Wszyscy odruchowo ścisnęli broń, choć nikt nie zaatakował. Po chwili ujrzeli to, co wskazywał im drwal. Tory, a dokładniej ich drewniane podkłady były całkowicie porozrywane.
Akcja „Smętek”
Wszyscy odruchowo ścisnęli broń, choć nikt nie zaatakował. Po chwili ujrzeli to, co wskazywał im drwal. Tory, a dokładniej ich drewniane podkłady były całkowicie porozrywane.
Mirosław Bregin
‹Akcja „Smętek”›
WASZ EKSTRAKT: 0,0 % |
---|
Zaloguj, aby ocenić |
---|
|
Autor | Mirosław Bregin |
Tytuł | Akcja „Smętek” |
Opis | Autor pisze o sobie: Rocznik ’84, z wykształcenia historyk, z zawodu przedstawiciel handlowy. Mieszkaniec Krakowa o statusie metojka. Zainteresowany pograniczem historii i fantastyki ze wskazaniem na tą pierwszą. Nie gardzi też klimatem dystopicznym. Dotąd pisał głównie do szuflady co jednak planuje zmienić. Kiedyś. Nie licząc dwóch tekstów na łamach serwisu portalliteracki.pl, „Akcja ’Smętek’” jest jego właściwym debiutem. |
Gatunek | groza / horror, historyczna |
– Patrzcie, ma rozszarpane całe gardło – zauważył rudowłosy mężczyzna stojący najbliżej. – O, i brzuch cały rozpruty. Matko Bosko… Flaki wszystkie na wierzchu.
Na skraju ciemnego lasu, spowitego jeszcze poranną mgłą, stało pięciu mężczyzn. Wszyscy byli w średnim wieku, ubrani w podniszczone robocze stroje. Sami cywile. Jeden z nich, w dziwacznych miedzianych okularach, przyklęknął nad ciałem ofiary.
– Tak. Dokładnie tak samo, jak było z innymi – stwierdził eksperckim tonem.
– Biedny chłop! – zauważył inny. – Ktoś z was go znał?
– Tylko trochę – dodał kolejny, najmłodszy z nich. – Wołali go Jaśko. Przyjechał niedawno, z ostatnim transportem. Pochodził spod Lidy. Zamieniłem z nim może parę zdań. Boże kochany, toż mówił, że dwie pacyfikacje przeżył, raz uciekł z wywózki, w lesie był, Szkopy nigdy nawet go nie drasnęły, a teraz tak skończył. Biedak.
– I co teraz? – spytał poważnie okularnik. – Który to już trup? Dziesiąty? Jedenasty?
– Może za wcześnie przybyliśmy? – zauważył kolejny. – Ewidentnie nie jest tu bezpiecznie.
– Ale co wy też opowiadacie – zganił ich rudzielec. – Myślicie, że to ludzka robota? To wygląda na jakieś zwierzę. Wilka, niedźwiedzia…
– A może wiewióra? – prychnął okularnik. – Ciekawe, jakie zwierzę tak mu ręce skrępowało?
Istotnie, ręce martwego Jaśka nosiły ślady po więzach.
– Patrzcie tu! – przerwał im inny mężczyzna, pokazując ślady na ziemi. – O żeż kurwa! Przy innych tego nie było!
Wszyscy spojrzeli na wskazane miejsce i patrzyli tak przez dłuższą chwilę, nie wiedząc co powiedzieć. Gdzieś w oddali rozległo się wyjątkowo nieprzyjemne pohukiwanie sowy.
– Nic tu nie wymyślimy. Trzeba naczelnikowi powiedzieć, niech zdecyduje co robić – oznajmił wreszcie okularnik, po czym rzucił na odchodnym: – Zabezpieczcie jakoś te ślady!
– Ale pocośmy się tu zebrali? – Siwobrody staruszek wyglądał na zaspanego. Raz po raz ziewał przeciągle.
– Żeby radzić, do kurwy nędzy! – Naczelnik chodził po pokoju wachlując się starą gazetą. Od dawna już nie widział świeżej prasy. Był to człowiek w średnim wieku, lekko łysawy, niski i przy kości. Jego twarz zdobiły sumiaste wąsy, a w tej chwili także i krwiste rumieńce. Był wściekły.
I miał do tego prawo.
Jaśko stanowił już jedenastą ofiarę tego rodzaju w jego gromadzie, a byli tu niecałe pół roku. Tyle czasu minęło od kiedy przybyli pierwsi osadnicy, zajmując na poły pustą, poniemiecką wioskę. Była to odosobniona osada, położona głęboko w lasach, z nielicznymi drogami dojazdowymi. Wcześniej dość ludna, teraz liczyła nie więcej jak stu mieszkańców, z czego i tak połowę stanowili jeszcze ci ze Szkopów, którzy nie uciekli lub których nie wysiedlono. Póki co.
– A nad czym tu radzić, Chromala? – odezwał się smętnie siwobrody staruszek. Obok niego w pomieszczeniu był jeszcze okularnik.
– Nad tym co robić! – wrzasnął naczelnik Chromala.
– Trzeba ściągnąć wojsko i tyle – odezwał się spokojnie okularnik. Potem, zapaliwszy papierosa, dorzucił: – Najlepiej ruskich. Wprawione. Raz dwa zrobią porządek.
Naczelnik pokręcił głową bez entuzjazmu.
– Dałem już znać do naszych, do komendanta garnizonu w powiecie, żeby przysłał trochę żołnierzy, ale odpowiedział mi, że oni nie są od łapania agresywnych zwierząt po lasach i że mają pełne ręce roboty z dywersantami.
– A to może właśnie ich robota? – wtrącił siwobrody.
– Kogo?
