Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 26 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mirosław Bregin
‹Akcja „Smętek”›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMirosław Bregin
TytułAkcja „Smętek”
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik ’84, z wykształcenia historyk, z zawodu przedstawiciel handlowy. Mieszkaniec Krakowa o statusie metojka. Zainteresowany pograniczem historii i fantastyki ze wskazaniem na tą pierwszą. Nie gardzi też klimatem dystopicznym. Dotąd pisał głównie do szuflady co jednak planuje zmienić. Kiedyś. Nie licząc dwóch tekstów na łamach serwisu portalliteracki.pl, „Akcja ’Smętek’” jest jego właściwym debiutem.
Gatunekgroza / horror, historyczna

Akcja „Smętek”

« 1 6 7 8 9 10 »

Mirosław Bregin

Akcja „Smętek”

– A po co ci to wiedzieć?
Tamten uśmiechnął się dziwnie.
– Ciekawość, panoczku.
– Ja też jestem ciekawy. – Farel zaskrobał łyżką po dnie miski. – Powiedz swoje słowo, a ja powiem moje.
– A co chcesz wiedzieć, panoczku?
– Coś za człowiek? Co tu robisz?
– O panoczku, przed wojną to ja byłem ho, ho… Stare dzieje. – Myśliwy machnął ręką. – A potem Antychryst nastał, a mnie tu zamknęli. Istne piekło. Tak, tak, panoczku… A teraz? Trwam tu i walczę z pomiotami Antychrysta.
– Tu był obóz?
– Można tak rzec panoczku. Tu tworzyli te diabły. Ludzie w białych kitlach. I czarnych maskach. Z czarnymi świecami.
Farelowi stanął przed oczyma obraz lekarzy. Czytał w gazetach o tym, co działo się w kacetach. Kim byli jednak ludzie w czarnych maskach, ze świecami?
– Robili tu eksperymenty medyczne?
– Medyczne, albo bardziej magiczne… Aż strach gadać, panoczku.
– Tworzyli ich z więźniów?
– Tego nikt nie wie. Był taki obrzęd, cuda się działy, ale jeśli ludzi do tego brali, to tylko swojego pochodzenia, panoczku. Tylko.
– Dlaczego?
– Bo tylko tacy byli godni stania się prawdziwymi nadludźmi. Ale coś im się popieprzyło i wyszło to, co wyszło.
Vril – Farel przypomniał sobie teraz dziwaczne słowo przed bunkrem.
– Ano vril, tfu. Takie miano diabelskie.
– No dobrze, ale kim oni są?
– Rzekłem już panoczku. To diabły.
Farel przewrócił niezauważenie oczami. Zrozumiał, że nic więcej już na ich temat się nie dowie.
– Można z nimi jakoś walczyć? – spytał. – Strzelaliśmy do nich, ale kule się ich nie imają.
– Imają, panoczku, imają, ino szybkie skurwysyny są. Jak to diabły. Trzeba tylko się zasadzić, zaczaić, ukryć, ja tak kilku już ustrzeliłem. Na moje oko trzy sztuki zostały. Ale wyście w sam środek ichniejszego gniazda, jak nie przymierzając w gówno, wleźli. Rabanu narobili. To i się rzuciły na was.
Farel odstawił pustą miskę. Czuł, że posiłek pokrzepił go tylko w niewielki sposób. Ból w ramieniu nasilał się. A więc są śmiertelne. Można je zabić.
– A te wszystkie trupy? – myśl o ofiarach ze skrępowanymi rękami zakołatała w jego głowie. Podejrzliwym wzrokiem spojrzał na myśliwego.
– Mówiłem przecież, panoczku, że wszystka zwierzyna pouciekała. A diabły są głodne. Już wcześniej, gdy obóz jeszcze działał, widziałem, jak karmili je ludźmi. Teraz pewnie robią to samo. Wiem, że Niemce z obozu gdzieś tu się kryją w pobliżu. Dalej widać nad nimi stróżują. I dokarmiają.
