nie patrzeć na pociąg, by nie widzieć, że okna jednego z przedziałów są zupełnie ciemne, jakby wnętrze wypełniał płynny mrok...
Ale wiedziałem, że taki przedział istnieje.
• • •
- Oczywiście, to był On - Powiedział wysoki, gdy skończyłem opowiadać. Jednocześnie przyglądał się ćmie latającej wokół staroświeckiej lampy naftowej. Wyciągnął szybkim ruchem swoją suchą dłoń o wąskich i niezwykle długich palcach i schwytał w nią owada. Ścisnął, po czym rozprostował dłoń.
- Kto? - Zapytałem, próbując ukryć obrzydzenie.
- On. - Zasyczał mi w ucho mały, stojący tuż za moimi plecami. Wzdrygnąłem się i po raz kolejny zadałem sobie pytanie, po co tu właściwie przyszedłem.
Drugi raz w życiu spotkałem tych dziwaków na Plantach, gdy wieczorem wracałem ze spaceru nad Wisłą. Byłem wówczas w jak najlepszym nastroju. Zaledwie przed chwilą pożegnałem się z Olą (siedzieliśmy na trawie nad rzeką, gładziłem jej długie, czarne włosy i wsłuchiwałem się w piękny, wschodni akcent z jakim mówiła i który tak niepotrzebnie starała się ukryć) i jeszcze wyraźnie czułem jej zapach i ciepło przy moim boku...
Wychynęli z cienia jak dwie gigantyczne sowy. Chciałem ich ominąć, nie rozpoznałem ich zresztą od razu. Wtedy jednak wysoki podszedł do mnie i powiedział niespodziewanie - ni to do mnie, ni to do siebie, czy towarzysza:
- Nie powinien chodzić samotnie wieczorami.
- To niebezpieczne - Wysyczał ten drugi, aż mi ciarki przeszły po plecach. Przez chwilę myślałem, że chcą mnie okraść.
- Nie ma się czego bać. - Rzekł wówczas ten duży i wtedy zauważyłem, że jego twarz - zapewne przez te długie, zwieszające się jak szczypce wąsy - ma coś z żuka. - Nie jesteśmy przestępcami. Pomagamy ludziom.
Zmroził mnie sposób, w jaki wypowiedział słowo "ludzie". Zupełnie tak, jakby siebie do ludzi nie zaliczał.
- Chodź z nami. - Powiedział mały, kierując na mnie swoje wielkie, czarne oczy.
- Ale po co?! – Wykrzyknąłem, gdy zdołałem nieco otrząsnąć się ze zdumienia.
Spojrzał na mnie ponownie.
- Chodź. - Powtórzył i ruszył w stronę Wawelu.
- Pomożemy ci. Wiemy, że Go widziałeś. - Dodał wysoki i podążył za kompanem.
Poszedłem za nimi i zastanawiałem się po drodze, dlaczego to zrobiłem. Prawie zapomniałem o ponurym wydarzeniu sprzed półtora roku, nie wiedziałem więc, o kogo właściwie chodzi. Mimo to, jakieś nieokreślone przeczucie, bardziej niż zwykła ciekawość, skłoniło mnie do uwierzenia parze dziwaków spotkanych na Plantach niedługo przed północą.
Zaprowadzili mnie do jednej ze starych kamienic na Podgórzu, przeznaczonej na rozbiórkę i zupełnie pustej. We wnętrzu nie było stropów, więc nad naszymi głowami otwierała się wielka przestrzeń zwieńczona dziurawym jak sito dachem. Pod nogami, na czymś, co kiedyś było parkietem, walały się odłamki gruzu i połamane belki. Resztki sprzętów i mebli tworzyły bezkształtne stosy przy ścianach. Wszystko pokrywała gruba warstwa pyłu powstałego ze skruszonego tynku.
Pośrodku stało biurko, na nim lampa naftowa, a po obu jego stronach dwa mocno podniszczone krzesła, kiedyś chyba używane w szpitalnej poczekalni.
- Jeśli coś się dzieje od zawsze - zaczął ten wysoki, jakby nie do mnie, tylko do jakiegoś otaczającego nas, niewidocznego audytorium - to wydaje się normalne. Jeśli człowiek się do czegoś przyzwyczai, przestaje się tego bać, przestaje się temu dziwić, wreszcie - zawiesił na chwilę głos - przestaje to zauważać.
