WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić | |
Autor | Jarosław Księżyk |
Tytuł | Suicide Blonde |
Opis | Jarosław Księżyk – Koziorożec z chińskiego roku świni. Po ojcu – żyjący na co dzień w logicznie uporządkowanym świecie. Po matce – nieustannie ciągnie go w kierunku sztuki. Może godzinami dyskutować o historii, technologii i militariach. Nie ma kota, ale ma żonę, która podziela jego pasje i dopinguje. Lubi ludzi niebanalnych, docenia odwagę i posiadanie własnego zdania. Jako pisarz, najlepiej czuje się w tematyce science-fiction, choć jego teksty uważane są za niedające się zakwalifikować do jednego gatunku. Uważa, że dzięki stosowaniu fantastycznego sztafażu łatwiej pisać o naturze człowieka. Strona autorska: jaroslawksiezyk.pl. |
Gatunek | sensacja |
Suicide BlondeJarosław KsiężykSuicide BlondeWytrzeźwiała, doprowadziła się do porządku, wbiła w najbardziej opinającą sukienkę i wkroczyła, tak, dosłownie wkroczyła, do siedziby Imagine, żądając spotkania z dyrektorem kreatywnym. Był to jeden z tych majętnych, dobrze ubranych typków o kompletnym braku cech szczególnych. Nawet nie zapamiętała jego nazwiska. Zreferowała mu pomysł na produkcję, opartą na faktach, mroczną i autentyczną opowieść o dramacie dziewczyny z dobrego domu. Zapytał o co jej właściwie chodzi… o powrót do pracy? Nie, to było niemożliwe. Powiedziała mu, że od teraz będzie dla niego Valentiną Bianco, pracującą w domu, na zlecenie, nieznaną nikomu. Wykonał parę telefonów, ona dobrze zrobiła swoją robotę. Na rynku pojawił się hit i niedługo potem przyszła kolejna koperta Suicide Blonde, a w niej: „Świetnie. Co powiesz na rundę drugą?”. A Patrick? Nigdy już nie okazała przy nim słabości. Choć drzwi już zawsze zostawiała otwarte. W głębi duszy dopuszczała przecież możliwość, że to on jest Michaelem. • • • Malcolm zgasił peta, schował wymiętą paczkę papierosów Lucky Strike do kieszeni dżinsowej kamizelki i podszedł do parterowego domu przypominającego bungalow. Na małym połyskującym ekranie, tuż obok drzwi garażowych, ukazała się prośba o autoryzację wraz z odliczaniem do włączenia alarmu. Malcolm zdjął czapeczkę z daszkiem w barwach ulubionej drużyny baseballowej i wbił wzrok w ekran. Ostrzegawczy tekst zmienił kolor z czerwonego na żółty. System poprosił go jeszcze o przyłożenie palca w wyznaczonym miejscu. „Autoryzacja przebiegła pomyślnie. Witaj” – usłyszał. Wiele razy zastanawiał się, co by było, gdyby nie zdążył, lub miał akurat tłuste palce? Odruchowo wytarł ręce w dżinsy i zakomenderował: – Otwieraj ten cholerny garaż! – Otwieranie drzwi garażowych w toku. W nieklimatyzowanym pomieszczeniu było gorąco i duszno. Zapach benzyny i smaru unosił się w powietrzu. Jemu to jednak nie przeszkadzało, bowiem na betonowej posadzce stał mały, kwadratowy, przysadzisty pojazd zajmujący metr kwadratowy, nie więcej. Malcolm podszedł do metalowego regału, chwycił kontroler i powiesił go sobie na szyi. – Cześć, dziecino – powiedział i przekręcił włącznik. Pojazd zamigotał diodami na dachu, wydał piskliwy dźwięk i odpalił spalinowy silnik. Na polecenie operatora ruszył do przodu, przejechał podjazd, skierował się na trawnik i tam stanął. – Jak to kurestwo… – Malcolm majstrował przy pulpicie. Po chwili maszyna radośnie zagwizdała, podjechała do krańca trawnika, pod samo ogrodzenie i ruszyła wzdłuż niego, tnąc wysoką trawę z zadziwiającą prędkością. – Nie, nie tak! Jak wyłączyć ten cholerny GPS!? – Sprawdź w module powiadomień – podpowiedziała Elizabeth, stojąca metr za nim. – Sam kurwa… – Odwrócił się i zobaczył ją, uśmiechniętą, w wyzywającej czerwonej sukience, odsłaniającej długie i seksowne nogi. – O, przepraszam! Musiałem panią z kimś pomylić. – Najwyraźniej. – Posłała mu zawadiackie spojrzenie. – Czym mogę służyć? – Wytarł ręce w kamizelkę i pożałował, że dawno nie korzystał z usług fryzjera, choćby tego automatycznego. Dawno nieprzycinane włosy wystawały spod przepoconej baseballówki. – Podobno dom jest na sprzedaż. Chciałam się rozejrzeć. – Jest, jest. Wspaniały, prawda? Może wejdziemy do środka. Cholerny, że tak powiem, skwar. – A kosiarka? – zapytała udając zmieszanie. – Przecież jest automatyczna! – wyszczerzył pożółkłe zęby. – Ma GPS i sama wie jak ma kosić. – Jakie to praktyczne – zachichotała. – Technologia, droga pani. Kosiarkę do domu dajemy gratis. Tędy proszę. Zaprowadził ją do środka, przez garaż. Weszli do małego korytarzyka. Powietrze było tam ciężkie i wypełnione zapachem starej odzieży i znoszonych butów. Wytarta skórzana kurtka pilotka