Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 2 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Karolina „Nem” Cisowska
‹Świat Bezcienia›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorKarolina „Nem” Cisowska
TytułŚwiat Bezcienia
OpisAutorka pisze o sobie:
Urodziłam się w 1991 roku, studiuję literaturę brytyjską na UW i pracuję w firmie sprzedającej dobrą kawę jako asystent prezesa.
Moja długa przygoda z Esensją zaczęła się gdy w liceum wysyłałam jej na zmianę wydumane lub makabryczne potworki. Odmowy dotykały mnie tak bardzo, że każdą drukowałam i skrzętnie chowałam. „Świat Bezcienia” mój w Esensji debiut, jest też moją manifestacją przywiązania dla przyjaciela, który ukształtował moje życie literackie – spająka (znanego jako Grzegorz Piórkowski), któremu ją dedykuję.
Zapewne powinnam napisać coś o poprzednich publikacjach. Coś tam było, jeśli chcecie przeczytajcie tutaj: karolina-cisowska.blogspot.com.
Gatunekcyberpunk, SF

Świat Bezcienia

« 1 2 3 4 »
Poznałam, że jestem na Powierzchni po tym, że na ziemi pode mną kładł się cień. Dwa słońca w Systemie, oczy Matki, nigdy nie rzucały cieni. Nie chciała ich symulować – nie te odbicia ludzkich postaci ciągnące się za ludźmi jak balast przywar; nie te wielkie, rzucane przez budynki. Dlatego że byłyby symbolem tego, czego Ona nie widzi, a widziała przecież wszystko. W Realu długich cieni nie było widać, bo ściany, sufit i podłoga jarzyły się jednolitym, mlecznym blaskiem.
Stałam przy moście, pode mną płynęła szeroka rzeka czystej wody, w której odbijały się refleksy słońca. Uderzyła mnie słodycz i ciepło tych barw, których nie było i nie mogło być w Systemie. Mój cień, rozciągnięty i drgający w wodzie pode mną, towarzyszył innemu cieniowi, dłuższemu od mojego, bardziej zdeformowanemu. Tata stał obok mnie. Spojrzałam na niego. Słońce padało mu zza pleców i ciemność gromadziła się przez to w oczodołach. Niepokojący był ten wzrost i zależność oraz fakt, że ja od niego, z jego ciała, i to, że on z mamą i oni dwoje i ja, i my, chociaż każde z nas zupełnie inne, wszyscy razem w jednym domu, jednym pomieszczeniu, innym niż komórka, przestronnym, cienistym, pełnym. A teraz tu pod słońcem z niewiadomych przyczyn i w niewiadomym celu staliśmy razem z tą kukłą ze szmat, która wystawała mu z cienia rzucanego na wodę, deformując go.
– Gotowa? – spytał.
– Tak.
Wyjął zapalniczkę i podpalił kukłę, płomień był ruchliwy, nieprzewidywalny, żywy i głodny, inny od tego, który znałam. Pochłaniał chciwie, odbierając jej formę, a on, tata, cisnął ją taką płonącą daleko w wodę. Obracała się, spadając z bezwładnymi kończynami i ten sposób spadania płonącej wydał mi się straszniejszy niż wszystko, co dotąd widziałam. Wpół tonęła, wpół gasła i zabierała ją, taką bezwładną, woda. Bezsensowna, niezrozumiała ofiara.
– Idziemy? – podał szorstką, ciepłą, dużą rękę. Nie wziął na ręce, a mógł, coś w tej możliwości było. Coś, co ustanawiało stosunki, jakich rozumieć nie mogłam i chyba nie chciałam. Straszne.
Odwróciliśmy się do słońca, tylko jednego. Poraziło oczy i ogrzało twarz, w oddali w niemożliwym oddaleniu, a dotykało ciepłem, jakby było na wyciągnięcie ręki. Wcisnęło oczy w powieki i zatańczyły czerwone płatki. Dmuchnęło w twarz zapachem wilgoci. Zamknęło zmysły.
