Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 5 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adrianna Filimonowicz
‹Strach przed deszczem›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdrianna Filimonowicz
TytułStrach przed deszczem
OpisRocznik 1990, absolwentka ekonomii. Miłośniczka fantastyki, wieloetatowa „mistrzyni gry”, rzadko przebywająca myślami w normalnej rzeczywistości. Kocha taniec i wędrówki po Tatrach. Dużo wolnego czasu poświęca na sport (ostatnio głównie na przygotowania do Runmageddonów). Debiutowała w 2012 roku w „Science Fiction, Fantasy i Horror” opowiadaniem „Drzewo”.
Gatunekfantasy

Strach przed deszczem

« 1 4 5 6

Adrianna Filimonowicz

Strach przed deszczem

– Zabili ją?
Również wstała.
– Nie. Wygnali. Idź teraz do innych łowczych. Masz obowiązki, Karhaelu.
Poszedłem. Biernie wykonałem polecenie, jak czyniłem to latami, jakby w moim umyśle nie szalały emocje. Może gdybym nie usłyszał tych słów w Gnieździe, gdybym ledwo co nie minął znajomych twarzy, nie spojrzał w oczy tym młodym mężczyznom, którzy przez czas mojej nieobecności ukończyli naukę, gdybym wreszcie nie wdychał dusznej atmosfery namiotu starszej… Może w innych okolicznościach od razu pozwoliłbym pragnieniom zwyciężyć, ale otoczenie sprawiło, że momentalnie wkroczyłem na dawną drogę, jakbym nigdy z niej nie zboczył.
Dziwnie ogłuszony usiadłem przy ognisku. Dźwięki i obrazy docierały do mnie jak przez mgłę – wyraźnie słyszałem jedynie przyspieszone bicie serca. Ktoś się ze mną witał, ktoś wskazał mi broń pozostawioną do naostrzenia. Niezauważalnie i cicho wszedłem w życie plemienia. I to był olbrzymi błąd.
Cały wieczór tego dnia, patrząc w czarne niebo, przypominałem sobie w kółko i w kółko ten moment, gdy Skąpana w Deszczu mówiła mi o ich decyzji. I za każdym razem oczami wyobraźni widziałem siebie wyrywającego się z Gniazda, biegnącego, by zatrzymać Salahe albo najlepiej, by powstrzymać tamtych. W naiwnych, nazbyt patetycznych myślach przecinałem im drogę w ostatniej chwili i… I tu się wszystko urywało… Za plecami miałem Salahe. Przed sobą – swego ojca i przyjaciela, wobec których zawsze byłem lojalny. Myśli kończyły się wybuchem obaw. Duszącego lęku.
W nocy lęk ten przybrał na sile. Narastającą w gardle gulę zastąpił palący ból. Szamocząc się w majakach czułem, że dzieje się coś strasznego, że Salahe mnie woła. Budziłem się raz po raz, niezdolny złapać oddechu, ze skórą bolesną i drażliwą, jakby świeżo poparzoną. Nad ranem wstałem i zebrałem w pośpiechu swoje rzeczy. Upewniłem się u czatujących, że tamci nie wrócili. Powinni byli już dawno. Nie żegnałem się z nikim, nie śmiałem zwrócić o pozwolenie do Skąpanej w Deszczu. Po prostu biegłem, by przegonić złe myśli. Dosłownie. Dogonić to szaleństwo, które gdzieś się we mnie zalęgło, a potem pozostawić je daleko za sobą. Nie rozumiałem wtedy, że już się nie da.
• • •
Znalazłem ich obu w naszym schronieniu. Poparzonych i wyczerpanych. Nie miałem siły do nich mówić. Patrzyłem jak Norgad powoli kona, mimo opieki mojej i mego ojca. Rany były zbyt poważne, ciałem wstrząsały dreszcze na przemian z torsjami. W jaskini śmierdziało palonym ludzkim mięsem, chociaż dym już dawno się rozwiał. Te godziny, kiedy nad nim czuwaliśmy były wypełnione najgłębszą ciszą, jakiej w życiu doświadczyłem. Już wszystko wiedziałem, rozliczyłem się ze sobą i z plemieniem. Nazajutrz zbudowałem przyjacielowi grób z kamieni i tak, bez słowa, pożegnałem go. Ojciec trwał cały czas obok i czułem jego nieme oskarżenie.
