Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 18 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Adrianna Filimonowicz
‹Strach przed deszczem›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorAdrianna Filimonowicz
TytułStrach przed deszczem
OpisRocznik 1990, absolwentka ekonomii. Miłośniczka fantastyki, wieloetatowa „mistrzyni gry”, rzadko przebywająca myślami w normalnej rzeczywistości. Kocha taniec i wędrówki po Tatrach. Dużo wolnego czasu poświęca na sport (ostatnio głównie na przygotowania do Runmageddonów). Debiutowała w 2012 roku w „Science Fiction, Fantasy i Horror” opowiadaniem „Drzewo”.
Gatunekfantasy

Strach przed deszczem

« 1 2 3 4 5 6 »

Adrianna Filimonowicz

Strach przed deszczem

Przez następne dni uczyliśmy się siebie nawzajem. Jak doświadczeni łowcy, którzy pierwszy raz działają razem, poznają swoje zwyczaje, słabości i mocne strony, dzielą między siebie obowiązki. Z pewnym zdumieniem odkrywałem, że Salahe może być kimś takim dla mnie. Mimo że pierwszej nocy padła na posłanie nawet nie dbając o to, by zabezpieczyć się przed zimnem, mimo że z rana ręce zbyt jej drżały, by utrzymać bukłak z wodą czy przyrządzić jedzenie. W miarę jak przywykała do sytuacji, zaskakiwała mnie. I w każdej codziennej chwili, i gdy przyjmowała lekcje – z coraz większą zawziętością. Od czasu pamiętnego poranka prawie nie rozmawialiśmy. Jej głos słyszałem tylko, gdy trzeba było ustalić jakieś doraźne kwestie. Początkowo mi to ciążyło, później jednak zmieniło się w coś szczególnego.
• • •
– Salahe! – Odpowiadało mi tylko echo. – Salahe!
Kamienne dno korytarza, w którym się kryliśmy, poznaczone nielicznymi śladami krwi, rozkopane, rozdeptane posłania, złamana na kamieniu klinga starego, powyszczerbianego miecza.
– Salahe!
Jeśli byli to ludzie z nizin, musieli ją zabrać, skoro zwłoki nigdzie nie leżały. Jeśli ktoś z plemienia… Tę ostatnią myśl uciąłem. Mogli jej nie chcieć, nie pojmować, nawet się jej obawiać, ale moi współplemieńcy nazbyt byli honorowi, by dopuścić się napaści. Przykucnąłem, wpatrzony w ułomek sztychu. Czasem nawet kawałek zimnego metalu może coś powiedzieć, zdradzić swoją historię. W nim też jest duch albo być powinien. Wspomniałem, jak Skąpana w Deszczu opowiadała, że broń ludzi z nizin staje się pusta. I w tamtej chwili to poczułem. Miała rację. To był oręż bez duszy.
– Salahe, błagam – warknąłem pod nosem, sam nie wiem, czy po to, by zaklinać los, czy by wydać nieobecnej przecież kobiecie rozkaz. – Nie zasłużyłaś na to…
Wyprostowałem się i wpatrzyłem w chaos porozrzucanych przedmiotów. Musieli się wedrzeć do jaskini, zaskoczyć ją, a potem…? No właśnie, co? Zasiekli? Zgwałcić by się nie dała. Lecz krwi było za mało. Musieli ją uprowadzić lub uciekła. Chwyciłem się tej myśli, czując, że oszaleję, jeśli uwierzę, że straciłem Salahe. Tunel. Ja zawiodłem, ale jeśli góry rzeczywiście wyznaczyły tej kobiecie inną drogę, to może wiodła ona w głąb?
Przecisnąłem się obok wygładzonej przez wodę kamiennej płyty. W te miejsca, poprzez wąskie, naturalne świetliki, docierało jeszcze światło słoneczne. Dalej musiała mnie prowadzić pochodnia.