– No dywersantów, w końcu oni sami się podają za ten… No jakżeż oni to mówią?
– Werwolf, dziadku. Werwolf – podpowiedział okularnik.
– No Werfolw, Werfolw – powtórzył starzec. – To po ichniemu wilkołak. Tak?
– Tak. Ale przecież nie ma śladów po kulach – odparł okularnik. – Chyba nie wierzycie, że rzucają się na naszych z zębami i pazurami? Wilkołakami to oni się tylko nazywają, dla postrachu. Chyba nie myślicie, dziadku, że…
– Mówił mi komendant, że nasze lasy są już wolne od dywersantów – przerwał mu naczelnik – że tylko na zachód od nas bardziej dokazują, że u nas czysto.
– Ładnie mi czysto! – staruszek aż podniósł głos. – Od kiedy tu przybyliśmy ciągle ktoś ginie. Nic tylko Werfolw.
– Z jedenastu zabitych czterech to Niemcy – zauważył okularnik. – Swoich by zabijali?
Na moment zapanowała cisza, przerwana ponownie przez staruszka, który odezwał się cicho i nieśmiało:
– Mówią ludziska, że to pruski diabeł nie dozwala, by te ziemie w polskie poszły ręce. Ej, stary ten diabeł, krzyżacka psia jucha. Broni swoich. Smętek, tak go wołają.
– Przecież mówiłem, że i Szkopów to coś zagryza – powtórzył z irytacją okularnik.
Staruszka widocznie to nie przekonało, bo beztrosko dodał:
– Widać na ślepo bije.
– Dajcie spokój! – Naczelnik machnął ręką ze złości. – Radzić żeście tu przyszli, dziadku, a nie, jak baba, bajać. Dwudziesty wiek mamy, a wy mi tu o…
Urwał jednak w pół zdania, po czym ściszonym głosem spytał sam siebie:
– A może jednak by tak po księdza posłać?
– Toć dobre! – parsknął okularnik uderzając się ręką po udzie. – Ciekawe, gdzie wy księdza teraz znajdziecie? Najbliższy chyba w Sznejdemul, tfu… w Pile chciałem powiedzieć. Ale to szmat drogi i administracyjnie nie nasz rejon. Zresztą chyba się domyślacie, jak by w powiecie zareagowali.
– Tak tylko powiedziałem… – Naczelnik zawstydził się, szybko wycofując się z pomysłu. – Przecież ja partyjny.
Staruszek poruszył się, jakby właśnie obudził się z półsnu.
– Co wy to opowiadacie? Przecie za borem, na Przesiece jest ksiądz, no jak mu tam… ten co naszych chował.
– Müller. Pastor Müller.
– No właśnie. Luter bo luter, ale ksiądz.
– Dziadku, wy to ciągle śpicie czy co? Nic nie wiecie co się wokół dzieje! – Naczelnik westchnął, spoglądając znacząco na okularnika. – Przecież tego Müllera już miesiąc temu deportowali do Rajchu razem z wszystkimi Frycami, co na Przesiece mieszkali.
– A tegom nie wiedział – starzec wytłumaczył się grzecznie, po czym znowu popadł w odrętwienie.
W izbie zapanowała cisza, przerwana po chwili przez naczelnika.
– A może tak przeczekać. Może samo ustanie?
Okularnik aż się zagotował.
– Mogę ci zaraz powiedzieć, co ci może samo ustać! – Parsknął, po czym dodał kpiąco: – Samo ustanie. Dobre sobie! A do tego czasu to coś wszystkich nas, kurwa, pozagryza!
Po czy stanowczym głosem stwierdził:
– Nic tu nie wymyślimy. Musisz dać znać do powiatu, do starosty i Urzędu Bezpieczeństwa!
Naczelnik westchnął. Obaj jego doradcy spojrzeli na niego z lekkim zdziwieniem. Odnieśli wrażenie, jakby nie było mu to w smak. Chromala wreszcie podrapał się po łysinie, po czym ruszył do sąsiedniej izby, rzucając na odchodnym:
– No, jak nie ma innej rady to nie ma. Idę dzwonić, módlmy się, żeby telefon znowu nie nawalił.
Dwa dni później przyjechało sześciu funkcjonariuszy powiatowego ubepu, czyli Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego. Zjawiło się ich aż tylu na skutek telefonu naczelnika, który przedstawił całą rzecz tak, jakby co najmniej miało dojść do kontrrewolucji albo kolejnej wojny światowej. Agenci przejrzeli listę zabitych, obejrzeli jeszcze niepochowane ciało ostatniego z nich, zrobili zdjęcia śladów, po czym zaczęli się zbierać z powrotem. Nie zbagatelizowali oczywiście sprawy. Zwłaszcza rany na ciele świętej pamięci Jaśka spod Lidy oraz tropy znalezione w jego pobliżu zrobiły na nich spore wrażenie. Zupełnie jednak nie wiedzieli, co z tym zrobić. Przesłuchiwać całą osadę? Zamknąć wszystkich pod obserwacją? A jeśli to nikt z mieszkańców? Ofiary znajdowano w pobliżu lasu, więc prawdopodobnie zabójca tam się czaił. Ale niepodobna było iść przeczesywać ten teren. W miejscowych lasach, zawsze trudno dostępnych i nieprzyjaznych, leżała dodatkowo trasa wielkiego pasa umocnień i zasieków, Pommernstellung, słynny Wał Pomorski, a raczej jego powojenne pozostałości. Nawet po jego przełamaniu pełno było tam min, pułapek, niewypałów. Jak się więc tam zagłębiać?
A korekta i redakcja śpią sobie w długi weekend, to i takie kawałki wchodzą na główną stronę.