Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michał Pięta
‹Portret Anny Hals›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Pięta
TytułPortret Anny Hals
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 82, z wykształcenia nauczyciel, z konieczności człowiek wielu zawodów. Miłośnik muzyki, szczególnie w mocnym, gitarowym wydaniu, choć nie tylko. Szczęśliwy mąż i jeszcze szczęśliwszy ojciec, niniejszym tekstem oddający hołd niderlandzkim mistrzom, ze szczególnym uwzględnieniem jednego z nich.
Gatunekhistoryczna

Portret Anny Hals

1 2 3 6 »
Krążył tak kilka minut, zerkając to na obraz, to na siedzącego grzecznie Rajmunda. Był blisko. Był już bardzo blisko, to wszystko zaczynało się składać w logiczną całość. Wystarczyło tylko obrać jako punkt wyjścia obraz i prześledzić tok rozumowania artysty. To nie było proste, lecz na wszelkie świętości, któż miał tego dokonać, jeśli nie profesor Isaac Vanejgen?

Michał Pięta

Portret Anny Hals

Krążył tak kilka minut, zerkając to na obraz, to na siedzącego grzecznie Rajmunda. Był blisko. Był już bardzo blisko, to wszystko zaczynało się składać w logiczną całość. Wystarczyło tylko obrać jako punkt wyjścia obraz i prześledzić tok rozumowania artysty. To nie było proste, lecz na wszelkie świętości, któż miał tego dokonać, jeśli nie profesor Isaac Vanejgen?