– To my sprawiliśmy, że stała się taka – wyrwało mi się w końcu usprawiedliwienie.
Ojciec nie patrzył na mnie.
– Powinieneś był sam zakończyć to szaleństwo, gdy dostrzegłeś, co się dzieje. Teraz…
– Teraz ciąży nade mną to samo przekleństwo. Boję się jej ognia i nie mogę bez niego żyć.
– Musisz. – Nachylił się i ujął mnie mocno za nadgarstek. Ścisnął. – Musisz, Karhaelu. Ona sama… wygaśnie. Bez ciebie.
Nie pojmowałem. Wtedy zaczął mi tłumaczyć. Opowiadał o tych chwilach, kiedy ja byłem daleko, a ona czekała, nie wiedząc, dokąd odszedłem. Nie chciałem jej mówić, że wracam do Gniazda. Musiała to wyczuć, cierpiała. Kiedy przybyli, płakała za mną, lecz nie łzami deszczu. Każda staczająca się z policzka kropla, uderzając o skałę, stawała się ogniem, który nie potrzebował drewna. Drobnymi iskrami, od których zajęła się ich gruba odzież, przesiąknięta ulewą.
Ojciec przyznał, że Salahe, widząc, co zrobiła, rzuciła się ich ratować. Że próbowała zgasić płomienie gołymi rękami, nim uciekła. Zapamiętał jej ruchy w tych chwilach, gdy myślała, że ją odrzuciłem – nieskoordynowane i nieporadne. Mówił o jej dziwnie przykurczonych dłoniach, wykręconych z bólu rysach twarzy. Przypomniałem sobie tę noc w Gnieździe i wiedziałem, co czuła.
– Też zgasnę, ojcze, bez niej. Albo przyniosę do Gniazda pożogę. Idę za nią – oświadczyłem.
Patrzyliśmy sobie w oczy. Mój ojciec był mądrym człowiekiem. Wiele dostrzegał, wiele pojmował. Ale był też nieustępliwy. Poczułem, że rozluźnia uścisk.
– Odrzucasz plemię?
Nie chciałem tego tak nazywać. Ciągle naiwnie myślałem, że nie muszę stawać po żadnej stronie. Dla Salahe nie było już powrotu, ale ja chciałem wciąż móc czasem zbliżyć się do Gniazda, stanąć przed dawnymi kompanami. Ale nie. Powoli docierało do mnie, że muszę podjąć decyzję.
– Wybieram Salahe – odparłem.
Chyba syknął „zdrajca”. Momentalnie ogarnęła go wściekłość. Pierwszego ciosu się spodziewałem, aż takiej zaciekłości – nie. Po raz pierwszy od bardzo dawna był ode mnie silniejszy. Myślałem, że w szale mnie zabije, ale gdy już leżałem, niezdolny dłużej się bronić, on nagle przestał. Chwycił mnie za poły kurty i dźwignął na nogi. Musiał mnie trzymać, gdyż sam nie ustałbym nawet chwili.
– Więc odejdź – wyszeptał ciężko. – Tylko zapamiętaj tę ostatnią lekcję. Na zawsze. Nie po to cię wychowywałem, by jej ręka cię zmiękczyła.
Potem pchnął mnie na kamienną ścianę i dysząc ruszył przed siebie – zapewne do Gniazda, by donieść naszym współplemieńcom, co zaszło.
• • •
Każdy dzień poszukiwań, a nie pomnę już teraz, ile ich było, uświadamiał mi, że ojciec w swym pożegnaniu zarówno się mylił jak i mówił prawdę. Salahe mnie zmieniła – nie byłem w stanie znieść siebie, kiedy znalazłem się z dala od niej. Ból był dotkliwy, cielesny. Dusiłem się. Ale ojciec popełniał błąd – nie zmiękczyła mnie. W ciągu tych dni przeszedłem więcej nieznanych szlaków niż poważyłbym się jako łowczy plemienia. Nie obchodziła mnie pogoda, nie zważałem na trudności terenu. Szukałem niestrudzenie, bez wytchnienia, niebaczny na protesty ciała. Nie byłem jednak już skałą – nie miałem jej bezwzględnego spokoju. Wręcz przeciwnie – moje myśli i serce szalały. Salahe mnie… przetopiła. Pojąłem to jednak dopiero tej nocy, gdy ją wreszcie znalazłem. Gdy ujrzałem coś, czego istnienia wcześniej nie podejrzewałem.