– Sonnenbruch, skurwysyn! – Farel omal nie krzyknął.
– O, znam tego ptaszka, panoczku. – Mężczyzna spojrzał chłopakowi prosto w oczy. – Wiem, co ten sukinsyn robił.
– Potrzebuję waszej pomocy, obywatelu. – Farel powiedział to cicho. Niemal błagalnym tonem.
• • •
Popędzali wierzchowce bez litości, mając za nic chłostające je gałęzie. Jeźdźców też chłostały. Nie ma rady. Nie ma czasu. Jechali tą samą drogą, którą poprzednio myśliwy wiódł Farela. Gdy ponownie znaleźli się w miejscu, gdzie pierwszy raz się spotkali, nie zatrzymali się ani na chwilę. Czujnie rozglądając się na boki skierowali konie w stronę linii kolejowej, prowadzącej od bunkra do osady. Wierzchowiec myśliwego wydawał się być niestrudzony, za to koń Farela, niezwyczajny do takich eskapad, mimo ponagleń jeźdźca coraz wyraźniej zwalniał swój bieg. Byli już jednak bliżej niż dalej. Wreszcie, ostatkiem sił, doczłapali do osady.
Przywitała ich złowroga cisza, choć zarazem dało się wyczuć, że wieś nie opustoszała. Wyglądało na to, że wszyscy pochowali się w domach. W końcu jednak wzrok Farela napotkał małego chłopca stojącego za płotem.
– Gdzie wszystkich wywiało? – spytał zsiadając z konia.
– Bojom się, pse pana – odparł chłopiec nawet na niego nie patrząc. Za to myśliwemu przyglądał się z ogromną ciekawością.
– Mówi się obywatelu, zresztą nieważne – sam zdziwił się, że w takiej sytuacji zwraca uwagę na językowe niuanse. – Czego się boją?
– Pan Stach psybiegł ledwo zyw, pse pana. Powiedział, zeście wsyscy zginęli, pse pana, i że diaboły go gonią i całą nasą osadę zezrą. – Chłopiec był zupełnie odporny na pouczenia, do tego ewidentnie seplenił. – Teraz lezy bez psytomności.
– A ty czemu się nie schowałeś?
– Ja się nie boję.
Farel spojrzał na niego z wyrazem politowania na twarzy.
– Gdzie naczelnik?
– U siebie, pse pana. – Chłopiec pociągnął zakatarzonym nosem – Ale nacelnik tes się schował pse pana.
– Mówi się… A zresztą – Farel machnął ręką i ruszył przed siebie. Myśliwy poszedł za nim.
Domostwo wójta też wyglądało na opuszczone. Czyżby i on poddał się panice? Zresztą to nieistotne. W tym momencie myśli Farela zaprzątało coś innego. A raczej ktoś. Esesman, którego więzili. Co prawda raz już go przesłuchiwał i niczego się nie dowiedział, ale teraz żarty się skończyły. Za wszelką cenę dowie się od niego prawdy o całym tym pieprzonym gównie, które żyje w lesie. Choćby miał go zatłuc na śmierć.
Z tym postanowieniem ruszył w kierunku piwnicy. O dziwo drzwi do izby, gdzie go trzymali były uchylone. Chyba nie uciekł? Przypomniał sobie jednak, że zostawił go mocno przywiązanego do krzesła. Zostawił więc konie pod opieką myśliwego, otworzył szerzej drzwi i wszedł do środka.
– Stój! – wrzasnął ktoś za jego plecami, po czym ten sam głos dodał zaraz – A, to ty. Już myślałem, że to te stwory. Stach przybiegł tu pół godziny temu. Mówił, żeście zginęli, że…
– Tak, wiem. – Farel, mówiąc to, miał już wzrok utkwiony w postaci Sonnenbrucha. Pomimo mroku szybko dostrzegł jego sylwetkę. – Zostaw nas samych, Chromala. Za drzwiami czeka mój człowiek. Tylko nie przestrasz się go.