Michał Pięta
‹Portret Anny Hals›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Pięta
TytułPortret Anny Hals
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik 82, z wykształcenia nauczyciel, z konieczności człowiek wielu zawodów. Miłośnik muzyki, szczególnie w mocnym, gitarowym wydaniu, choć nie tylko. Szczęśliwy mąż i jeszcze szczęśliwszy ojciec, niniejszym tekstem oddający hołd niderlandzkim mistrzom, ze szczególnym uwzględnieniem jednego z nich.
Gatunekhistoryczna
Praca pochłonęła Rajmunda bez reszty. Swoją obecność w świecie żywych ograniczał w ostatnim czasie jedynie do połykania podstawianych mu pod nos posiłków oraz pospiesznych spacerów do latryny, choć po prawdzie większość spraw fizjologicznych załatwiał do chowanego za zasłoną nocnika. Żal było marnować czas i żal odrywać się od zajęć, rozpraszać tak potrzebne w tym co robił skupienie. Tego, skąd na zabałaganionym stole brały się miski i talerze, ani też dlaczego stale dopełniany nocnik każdego ranka okazywał się pusty, zupełnie nie zauważał. Plącząca się co jakiś czas po pracowni Greta była mu najzupełniej obojętna, mimo że prędzej zabiłby, niźli przyznał, iż prowadząc ją przed ołtarz miał w sercu cokolwiek innego, niż najszczersze uczucie. Po prostu pracował. A była to praca istotna i trudna.
Greta serdecznie nienawidziła pracowni męża, samotni pełnej nieładu i niechlujstwa, tak dalece niezbędnej każdemu synowi Marsa, a już zwłaszcza artyście. Za każdym razem wdzierała się tam niemal przemocą – i załamywała ręce, widząc jak Rajmund odległy jest od tego co tu i teraz, od tego, co dla niej stanowiło sedno życia. Nie kryła, że uważa pracę męża za bliżej niesprecyzowaną fantasmagorię, której nie deprecjonowała bez reszty tylko dlatego, iż wychowała się w szanującej tradycję rodzinie. Lecz Bóg jeden raczył wiedzieć, ile zostało w niej cierpliwości, aby tego osądu nie zrewidować.
Póki co, Greta krzątała się jeszcze pomiędzy Rajmundem pochylającym się w zasępieniu nad sztalugami zastawionymi portretami obcych jej ludzi, Rajmundem porównującym w nabożnym skupieniu dwa rozbełtane na palecie kleksy tego samego koloru, a Rajmundem, który po raz enty świdrował wzrokiem korespondencję, napływającą doń w ostatnim czasie w podejrzanych ilościach. Póki co wytrzymywała jeszcze całe to wariactwo. Póki co.
Szczęściem dla Grety, Rajmund był już niemalże u celu. W zasadzie ostatnio częściej niż pracą zajmował się rozmyślaniem nad sztuką w ogóle, nad teorią, filozofią piękna. Pisma, które tak gęsto wymieniał z Vanejgenem, były niezwykle inspirujące. Mimo niezgody w kwestiach priorytetowych, Rajmund nie mógł odmówić podłemu staruchowi, jak w duchu nazywał Vanejgena, ogromnej wiedzy, zaskakującej świeżości spojrzenia oraz czegoś, co można by określić mianem „interpretacyjnej ekwilibrystyki”. Artystyczny świat Rajmunda był mętlikiem skrajnie różnych fascynacji, a z listów Vanejgena przebijało rzeczowe i uporządkowane spojrzenie na sztukę, pewność siebie, swoista statyczność, lecz nie skostniała i sztywna, a w zagadkowy sposób intrygująca i ciekawa. Tak, to że z profesorem Vanejgenem punktów stycznych odnośnie pojmowania sztuki znajdą niewiele, Rajmund wiedział już te siedem lat temu. Teraz jednak, miast się, jak wtedy w Akademii, zżymać, w obliczu wprowadzanego w czyn zamiaru uznawał ten fakt za nader zabawny. Taki dysonans dodawał całości niezbędnej pikanterii. Wzbogacał smak, jak szczypta drogiej, wschodniej przyprawy.
Odłożył skreślony eleganckim pismem list na niemały stosik i w geście błogiego rozmarzenia splótł na potylicy dłonie. Przed nim, na stole, wylądował talerz. Gulasz z soczewicą, taki jak lubił. Spojrzenie żony, która z jakiegoś powodu zatrzymała się przy nim, pełne było bezradnego politowania, które zwyczajowo rezerwuje się dla ludzi dotkniętych przez los tak dotkliwie, iż w żaden sposób nie można im pomóc. Rajmund nie odezwał się ani słowem, powiódł jednak wzrokiem za jej kibicią, gdy oderwawszy się od stołu, ruszyła w zwinny tan między sztalugami. Potrzeba wprowadzenia do pracowni najmniejszego choćby elementu ładu musiała być w niej ogromna. Zdumiewające. Chyba właśnie dlatego tak bardzo ją kochał. I z pewnością dlatego tak wielką dziurę w brzuchu wierciła świadomość, że tak ją zaniedbał. No bo cóż, sprawę należało nazwać po imieniu.
Zaniedbał żonę, fakt, lecz robił to dla nich przecież. Dla ich przyszłości i szczęścia. Czy mogła to zrozumieć? Czy mogła pojąć choć cząstkę siły, która zmotywowała Rajmunda do niemoralnego przecież występku? Nie. To nie ulegało najmniejszej wątpliwości. Greta była urodziwą, charakterną i mądrą doświadczeniem pokoleń kobietą, lecz o świecie sztuki pojęcia nie miała nawet bladego. Wobec największej namiętności Rajmunda pozostawała niczym drewniany kloc. Niewzruszona i tępa. A on o dziwo nie miał jej tego za złe, doskonale zdając sobie sprawę z faktu, jak zgubne jest szukanie muzy w kobiecie, która cię karmi i ubiera. Na tym zaś polu Greta nie miała sobie równych. Jej gulasz z soczewicą był doprawdy wyborny.
