Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 4 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Kamil Krupiński
‹Chłód›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKamil Krupiński
TytułChłód
OpisAutor pisze o sobie:
Kamil Krupiński (tzn. ja), rocznik 1983, studiuje historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Opowiadania (z częstotliwością jednego na rok) pisze od trzech lat. Interesuje się, oprócz historii i literatury, także sztuką, kinem, podróżami i, po dyletancku, filozofią.
Gatunekgroza / horror, realizm magiczny

Chłód

« 1 2 3 4 5 »
- Nie, to nie jest wszystko, ale w każdym razie większość tego, co człowiek może zaobserwować. - Odrzekł żukowaty. - Staruszka na cmentarzu. Pijak na Plantach. Doktor na uniwersytecie. Samobójca na wieżowcu przy Rondzie Mogilskim. Wypadek przy Moście Dębnickim. I samobójstwo dziewczynki na tymże moście.
- Dwa wypadki. Trzy samobójstwa. Jedno morderstwo. - Podsumował czarnooki. - Tylko jedno.
- Morderstwo? - Wykrzyknąłem. - Ale...
Ilustracja: Piotr 'Grabcu' Grabiec
Ilustracja: Piotr 'Grabcu' Grabiec
Wysoki uciszył mnie gestem. Za oknem zauważyłem jakiś cień. Ktoś szybko przeszedł obok budynku, za nim przemknęła druga, zgarbiona, niewysoka postać. Obejrzałem się. Małego nie było na jego zwykłym miejscu za moimi plecami.
Zapadło denerwujące milczenie. Budynek wypełniła cisza opuszczonych ruder. Tu coś skrzypiało, tam stukała resztka ramy okna, rozkołysana na wietrze, który wiał widocznie gdzieś w górze, podczas gdy tu, na poziomie parteru było duszno i wilgotno. A może tylko mi się tak wydawało.
Minęło kilka minut, nim czarnooki wrócił. Stanął za mną. Obejrzałem się tylko raz i natychmiast tego pożałowałem. Mały miał na twarzy najbardziej przerażający uśmiech, jaki kiedykolwiek widziałem. Skinął potakująco głową. Wysoki odprężył się, za to ja poczułem się bardzo niepewnie.
- Morderstwo nie zawsze wygląda na morderstwo, nie należy sądzić po pozorach. Zbliża się czas, by się pożegnać - powiedział wtedy nagle wysoki. - Ale wcześniej Zasady. Po pierwsze - nie wolno opuszczać domu po zmierzchu, a także w pochmurne dni. Unikać ciemności. Jego bronią jest strach, a człowiek boi się w ciemności.
- Po drugie... - zaświszczał tuż obok mojego ucha ten drugi.
- Gdy On się zbliża, konieczna jest ucieczka. Ale nie ukrycie się, lecz pozostawanie wśród ludzi. Jego bronią samotność, a człowiek nie czuje się samotny tylko wśród innych ludzi.
- Osaczenie... - dodał czarnooki, jakby z satysfakcją.
- I są tylko dwie drogi, by się Go pozbyć. - Powiedział wysoki patrząc mi w oczy. Zamilkł, jakby zastanawiając się, czy jestem zdolny pójść którąkolwiek z nich. Wreszcie zdecydował się i dokończył. - Albo musisz umrzeć, albo przestać być człowiekiem.
Oszołomiony tym stwierdzeniem dałem się wypchnąć na jasno oświetloną ulicę Wielicką. Nie pamiętam którędy, jak i kiedy dotarłem do domu. Przebiegłem jak najszybciej przez mroczną sień i klatkę schodową, z trudem otworzyłem drzwi do mieszkania, zapaliłem wszystkie światła.
