Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 29 czerwca 2024
w Esensji w Esensjopedii

Mirosław Bregin
‹Akcja „Smętek”›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMirosław Bregin
TytułAkcja „Smętek”
OpisAutor pisze o sobie:
Rocznik ’84, z wykształcenia historyk, z zawodu przedstawiciel handlowy. Mieszkaniec Krakowa o statusie metojka. Zainteresowany pograniczem historii i fantastyki ze wskazaniem na tą pierwszą. Nie gardzi też klimatem dystopicznym. Dotąd pisał głównie do szuflady co jednak planuje zmienić. Kiedyś. Nie licząc dwóch tekstów na łamach serwisu portalliteracki.pl, „Akcja ’Smętek’” jest jego właściwym debiutem.
Gatunekgroza / horror, historyczna

Akcja „Smętek”

« 1 4 5 6 7 8 10 »

Mirosław Bregin

Akcja „Smętek”

Wszyscy odruchowo ścisnęli broń, choć nikt nie zaatakował. Po chwili ujrzeli to, co wskazywał im drwal. Tory, a dokładniej ich drewniane podkłady były całkowicie porozrywane. Wyglądały jakby przeorał je olbrzymi pług. Powyrywane i pogniecione, same powyginały też szyny czyniąc je zupełnie nieprzejezdnymi.
– Musiał przejechać tędy Schwellenpflug! – wyjaśnił Profesor. – „Pług podkładowy”, maszyna do zrywania torów. Mówią na to też Schienenwolf, „wilk kolejowy”.
– Dziwne, że użyli go tutaj, w lesie – zauważył Stach. – Tory aż do osady nietknięte, a tu, w środku lasu zrywali?
– Tak, to faktycznie dziwne – przyznał Profesor. – Zwłaszcza że tory niszczy się na głównych magistralach albo na szlakach przemysłowych, a nie w takiej głuszy!
Zwiększyli tempo. Dalej szli w milczeniu, rozglądając się uważnie na wszystkie strony. Las stawał się coraz ciemniejszy. Bił też od niego coraz większy chłód, zmuszając tych, którzy wcześniej zrzucili płaszcze, by włożyli je ponownie. Jakuba przeszły ciarki, nie lubił lasu i zimna. Zbyt wiele miał z tym do czynienia przez ostatnie lata. Brrr, aż wzdrygnął się na samo wspomnienie.
Przez pierwszą godzinę szli dość raźnym krokiem. Potem już dużo wolniej. Wreszcie zobaczyli to, czego szukali. Najpierw wśród leśnych cieni Dobrzyński zauważył resztki ogrodzenia z drutu kolczastego. Początkowo wyglądało jak zupełnie rozwalone, później jednak stało się jasne, że zrujnowana jest tylko jego część. W niektórych miejscach stało właściwie nienaruszone. Linia ogrodzenia mieszała się z lasem, bowiem gęsto rozsadzone drzewa rosły zarówno przed, jak i za drutami. Wszystkim skojarzyło się to jednoznacznie. Czyżby obóz? Ta myśl przemknęła przez wszystkie głowy. Nie mieli jednak czasu zastanawiać się nad tym dłużej. Zresztą, nie musieli. Za ogrodzeniem, w odległości stu, może dwustu metrów od niego, znajdował się cel ich wędrówki. Bunkier. I nic poza nim. Żadnych baraków czy innych budynków. Tylko szary, posępny, dość duży, aczkolwiek zupełnie zwykły bunkier stojący samotnie pośrodku otoczonej drzewami polany. A więc nie obóz? Tylko po co to ogrodzenie?
– Osobliwa forma wzmocnienia obrony – skwitował okularnik. – Tak jakby sam bunkier nie był wystarczająco niedostępny.
– To prawda, zupełnie nielogiczne – dodał Profesor. – Zwłaszcza że ogrodzenie z drutu stawia się raczej po to, żeby utrudnić wyjście, a nie wejście.
– Chyba… Chyba że chcieli utrudnić wyjście tym, co byli w bunkrze – nieśmiało podsumował Farel.