Gdy tylko został sam na sam z więźniem, od razu zdjął mu knebel. Po pierwszych paru pytaniach zadanych esesmanowi wiedział, że tak jak poprzednio nie wskóra zbyt wiele. Na konwejera nie było czasu, bicia próbował już wcześniej. W końcu wpadł na pomysł powbijania mu gwoździ pod paznokcie, zwłaszcza, że pod ścianą dostrzegł leżący młotek. Po wyobrażeniu sobie jednak tej czynności omal nie zwymiotował. Jestem, kurwa, za słaby do tej roboty, pomyślał. Od razu jednak nasunęło mu się rozwiązanie. Przecież nie przyszedł tu sam. Ma ze sobą typa, który wygląda na takiego, co nie miewa zahamowań.
Myśliwego nie trzeba było prosić. Kiedy wszedł do środka, spojrzał na Sonnenbrucha spode łba. Niemiec w pierwszym odruchu popatrzył na niego ze zdziwieniem pomieszanym z przestrachem. Widok przybysza wywołał w nim spore emocje. Faktycznie, myśliwy wygląda na wariata-sadystę, pomyślał Farel, po czym rzucił do niego:
– Tam jest młotek. – Następnie dodał, zwracając się do Sonnenbrucha: – Zaraz zrobimy ci taki manikiur, że weterani z całego SS będą ci zazdrościć.
Myśliwy podniósł narzędzie. Farel zaczął szukać na podłodze gwoździ, już sięgał po nie ręką, gdy Niemiec niespodziewanie się odezwał.
– Nie pothrzeba. Będhę mhówił.
• • •
Farela zdziwił początkowo fakt, że esesman tak niespodziewanie zaniechał oporu, choć istotnie na samą myśl o wbijaniu gwoździ pod paznokcie każdy mógł się załamać. Zwłaszcza w połączeniu z widokiem myśliwego-wariata, stojącego już w gotowości, by przystąpić do dzieła. Opowieść Sonnenbrucha nie była długa. Łamaną polszczyzną powtórzył to, co w swoich słowach, branych przez Farela za wariacki bełkot, usiłował wcześniej wyjaśnić myśliwy. Mówił o obozie, o tajnym ośrodku badawczym prowadzonym tam przez Towarzystwo Vril, co do którego nawet on sam nie znał szczegółów. Z typowym dla wszystkich byłych funkcjonariuszy przekonaniem twierdził, że niewiele wiedział, w niewielu rzeczach brał udział, że tylko wykonywał rozkazy… Co do samego towarzystwa, wiedział, że w Niemczech działało od co najmniej pół wieku, a samo pojęcie „vril” tyczyć się miało przyszłej, idealnej rasy. Nadchodzącej rasy, zwiastowanej przez pisarza Bulwer Lyttona, przez madame Bławatską i wielu innych. Doskonałych, długowiecznych, dysponujących mocą, o jakiej nie mogły śnić żadne żywe istoty na ziemi. Prawdziwi nadludzie. Marzenie Tysiącletniej Rzeszy. Korzystając z wojennej zawieruchy, tu, w głębokich nadnoteckich lasach, przy pomocy medycyny, techniki i wiedzy, w tym tej tajemnej, zaczęto wprowadzać plan w życie. Wstępne doświadczenia wykonywano na niemal nieograniczonych podludzkich zasobach. Te właściwe już na czystej krwi Nordykach. Sonnenbruch nie wiedział, lub przynajmniej twierdził, że nie wie, czy byli to więźniowie kryminaliści czy ochotnicy. Zresztą nie było to istotne.
« 1 6 7 8 9 10 »

Komentarze

11 XI 2014   04:26:42

A korekta i redakcja śpią sobie w długi weekend, to i takie kawałki wchodzą na główną stronę.

29 XII 2014   14:34:24

Niezłe. Chciało się doczytać do końca. Zwrot akcji w końcówce pierwszorzędny, ale na zakończenie trochę za łatwo poszło głównym bohaterom. Jedyna wątpliwość jaka mi się nasuwa, to że dziwnie się czułem kibicując UBowcom, ale widać takie czasy...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.