Wyrzuciło mnie do rzeczywistości dość brutalnie. Głowa wysunęła mi się z hełmu. Migający holoekran informował, że mój limit kredytów na dany dzień skończył się dawno temu. Musiałam przejść z Systemu od razu do zwyczajnego snu w rzeczywistości. Nigdy mi się to wcześniej nie zdarzało, podobno mogło być bardzo niebezpieczne. Bywało, że ludzie się z takich nie budzili. Co by się wtedy stało z ciałem? Automaty zabrałaby je do utylizacji?
– Ayn?
– Obudziłaś się wreszcie – usłyszałam ją z głośnika wbudowanego w poduszkę. – Martwiłam się o ciebie. Co ci się śniło tam, w Systemie po Synestezji?
– Cienie – powiedziałam cicho. – Śniły mi się cienie.
– Jak to? Te na powierzchni? Plamy ciemności, które ciągnęły się za wszystkim po przeciwnej stronie od źródła światła?
Ilustracja: <a href='mailto:irraka@o2.pl'>Adam Rotter</a>
Ilustracja: Adam Rotter
– Tak, można to tak nazwać. Plamy ciemności. Plamy ciemności ciągnące się za wszystkim. Widziałam jakiś absurdalny obrzęd czy ofiarę, byłam dzieckiem, a obok stał osobnik odmiennej płci starszy wiekiem. Powiązany ze mną.
– Powiązany? Jak powiązany? Nie sądzisz, że wiązanie ludzi będącym w różnym wieku i odmiennej płci byłoby szkodliwe i dla ich psychiki, i dla ich skuteczności? Wiesz doskonale, dlatego nas się izoluje.
– Wiem – powiedziałam, uruchamiając komunikator w kabinie higienizującej. – Ale na Powierzchni było inaczej, tyle czytasz, powinnaś wiedzieć.
– Czytam science fiction, to mi nie daje pojęcia o tym, co było naprawdę, a co wymyślił autor.
Milczałam. W końcu westchnęła.
– Lepiej wsiadaj na rower, żeby iść ze mną wieczorem do Speluny, może dowiesz się po Synestezji czegoś więcej. Ja na razie znikam, idę się podpiąć pod wykład o dzisiejszym skażeniu ziemi, hej.
Dopiero teraz, gdy przypomniałam sobie tamten sen, wydało mi się to przygnębiające, że ściany komórki, które mnie otaczają, równe cztery metry kwadratowe, będą pierwszym i ostatnim świadkiem całego mojego życia, mojego dzieciństwa i mojej śmierci. Że nigdy tak naprawdę nie dotknę nikogo, tak jak tam dotykałam tamtego mężczyznę. Przecież jest tylko Matka, tylko jedna i wspólna dla wszystkich, nienamacalna.
Ayn jeszcze nie było. Nie znosiłam, gdy wychodziła akurat wtedy, gdy odpracowywałam kredyty i musiałam się nudzić. Włączyłam sobie sieć jakiejś animacji z podkładem muzycznym i starałam się w międzyczasie opanowywać regułki chemiczne zadane na weekend. Oczywiście musiałam zadbać o siebie, dlatego że skaner był wyjątkowo dokładny, kiedy aktualizował nasze awatary do szkolnej aplikacji, którą miałam niebawem odwiedzić, a nie chciałam, żeby koleżanki odnotowały, że tracę kondycję. W szkolnej aplikacji nauczycielskie boty mogły sprawdzać nasze postępy, dodawać nam otuchy i doglądać nas, a także obserwować nasze relacje społeczne. Ayn twierdziła, że Matka i tak mapuje System, więc wie o nas wszystko, a to w szkole to tylko pozory, ale ja nie sądziłam, że to by się komukolwiek opłacało. Poza tym wtedy prawie każdy obywatel musiałby ponosić odpowiedzialność za jakieś drobne wykroczenia, a życie stałoby się uciążliwe, a System opiera się przecież na dobrowolności i nagradzaniu inicjatywy.