Nikt mu już nie odpowiedział. Wszyscy milcząc utkwili wzrok w betonowym budynku. Stali tak przez chwilę, po czym pierwszy ruszył się Profesor. Reszta wolnym krokiem podążyła za nim. Stąpając ostrożnie, zbliżyli się do budynku. Wyglądał na zupełnie opustoszały, dookoła walało się kilka fragmentów jakiś urządzeń, resztki skrzyń, kawałki drewna. Czyżby pozostałości pospiesznej ewakuacji? Farel podniósł jeden z tych kawałków. Wyglądał na część wieka od skrzyni. Chłopak podniósł ją z jednego, konkretnego powodu. Białą farbą był na niej wymalowany gotycki napis.
Vril Gesellschaft – odczytał z trudem. Zawsze miał problem z gotycką czcionką.
– „Towarzystwo Vril” – przetłumaczył Profesor biorąc znalezisko do ręki. – Nie wiem, co znaczy to drugie słowo. Nie znam aż tak dobrze szkopskiego, o ile to po niemiecku. Może to być nazwa własna. Choć mam jakieś dziwne wrażenie, jakbym kiedyś gdzieś o nim słyszał. Ale nie mogę sobie przypomnieć gdzie.
Tymczasem Dobrzyński zdążył już znaleźć wejście do bunkra. Okazało się, że jest otwarte; wyglądało na rozbite ciężkim narzędziem albo może raczej wysadzone. Tak czy inaczej wejście stało otworem. Za nim rozpościerała się czarna otchłań. Zapalili naftowe lampy, jedną wziął drwal, drugą okularnik Stach. Lecz nawet ich światło nie rozjaśniło zbyt wiele. Za wejściem rozciągał się długi, mroczny korytarz. Jakby miał prowadzić do samego piekła.
– No, towarzysze, wchodzimy – zakomenderował Profesor.
Farel przełknął głośno ślinę. Trzej ochotnicy spojrzeli po sobie wymownie. Ich miny nie jaśniały entuzjazmem. Żaden nie ruszył się z miejsca.
– To po coście tu, kurwa, szli!? – warknął Kwiatkowski. – Tacy ochotnicy z was?
– A jacy my tam ochotnicy? – odparował buńczucznie okularnik. – Obywatel kapitan kazał się zgłosić tośmy się zgłosili.
– No i teraz każę wam złazić. – Profesor wyciągnął visa i wymierzył prosto w nich. – Przodem idzie Dobrzyński z Jakubem, Witia ze Stachem w środku, ja osłaniam tyły. I pilnuję, żebyście nie zwiali na widok pierwszego lepszego szczura. Dalej!
Wszyscy westchnąwszy głośno ruszyli przed siebie, zagłębiając się w ciemności korytarza. Od razu uderzył ich nieprzyjemny zapach, właściwie smród, choć ciężko było określić jego źródło. Ni to rozkładające się trupy, ni to ludzkie lub zwierzęce odchody. Wchodzili coraz głębiej zauważając, że coraz częściej trafiają na zakręty i rozwidlenia, przy których dalszą drogę musieli wybierać na chybił trafił. Jednocześnie robiło się coraz ciaśniej, toteż po chwili szli już jeden za drugim. Lampy, które nieśli dawały skąpe światło.
– Może trzeba było zrobić jak Tezeusz? – wtrącił Farel.
– Nie pomyślałem. Mój błąd – odparł nieco zafrasowanym głosem Profesor.
– O czym wy mówicie? – wtrącił Dobrzyński, choć w jego głosie nie było ciekawości. – Patrzajta lepiej pod no… Aaaa… Kurwa mać!
W tym samym momencie potknął się o coś i upadł na posadzkę, rozbijając lampę. Rozlana nafta buchnęła na moment jasnym płomieniem, po czym szybko zgasła. Zdążyli jednak zobaczyć wyraźnie, o co potknął się drwal. Był to szkielet. Ale czy ludzki? Jeśli tak, to wyjątkowo dziwny, jakby zdeformowany… Stali nad nim dłuższą chwilę, oświetlając go z bliska drugą, ostatnią lampą.
– Wieczne odpoczywanie… – szepnął Witia.