– Żyjesz. Musisz żyć – szeptałem, a ciemne, lekko rozmazane ślady krwi w miejscach, gdzie tunel robił się najwęższy, utwierdzały mnie w tym przekonaniu.
Pierwszy z ludzi tkwił w szczelinie, twarzą ku wyjściu, w miejscu, gdzie korytarz był z jednej strony ostro podcięty i zbiegał stromo do wąskiego otworu. Jeden fałszywy krok – poślizgniecie się na wąskim chodniku – oznaczał bolesną śmierć. Nachyliłem się ostrożnie, cały czas przyciśnięty do ściany, jedną ręką przytrzymując się skalnego występu. Człowiek nie żył. Skała połamała mu żebra, wycisnęła powietrze z płuc. Udusił się lub zmarł z upływu krwi. Szedłem dalej, próbując odtworzyć w umyśle możliwe scenariusze. Siedlisko było coraz bliżej.
Drugiego ujrzałem nabitego na pierwsze ostre skały u wejścia do komnaty. Kamienny szpon wszedł w plecy na wysokości piersi, mężczyzna sterczał więc wyprostowany, jakby pełnił straż przy zejściu. Obok niego leżała wypalona pochodnia i miecz o szerokiej, ułamanej przy końcu głowni. A więc gonili ją aż tutaj. Potem jeden popełnił błąd i spadł, a drugi, być może uświadomiwszy sobie, że tej drogi nie przebędzie, zaczął się cofać. I jego również góry pokarały za zuchwałość.
– Salahe? – powtórzyłem tym razem półgłosem. Nie chciałem drażnić duchów Siedliska, jeśli to od nich zależało teraz jej życie.
Coś drgnęło w mroku. Drobna postać otulona tylko płaszczem wysunęła się na czworakach spomiędzy skał. Od razu poznałem, że jest ranna i wystraszona, ale nie straciła sił. Ostrożnie zszedłem do niej. Cofnęła się, kręcąc głową i patrząc na mnie przenikliwie. Pochodnia płonęła czerwonym blaskiem i dawała ciepło, którego kobiecie tak było trzeba, ta jednak się nie zbliżała. I wtedy zrozumiałem, chociaż nie powiedziała ani słowa.
– Zabiorę cię z dala od nich.
Salahe skinęła powoli głową. I znieruchomiała, wpatrzona w ziemię. Poczułem, że robi mi się gorąco i duszno. Podszedłem, ująłem ją pod ramię i postawiłem na nogi. Powinna być przemarznięta i wycieńczona, a miałem wrażenie, któremu wtedy nie uwierzyłem, że to od niej bije to ciepło. Sądziłem, że ono rodzi się we mnie.
Nie usłyszałem od Salahe żadnych wyjaśnień. Wszelkie pytania zbywała prośbami, wspomnieniem o tym, że mamy nie rozmawiać. Stopniowo więc wyczytałem wszystko z jej drobnych ran, gestów, mimiki twarzy. Tamten dzień zmusił mnie do poznania jej jeszcze staranniej. Jeszcze bliżej. Zrozumienia tych niewypowiadanych obaw. Opuściliśmy Wężowe Groty. Wycofaliśmy się głęboko w góry, pod osłonę Mówiących Skał i tamtejszych pieczar.
Ale i tam nie mogliśmy zaznać spokoju. Zaatakowali nad ranem, po ciężkiej, deszczowej nocy. Pierwszy raz ujrzałem ludzi nizin tak daleko od ich terenów i wtedy chyba zaczęło do mnie docierać, co się dzieje. Ich było trzech, ja właściwie sam – Salahe spała jak zabita, znieruchomiała i wyczerpana. Widziałem w ich oczach szaleństwo, jakiego u nich nie spotykano. Jakby natchnęły ich duchy i to dzięki nim do nas dotarli. Nie wierzyłem bowiem, by byli nas w stanie śledzić niezauważeni.
Otoczyli mnie u wyjścia z groty. Dwóch wycieńczonych nocną wędrówką, ledwo trzymających broń w drżących rękach, i trzeci – silny, zaciskający palce na krótkim drzewcu, zakończonym szerokim grotem o zaostrzonych krawędziach.