Ayn poznałam na jednym z wykładów. Tego dnia poszłam na informafizykę, bo moje zajęcia prehistorii odwołano z powodu przeciążenia na jednym z serwerów. Byłam tam pierwszy raz i zdziwiłam się, jak mało siedziało tam uczennic i jak głośne potrafiły być w porównaniu z moimi grupami. Dyskutowały z nauczycielką, na co my nigdy byśmy sobie nie pozwoliły, i żartowały ze śmiechem. Ayn siedziała z boku zupełnie osobno i spojrzała na mnie, po czym uśmiechnęła się nieprzyjemnie. Obserwowała mnie przez całe zajęcia i zdawała się mieć ubaw z mojej miny pełnej niezrozumienia, a także z tego, że nie znałam odpowiedzi na żadne pytanie. Czy ona sama była aż tak mądra? Czy zachowywałaby się równie pewnie siebie na zajęciach prehistorii? Tak, chyba tak, takie robiła wrażenie. Na takie wyglądały jej pewne siebie, czarne oczy patrzące z wyższością spod przyciętej równo grzywki. Zaproponowała mi po zajęciach pomoc z informafizyki, a ja przystałam na to, chociaż wtedy wcale mnie jeszcze nie interesował ten przedmiot. I tak dzień po dniu uczyła mnie z każdej dziedziny, jaka istniała, jakby przyjemność sprawiało jej uczenie, aż w końcu skończyłam szkołę średnią i niemal przestałam pamiętać, jak wyglądało życie przed Ayn.
Przed Ayn niby był świat, ale go nie było. Jestem jednostką alfa plus, więc nigdy nie miałam problemów z przyjaciółmi. Byłam gwiazdą syntezatorów prehistorycznych i z odgrywanych tam ról i wygranych czerpałam większość kredytów. Dbanie o sprawność fizyczną było tylko dodatkowym obowiązkiem, a ten dobrobyt nigdy nie wydawał się wystarczający, bo cieszenie się popularnością swoje kosztowało. Miałam swoje wierne fanki, które z mniejszym lub większym zainteresowaniem Powierzchnią zaglądały mi w oczy ze słowami: opowiedz nam, Zel, opowiedz o ludziach żyjących w słońcu, zaśpiewaj nam pieśń mających cienie, naucz nas, jak wyglądały kwiaty, zrób je nam z płaszczyzn, no zrób. A ja uczyłam je i dawałam się głaskać po ramionach i całować za dwuwymiarowymi płaszczyznami tanich atrap roślin i cieszyłam się wiecznie ciepłym blaskiem popularności, a one wierzyły, że kiedyś wstąpię do grona naukowców i być może opuszczę swoją komórkę, i zobaczę, przez mierzące setki metrów peryskopy, powierzchnię skażonej Ziemi. I pewnie by tak było, bo alfy plus rodzą się dla sukcesów, nawet będąc zakochanymi w przeszłości humanistkami. I pewnie by tak było, gdybym nie poznała Ayn.
Teraz też odliczałam godziny, osuwając się w apatię, dopóki nie nadszedł wieczór, który powitałam z ulgą, i nie usłyszałam jej głosu z głównego głośnika zapraszającego mnie do Systemu.
Pojawienie się w nim było jeszcze dziwniejsze niż wyjście z tamtego snu do Realu. Uderzył mnie brak wpływu naniesionych na sufit nieba słońc na wydobywane kolory, a także ich prostota i jaskrawość. Uderzył brak głębi w niebie, brak głębi w widoku przestrzeni przed sobą. Brak starannie odwzorowanej faktury skóry, gdy otarłam się ręką o dłoń Ayn. I ślina w wirtualnych ustach bez smaku, gdy z trudem ją przełykałam, ciężko, jakbym z nią przełykała niezrozumiałą nostalgię. I ruchy innych postaci jak według wyznaczonych schematów. Nic w nich było z naturalnego rozmachu i swobody, z jaką tamten człowiek wyrzucił kukłę do wody. Uwierał mnie mój awatar, jakby zamykał mi się na ciele, a nie stanowił ciało.
– Witaj – powiedziała inna niż zwykle ekspedientka, mrugając niemal po ludzku. – Widzę, że dzisiaj przyprowadziłaś nową koleżankę.
Co?
« 1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Nazywam się Samotność
— Karolina „Nem” Cisowska

***
— Karolina „Nem” Cisowska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.