Zerknął w jej stronę, kiedy opuszczała pracownię. Co jasne, udała, że tego nie dostrzega. Zabawne. Mina jej się zmieni, jak tylko pojawią się pieniądze, wiedział o tym, znał kobiety. Dla niego pieniądze były istotne jedynie o tyle, iż nie będzie już musiał martwić się o wszelkie niezbędne w malarskim fachu przybory, a to wobec sum, którymi planował w najbliższym czasie obracać, stanowiło grosze. Dla niego liczyło się coś zupełnie innego. Coś, co nie ma wymiaru ni wagi, a jest dla noszącego w sercu zadrę mężczyzny rzeczą najistotniejszą. Zemsta.
Poza tym znów będzie mógł malować dla wybranych, dla najwybitniejszych, dla znawców. Czyli tak, jak zawsze tego pragnął.
• • •
Rajmund z początku nie wiedział, gdzie się z Vanejgenem spotkać. Należący do teściowej dom, w którym mieszkał wraz z Gretą, z oczywistych powodów nie wchodził w rachubę. Prywatność należało chronić w pierwszym rzędzie, absolutne minimum jeśli idzie o odsłanianie prawdziwego oblicza. Na miejsce oględzin, które – w zależności od powodzenia dzisiejszego spotkania – planował na dzień jutrzejszy lub pojutrze, upatrzył sobie zaciszny kącik w podmiejskiej willi należącej do szwagra. Górny pokój w fantazyjnej, przylegającej do domu wieży. Pomieszczenie z przestronnymi, zapewniającymi doskonałe światło oknami, które z każdej strony wychodziły na stapiające miasto z okolicą ogrody dzielnicy Staat. Tak, to była doskonała lokalizacja. Tu nic więcej nie było potrzeba. Lecz pierwsze spotkanie? Inauguracja znajomości? W dobrym guście było miejsce publiczne, którym okaże jasność intencji, lecz jednocześnie ustronne, tak, aby zapewnić poczucie, że intymny charakter spotkania takim właśnie pozostanie. I tu naprzeciw oczekiwaniom Rajmunda wyszedł park miejski Vincenes.
O Laretcie mówiło się często, iż jest miastem zakochanych, a o parku Vincenes, że jest tego miasta sercem. Rozległy, kipiący bujną zielenią, pełen zacisznych, pysznie rozplanowanych zakątków, które dla potrzeb Rajmunda stanowiły pierwszorzędną lokację. Uzbroiwszy się zatem w umówiony, zapewniający rozpoznanie rekwizyt, oczekiwał Vanejgena w wyznaczonym miejscu i o wyznaczonym czasie. W samo południe, przy ławeczce nieopodal stawu Lente. Tu, jeśli Bóg pozwoli, wiedzieć o ich spotkaniu będzie tylko para łabędzi, prężących dumnie szyje na marszczonej lekkim wiatrem tafli. I tak właśnie powinno pozostać, tak byłoby dla Rajmunda najlepiej.
Vanejgen pojawił się o czasie. Jak niegdyś elegancki, dystyngowany, niemal wytworny. Nie zmienił się wiele, nie postarzał ani o ułamek chwili. Mimo że starszy od Rajmunda co najmniej o lat trzydzieści, wciąż przewyższał go pod każdym względem, jakim tylko można było mierzyć mężczyznę. Szlachetne, surowe oblicze, orli nos, siwizna na skroni. Postawa, ton, gest, wszystko nienaganne, bez zarzutu. I ten głęboki, pewny swego głos.
– Witam, panie Meegeren – przywitał się krótko. Wpięta w kamizelkę, wyobrażająca kwiat tulipana brosza oraz rzeźbiona w kształt głowy lwa gałka laski wykluczały omyłkę. – Niezmiernie miło wreszcie się z panem spotkać.
– Witam i zapraszam. – Rajmund wskazał ławeczkę, skrytą uroczo pośród kwitnących krzewów róży. Na wstępie chciał zażartować, obdarzyć przybysza miłym komplementem, błysnąć erudycją, która przełamałaby lody nieuchronnie towarzyszące takiemu spotkaniu, lecz koniec końców stać go było jedynie na tyle. Nie spodziewał się, że widok Vanejgena zrobi na nim aż takie wrażenie. Podły staruch, cholera jasna, podły staruch. Dla wszystkich innych to Isaac Vanejgen, szanowny profesor Królewskiej Akademii Sztuki, znawca malarstwa, doskonały teoretyk, pedagog, krytyk i Bóg wie kto jeszcze, lecz dla Rajmunda tylko i wyłącznie podły staruch. Bezczelny, nieliczący się ze zdaniem innych mądrala, który jednym pobieżnym osądem złamał zapowiadającą się wybornie karierę młodego pana Meegeren. Jednym słowem skazał go na banicję do świata nieudolnych kopistów, czwartorzędnych malarzy łownych zwierząt oraz pozbawionych cienia indywidualizmu wytwórców odpustowych malowideł. Tak, dzień, w którym profesor Vanejgen skrytykował sztukę Rajmunda, uznając jego talent za zdolny jedynie do naśladownictwa, był chwilą zwrotną w życiu młodego malarza. I był to zwrot w najmniej pożądanym przez niego kierunku.
Nieprzychylna opinia, wystawiona przez tak wytrawnego znawcę, oznaczała bowiem formalne odrzucenie przez świat marszandów, bogatych mecenasów i krytyków sztuki. A Rajmund, jeśli nie mógł malować dla największych, nie chciał malować wcale. Przekonanie o posiadanym talencie, w przeciwieństwie do Vanejgena, żywił bowiem głębokie.
1 2 3 6 »

Komentarze

14 VI 2014   13:01:44

Dobrze się czytało. Z przekonywującego opisu interpretacji obrazu widać że autor ma pojęcie o malarstwie. Ale zakończenie jakieś kiepskie. Tak jakby autorowi zabrakło pomysłu jak to zamknąć i uciął na chybcika. Chyba, że ciąg dalszy nastąpi.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.