Z trudem przywołuję w pamięci wydarzenia tamtej walki. Była krótka. Pamiętam tamto ostrze – pobłyskujące ogniście w promieniach wschodzącego słońca – i moment, kiedy ocierało się o mój bok, tnąc paski skórzanej zbroi i skórę na żebrach, gdy ledwo uniknąłem pchnięcia. Rzuciłem się naprzód. Bez namysłu, samobójczo, gdyż gwałtowność i zaskoczenie były w tamtej chwili moją jedyną szansą. Musiałem zabić tego człowieka. I dzięki górom tylko jego. Pozostali nie mieli nawet sił się mścić. Jednak przy pierwszym uderzeniu chybiłem. On skoczył w tył, zwiększył dystans, uderzył drzewcem i próbował znaleźć miejsce, by wrazić grot. Jeden z pozostałych zamierzył się z drugiej strony toporem, ale ledwo zwracałem na to uwagę.
Wpadłem na przeciwnika całym ciężarem ciała, powalając go. Pchnąłem nożem pod pachę, a potem w szyję. Za mną ktoś wrzasnął boleśnie. Leżący pode mną człowiek charczał i wierzgał rozpaczliwie. Zerwałem się na nogi. Tamci rzucili się biegiem po skałach, w jeszcze większej panice niż się spodziewałem. Jeden upadł twarzą w dół zbocza. Widziałem, jak się zsuwa, potem stacza, rozpaczliwie próbując się chwytać śliskich kamieni. Lśniący poniżej staw przyjął go ze zwykłym sobie spokojem i melancholią. Drugi pędził jak szalony. Nie goniłem go, nie wiem, gdzie oddał życie, lecz do swoich nie wrócił.
Kiedy obróciłem się ku jaskini, ujrzałem skuloną Salahe. W jej oczach pobłyskiwały ogniki, których widoku dotychczas tak pożądałem. Lecz teraz, gdy patrzyła na mnie przepraszająco, zacząłem w nich dostrzegać to, co widziałem w źrenicach tamtego człowieka.
– Nic ci nie jest? – spytała nagle, a jej głos rozpędził wszelkie moje myśli. – Chodź, opatrzę cię.
– Powierzchowne – mruknąłem, wchodząc do groty. – Czemu przyszli aż tutaj? Za nami? Po co?
– W zemście? – spytała z wahaniem i wzdrygnęła się. – Tak… Niech będzie w zemście… – wyszeptała cicho, jakby prosząco.
Potem nagle zbliżyła się, zaciskając mocno rękę na moim ramieniu. Jej usta zmieniły się w wąską kreskę, broda zadrżała lekko.
– Nie rozmawiajmy? – spytałem z bólem serca, a ona zerwała się gwałtownie i odeszła ku swojemu posłaniu.
Wtedy jednak już nie mogłem odpuścić. Próbowałem odpocząć, ale nie tylko umysł miałem niespokojny, ale i całe ciało paliło się do działania. Wzrok co chwilę przywierał do zabitego człowieka, mimo że nie chciałem patrzeć na tę godną pogardy ofiarę moich rąk. Wreszcie zerwałem się z miejsca, wyszedłem z groty.
– Karhaelu… – Dotąd pamiętam ten obcy mi, przepełniony lękiem głos kobiety.
« 1 2 3 4 5 6 »

Komentarze

22 VII 2016   20:05:36

Jakie mocne! Słyszę deszcz w górach, pomiędzy skałami. I grzmot. Drugi człowiek, jako ścieżka do wnętrza jaźni? Trzeba odejść, aby powrócić? Nie jestem pewna, czy Cię dobrze rozumiem, ale i tak dziękuję, Adrianno.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Tegoż twórcy

Bezsilność olbrzyma
— Adrianna Filimonowicz

W oczach gwiazd
— Adrianna Filimonowicz

Demony Witkacego
— Adrianna Filimonowicz

Opar absurdu
— Adrianna Filimonowicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.