Zrobił dłuższą przerwę, wstał, po czym szybko usiadł i podjął:
- Rocznie w tym mieście umiera przeciętnie siedem tysięcy dziewięćset sześćdziesiąt osób. Większość w szpitalach, hospicjach, własnych domach. Jeśli nawet każdego umierającego przy świadkach człowieka widziało dziesięciu innych ludzi, to i tak prawdopodobieństwo ujrzenia ludzkiej śmierci w ciągu roku wynosi w przybliżeniu jeden do dwudziestu pięciu. Ile zgonów może widzieć człowiek, który w Krakowie mieszka od trzynastu miesięcy?
Pytanie padło w przestrzeń, zadane jakby do nikogo.
- Najwyżej jeden. - Odpowiedział niespodziewanie mały, który - gdy usiadłem na jednym z krzeseł - stanął tuż za mną.
- Najwyżej jeden. - Powtórzył wysoki o twarzy żuka. - Najwyżej jeden.
Zamilkł, czekając widocznie na coś.
- Sześć. - Powiedziałem niepewnie.
Wysoki odprężył się wyraźnie, jakby usłyszał dobrą, chociaż spodziewaną nowinę. Oparł się wygodnie, a nawet założył nogę na nogę.
- Sześć. - Powiedział po chwili pogodnie. - Proszę, słuchamy.
• • •
Pomieszczenia Zakładu Historii Średniowiecznej Polski mieszczą się na drugim piętrze, w bocznym skrzydle Collegium Witkowskiego. Są to przede wszystkim dwa wypełnione książkami gabinety połączone obszerną sienią. Okna wychodzą na Planty. Późną wiosną widać przez nie pokrywające się zielenią drzewa, stada gołębi szukających okruszków rozrzucanych przez staruszki, ławki zajęte najczęściej przez uczących się do sesji letniej studentów.
Ale ten dzień nie jest ładny, raczej ponury. Nie ma wielu ludzi na Plantach, tym więcej jednak widać gołębi.
Wkrótce zaczynają się egzaminy. Trzeba się na nie zapisać, więc przed drzwiami do gabinetów historii średniowiecznej ustawia się kolejka. Spieszę się, bo mam konwersatorium o tej samej godzinie, o której dyżur ma prowadzący zapisy doktor Wachtyński. Przyszedłem wcześniej, widziałem, jak Wachtyński wchodzi, więc mam nadzieję szybko załatwić tą sprawę.
Patrzę na zegarek - za dziesięć dziewiąta, a trzeba jeszcze przecież dojść na Studencką, gdzie mam zajęcia ze starożytności. Pukam, po czym otwieram drzwi.
Naprzeciwko wejścia, jeszcze w sieni, stoi dodatkowe biurko. Siedzi przy nim doktor Wachtyński. W prawej dłoni trzyma rewolwer, którego lufa dotyka boku jego głowy, nieco powyżej ucha.
Spłoszone hukiem gołębie z furkotem uciekają spod okien Zakładu Historii Średniowiecznej Polski.
• • •
- To wszystko. - Zakończyłem opowiadanie. Czułem się wyczerpany. Obaj nieznajomi nieustannie mi przerywali, dopytywali się o szczegóły, zwłaszcza te, których opisywania najbardziej chciałem uniknąć. Wydawało mi się, że pod ich wpływem jestem w stanie przypomnieć sobie wydarzenia ubiegłego roku o wiele dokładniej niż dotychczas; zauważyć nawet te detale, które uszły mej uwagi wtedy, gdy to wszystko się działo.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

20 IV 2020   13:17:29

Najbardziej mną wstrząsnęły dwie kanapki z serem topionym na kolację. Toż to prawdziwa zgroza!!!

20 IV 2020   13:49:08

Hmmm, nie rozumiem. Kanapka z serem topionym jest OK.

09 VII 2020   13:17:38

bez serka topionego trudno byłoby przełknąć tę historyjkę

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.