Położyłem się, ale nie byłem w stanie zasnąć. Coś we mnie buntowało się przed zaufaniem dwóm dziwacznym osobnikom, którzy deklarowali mi pomoc. Nie chodziło tylko o ich wygląd i zachowanie; starałem się nie oceniać ludzi po pozorach... Właśnie, ludzi... Najbardziej mnie niepokoiło i odpychało to, że wyczuwałem w nich coś obcego, nieludzkiego. Zanim pojawili się po raz pierwszy, w tramwaju, w ogóle nie pamiętałem już o tamtym strachu. Co prawda unikałem pociągów, być może dokładniej zamykałem drzwi, ale poza tym nie czułem się w żaden sposób zagrożony. Teraz nagle ogarnęło mnie poczucie osaczenia, jakiego wcześniej nie znałem. Wszystko wydawało się być groźne, każda plama mroku, każdy odgłos, każdy szept.
Ale najgorsza była świadomość, że to poczucie nie zniknie. Nigdy. Dopóki nie umrę, lub nie przestanę być człowiekiem.
• • •
Budzę się, gdy za oknami niebo zaczyna już szarzeć. Lampy w mieszkaniu świecą tak, jak je zostawiłem; wszystko sprawia wrażenie normalności. Czuję jednak, że coś nie jest w porządku. Trudno opisać to wrażenie. To tak, jak by patrzeć na znajomy krajobraz, którego nie widziało się od lat i w którym wszystko wydaje się na swoim miejscu, ale podświadomie można wyczuć, że coś się zmieniło.
Wstaję. Nagły zawrót głowy rzuca mną o szafę. I słyszę to. Dociera do mnie z daleka, jak zawieszona w powietrzu groźba - tak wysoki, że na granicy słyszalności, a może już ponad nią, wibrujący, nieorganiczny świst. Trwa tylko chwilę, potem cichnie, wolno, jakby z ociąganiem.
Jeszcze nie... Jeszcze popatrzymy jak się miota, jak biega, jak ma nadzieję. Jeszcze poczekamy. Mamy czas...
Nie! Nie!!!
Oszaleję, może już oszalałem. On tak nie myśli, to nie jest człowiek, może nawet wcale nie myśli. Nie nienawidzi nas, nie zależy Mu na cierpieniu, strachu, bólu. To jak słoń, który nie zamierzając tego robić rozdeptuje chrząszcza i nawet tego nie zauważa...
Nie, tak myśleć też nie mogę. To nie jest bezrozumna siła. To przeciwnik, śmiertelny wróg, trzeba walczyć! Walczyć! On chce mnie zniszczyć, ja mu się nie dam! Inaczej nic nie ma sensu, nie ma sensu nic robić...
Czepiając się mebli, jak pijany, docieram do kuchni, nalewam do szklanki zimnej wody. Chłodniej, spokojnie. Bez nerwów, bez emocji. Na korytarzu słychać kroki. Kto może wracać o tak późnej porze, już świta...
Nagle myślę: świta n a z e w n ą t r z... Na klatce schodowej, która ma tylko jedno, wychodzące na ciasne podwórko okienko jest przecież jeszcze ciemno. Tam jest jeszcze noc.
Kroki na schodach zbliżają się. Ktoś idzie powoli, miarowym, ciężkim krokiem. Właśnie minął podest półpiętra. Jeden krok w górę, drugi, trzeci. Jak tykanie zegara. Jeszcze osiem. Jedenaście stopni od półpiętra. Za chwilę następny krok. Każdy zbliża do poziomu pierwszego piętra. A tu, zaraz na lewo od schodów są pomalowane na ciemny brąz drewniane drzwi.
Moje drzwi. Drzwi, na które właśnie patrzę, bojąc się nawet ich dotknąć.
Jedyna obrona - światło... Włączam lampę zawieszoną na zewnątrz drzwi. Kroki nagle urywają się. Na ósmym stopniu od podestu półpiętra.
• • •
W ciemności przechodzę między belkami. Na poddaszu Bazyliki Najświętszej Marii Panny panuje grobowa cisza. Unikać ciemności, unikać samotności... Zostawili mnie tutaj...
Oczy szukają drobin światła. Odblaski lamp miasta. Za mało, za mało...
Potykam się. Wznosi się kurz, krztuszę się nim, kaszlę. Nikły promień światła przecina ciemność, widzę w nim wiszący w powietrzu pył. Światło! Dochodzi z wejścia na klatkę schodową mieszczącą się w wieży.