Pamiętam straszliwą duchotę, ciężkie chmury nad głową i dziwny, czerwony poblask widoczny z przełęczy. Ktoś był w jednej ze Szczelin – niskich, wyciętych poziomo w skale jaskiń. Z każdym kolejnym krokiem czułem, że robi się coraz goręcej i sam już nie wiedziałem, czy to się dzieje we mnie, czy wokół mnie. Bałem się, że spełniło się to, co zapowiadał ojciec i że Salahe zabrakło już sił, a jedynym wspomnieniem pozostał ogień.
Wszedłem na czworakach do pierwszej ze Szczelin. Wołałem imię kobiety. Z głębi odpowiadał tylko jednostajny syk i co jakiś czas huk pękającej skały. Brnąłem dalej. Korytarz stał się nieco wyższy – mogłem już iść wyprostowany. Leżała wyciągnięta ku wyjściu, jakby próbowała stamtąd uciekać. Brązowe włosy były całe mokre, twarz zlana potem. Wyglądała, jakby ciężkie, gorące powietrze ją zadusiło. Niewiele myśląc chwyciłem Salahe na ręce. Chciałem ją wynieść na zewnątrz, ale nagle otworzyła oczy, spojrzała na mnie półprzytomnie i wierzgnęła tak gwałtownie, że spadła na ziemię. Próbowałem pomóc jej wstać, ale, chociaż chwiejnie, zrobiła to sama. Uczepiła się tylko mojego ramienia.
– Chodź. – Głos miała zachrypnięty, zupełnie nie swój. – Chodź. Teraz możesz coś zobaczyć. Zrozumieć. Błagam. Teraz.
Zaczęła mnie ciągnąć w głąb jaskini. Uległem jej szaleństwu. Szliśmy dalej w gęstym, ciężkim powietrzu.
– Umrzemy tu.
– Chodź! – Szarpnęła mocniej, oddychając gwałtownie.
I nagle to ujrzałem. Obraz samego siebie, tego, co zaszło między nami, tego, co sprawiło, że w Gnieździe umierałem.
Korytarz dalej był zarwany – otwierał się na grotę, przez którą płynęła czerwona rzeka niosąc rozżarzone kamienie. Przelewała się powoli, ocierając leniwie o skały, lepiąc się do nich.
Gdzieś w głębi co chwila strzelał snop iskier. Straciłem mowę i oddech. Gorąco było nie do zniesienia. Widok równocześnie fascynował i przerażał. Wykraczał poza to, co kiedykolwiek poznałem, a jednak był mi tak bliski, jakbym żył nim od dawna. Bliski i śmiertelnie niebezpieczny – jeszcze groźniejszy niż potężna, surowa skała. Porwałem Salahe wpół i zacząłem wlec ku wyjściu. Tym razem się nie broniła.
Wyciągnąłem ją na zewnątrz. Rozpalone powietrze przeszywały właśnie pierwsze krople deszczu. Salahe przywarła do mnie z całych sił. Padliśmy na kamienie, dysząc ciężko i pozwoliliśmy, by rozpętująca się ulewa ochłodziła nasze zmysły. Tuliłem wyczerpaną, słabą kobietę i dziękowałem górom za ich chłodną, niezmienną potęgę. Za deszcz, który był nam teraz tak bardzo potrzebny.
koniec
« 1 4 5 6
12 września 2015

Komentarze

22 VII 2016   20:05:36

Jakie mocne! Słyszę deszcz w górach, pomiędzy skałami. I grzmot. Drugi człowiek, jako ścieżka do wnętrza jaźni? Trzeba odejść, aby powrócić? Nie jestem pewna, czy Cię dobrze rozumiem, ale i tak dziękuję, Adrianno.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Bezsilność olbrzyma
— Adrianna Filimonowicz

W oczach gwiazd
— Adrianna Filimonowicz

Demony Witkacego
— Adrianna Filimonowicz

Opar absurdu
— Adrianna Filimonowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.