– Co to, kurwa, jest? – dorzucił okularnik.
– Ciekawe… – zasępił się Profesor. – Może jakaś małpa?
Nagle dalsze rozważania przerwał dźwięk, który przeszył ich wszystkich na wylot. Dźwięk będący skowytem. Niesamowicie głośny, ujadający jazgot, ciężki do przypisania jakiemukolwiek zwierzęciu. Całej piątce ciarki przeszły po plecach.
– Ccco… Co tu się, do cholery, dzieje? – wyjąkał Witia.
– Panowie, na rany Chrystusa chodźmy stąd! – krzyknął okularnik.
– Bez paniki – Profesor starał się go uspokoić. – Mamy pepesze, jest nas pięciu. Sprawdzimy co to. Niech Dobrzyński weźmie od ciebie lampę!
Postąpili zaledwie parę kroków dalej, gdy znów uderzył ich skowyt.
– Nie, ja nie dam rady. – Stach zatrzymał się poprawiając swoje miedziane binokle, był bliski płaczu. – Ja wracam. To sprawa dla wojska…
– Stul pysk! – Profesor niemal krzyknął. – Bo kula w łeb.
– To strzelaj, strzelaj do Polaka! Tylko to umiecie! – wrzasnął mu okularnik prosto w twarz, popychając go jednocześnie w bok. W ten sposób utorowawszy sobie drogę, rzucił się biegiem przed siebie.
– Stój, kurwa! – krzyknął Profesor, mierząc jednak w podłogę, a nie w plecy dezertera. – Stój, bo strzelam!
Już miał pociągnąć za spust, ale w tym momencie skowyt ustał, za to wyraźnie dało się słyszeć chrobotanie o ściany korytarza i stukot przebierania nogami. Albo łapami. I odgłos ten zbliżał się do nich wyjątkowo szybko. Coś ewidentnie zaczęło biec w ich stronę.
– Co to kurwa… – Dobrzyński krzyknął z przerażenia, cofając się, choć w ciemności nic nie było widać.
– Nie cofać się! – krzyknął Profesor. – Broń w gotowości!
Farel wyjął swego visa i wycelował w ciemną pustkę przed nimi. Szedł tuż za Dobrzyńskim, właściwie obok niego. Idący za nimi Witia mocniej ścisnął karabin. Dźwięk stał się coraz głośniejszy i dochodził z różnych części korytarza, tak jakby to coś biegło na zmianę i po podłodze, i po ścianach, i po suficie. I było tuż, tuż.
– Gotuj! – krzyknął Farel. – Gotuj!
I urwał.
Wtedy „to” wybiegło na nich. A dokładniej „te”. Bo „tego” było więcej niż jedno. Wszystko trwało ułamki sekund. Zdążyli zobaczyć tylko ich świecące oczy.
– Pal, kurwa, pal! – wrzeszczał Profesor. Farel wystrzelił kilkukrotnie. Był pewny, że trafił lecz, o dziwo, to nie zatrzymało wcale napastników.
« 1 4 5 6 7 8 10 »

Komentarze

11 XI 2014   04:26:42

A korekta i redakcja śpią sobie w długi weekend, to i takie kawałki wchodzą na główną stronę.

29 XII 2014   14:34:24

Niezłe. Chciało się doczytać do końca. Zwrot akcji w końcówce pierwszorzędny, ale na zakończenie trochę za łatwo poszło głównym bohaterom. Jedyna wątpliwość jaka mi się nasuwa, to że dziwnie się czułem kibicując UBowcom, ale widać takie czasy...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Operacja „Wilczyca”
Jakub Wczasek

22 VI 2024

Eli przemknęła bezszelestnie i w przelocie chlasnęła młodego partyzanta. Hanys cofnął się, widząc jak pozbawiony futra stwór o wilczym pysku wyłonił się z ciemności i jednym szybkim uderzeniem szponiastej łapy zamienił szyję Maciusia w krwawą miazgę. Chłopak nie wydał najmniejszego dźwięku i z szeroko rozwartymi oczyma opadł na ściółkę.

więcej »
Ilustracja: Marcel Baron

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.