Szybciej, szybciej.
Czuję pulsowanie krwi w skroniach, uderzenia serca rozlegają się w ciemnościach jak odgłos kamienia wrzuconego do studni. Przeskakuję belki, omijam sprzęty, graty, starocie, stos zapasowych dachówek.
Szybciej, szybciej, do światła!
Dobiegam do drzwi. Zatrzymuję się w progu, by złapać oddech. Lampa świeci tuż przede mną; to słaba, czterdziestowatowa żarówka. Patrzę w dół. To niemożliwe - myślę.
Schody znikły. W tulei okrągłej wieżyczki widać tylko gęsty mrok. Obok czernieje wejście do właściwej wieży północnej kościoła. Dochodzi stamtąd zimne powietrze. I ciemność, wylewająca się jakby z przepełnionego naczynia...
Te schody tu są. Wiem to. On takich rzeczy nie robi. Jego bronią są strach i ciemność. Tego on nie potrafi. Ale wie, jak osaczyć ofiarę. Osaczyć jej własnym strachem.
Niepewnie zsuwam się z progu portalu. Niespodziewanie czuję pod stopą twardy, choć wyślizgany przez długie lata używania kamień. Obraz migocze jak w zepsutym telewizorze. Pojawia się pode mną pierwszy stopień, poniżej drugi. Staje się wyraźniejszy, jakby bardziej materialny, gdy tylko postawię na nim stopę. Wczuwam się w rytm stopni, nie patrzę pod nogi.
Szybciej, szybciej...
Drzwi na zewnątrz, na otwartą, oświetloną latarniami płytę Rynku. Nie wiem, która jest godzina, ale na pewno nawet teraz są tam jacyś ludzie. Tam zawsze ktoś jest. Drzwi... Zamknięte...
Osaczenie. Ciemność. Samotność. Nad głową widzę już wszystkie, w pełni rzeczywiste stopnie. Oddzielają mnie od jedynego światła słabej żarówki przy wejściu na strych. Uderzam w drzwi, szarpię klamkę, kopię. Nadaremnie. Czuję, że ktoś... coś... zbliża się z góry. Nie jestem w stanie zrobić kroku, najmniejszego gestu. Wypatruję tylko w ciemności czegoś, czego absolutnie nie chcę zobaczyć i czekam. Czekam...
- Chciałeś wiedzieć, kim on jest. - Słyszę nagle tuż obok głos wysokiego. - Jedyne, co możemy ci powiedzieć, sam teraz odczułeś.
- On jest strachem. - Mówi tuż obok świszczący głos małego. Odruchowo odskakuję, przewracam się na schody. - Jutro o dwudziestej drugiej. Fort Bodzów.
Jestem sam, w ciasnej klatce schodowej. Nie ma żukowatego, ani czarnookiego. Drzwi na Rynek są lekko uchylone.
• • •
Trzydziesty października.
Wstaję o dziesiątej. Idę do sklepu. Cztery minuty. Zakupy trwają dwie, ale jeśli jest kolejka to dłużej. Wracam. Cztery minuty. Wyłączam światła. Śniadanie. Dwie kanapki z pasztetem. Herbata. Piętnaście minut. Liczę pieniądze, które mi zostały. Sto czternaście, siedemdziesiąt trzy. Nie wystarczy na czynsz. Muszę zapłacić do piątego. Potem światło do dwudziestego.
Światło jest najważniejsze.
Rozwiążę ten problem nad ranem. Ustawiam budzik na czwartą. Trzeba się wcześniej położyć. Osiem godzin przed czwartą jest dwudziesta. Trzeba doliczyć piętnaście minut, bo tyle zazwyczaj zajmuje mi zaśnięcie. Położę się więc o dziewiętnastej czterdzieści pięć. Ustalone.
« 1 2 3 4 5 »

Komentarze

20 IV 2020   13:17:29

Najbardziej mną wstrząsnęły dwie kanapki z serem topionym na kolację. Toż to prawdziwa zgroza!!!

20 IV 2020   13:49:08

Hmmm, nie rozumiem. Kanapka z serem topionym jest OK.

09 VII 2020   13:17:38

bez serka topionego trudno byłoby przełknąć tę historyjkę

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.