wisiała na wieszaku w kształcie końskiego łba. – Przepraszam, że nie od frontu, ale dom ma te cholerne systemy. Stary chciał chyba bunkier zbudować. Bezpiecznie tu jak w pieprzonym sejfie. Złodziej nie podejdzie na metr bez alarmowania całego hrabstwa i Gwardii Narodowej. – To wspaniale! – zachwyciła się sztucznie. – Zapalisz? – podstawił jej pod nos miękką paczkę papierosów i puścił oczko. Gładko przyszło mu przejście „na ty”. – Z chęcią. A w środku można palić? – uśmiechnęła się naiwnie jak pierwszoligowa blond idiotka. – Co tam będę kłamał. Stary palił, to chyba czujniki są wyłączone. Malcolm zrobił się czerwony na twarzy. Porzucił gdzieś w przedpokoju czapeczkę, zmoczył w umywalce włosy i niezdarnie je ułożył. Przez cały czas zaciskał usta i ukradkiem spoglądał w dekolt Elizabeth. Cycki nadal robią na ludziach większe wrażenie niż cała technologia razem wzięta – pomyślała nie bez satysfakcji. Oprowadził ją po domu. Pokazał dwie spartańsko urządzone sypialnie, małą kuchnię połączoną z salonem – właściciel musiał być samotnikiem, nie sposób było tam przygotować nic więcej poza kanapkami – pracownię z regałami uginającymi się pod ciężarem książek, po czym wrócili do salonu. Malcolm lustrował jej tyłek, ramiona, szyję. Czuła na sobie jego wzrok. Udawała, że jej to schlebia. W domu pełno było motywów wojskowych, medali, flag, zdjęć pamiątkowych. Elizabeth bez trudu rozpoznała na nich zmarłego lotnika. Miała fotograficzną pamięć i nawet obrzęk twarzy denata jej nie zmylił. Postępująca łysina, wyraźnie zarysowane brwi, obfity czarny wąs i ciężkie spojrzenie. Jedyne, czym jeszcze interesował się właściciel, to konie, których podobizny były po prostu wszędzie. – Podoba się, co ślicznotko? – zagadnął Malcolm, gdy usiedli przy szklanym stoliku. Pod szkłem było mało artystyczne malowidło, oczywiście przedstawiające polowanie. – Bardzo urokliwy. – Ta. A z tarasu taaaaki widok na okolicę. Jak tylko kosiarka skończy, to wyjdziemy. – Mówiłeś o starym, to znaczy poprzednim właścicielu? – Zmieniła temat. – Wuj mój. Dokładnie cioteczny wuj. Nie miał dzieci, toteż chałupa przypadła po kawałku dalszej rodzinie. Porządny chłop to był. Wie pani, żołnierz! Tacy ludzie wiedzą jak utrzymać dom w dobrym stanie. – Wuj nie żyje, tak? – Tak, tak. Zmarło mu się parę miesięcy temu. – A jak umarł? – zapytała dociekliwie. Może nawet zbyt dociekliwie. – A jakie to ma znaczenie? Dom jest na sprzedaż? Jest. Hipoteki nie ma? Nie ma. Stan doskonały. Tylko odświeżyć trzeba. – Chciałabym dowiedzieć się czegoś o poprzednim właścicielu. Wiesz, żeby pochwalić się znajomym, że taki patriota tu kiedyś mieszkał – zatrzepotała rzęsami i założyła nogę na nogę. Malcolm wyszczerzył zęby i bez skrępowania omiótł wzrokiem kształtną łydkę. – No. Pułkownikiem sił powietrznych był. Bardzo zasadniczy, poważny gość. Udzielał się też w gwardii. Co by tu jeszcze? – Strasznie stary chyba nie był, patrząc po zdjęciach – ciągnęła za język. – Koło sześćdziesiątki, jakoś tak. – To musiało się stać coś okropnego. Jakaś choroba? Wypadek samochodowy? – drążyła. – W sumie to jakby wypadek. Mina Malcolma zrzedła. Pocił się coraz bardziej i uciekał wzrokiem od Elizabeth. Poczuła, że tak nic nie osiągnie. Czas wytoczyć najcięższe działo. – Napijemy się? – zaproponowała. – Tyle że tu chyba mamy tylko wodę. Ilustracja: Rafał Wokacz – Wystarczą szklanki i lód. Postawiła na stole siedemsetmililitrową butelkę niemarkowego burbona, jedynego, jakiego znalazła w lokalnym sklepiku. Malcolm się rozpromienił. Pół litra i dziesięć papierosów później wiedziała o zmarłym prawie wszystko. O jego nieustających zatargach z rodziną, milczącym i surowym obliczu, bardzo zasadniczym i poważnym podejściu do życia i ogólnym rozczarowaniu po przejściu do cywila. Pułkownik nie zwykł się uśmiechać. Nie lubił ludzi i rozrywek dla mas. Spędzał czas samotnie, studiując książki historyczne i jeżdżąc konno. W kontaktach był oschły i nieprzyjemny. Malcolm należał do niewielu ludzi regularnie widujących lotnika. A i to tylko dlatego, że od wielu lat kosił mu trawę za piątaka. – Ale tego, że kobiet nie lubił, to nie zrozumiem nigdy – zaśmiał się brzydko. – Zdechł sam w swoim bunkrze. |
Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.
więcej »— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.
więcej »...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak
Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak
...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak
Punkt przywracania
— Jarosław Księżyk