Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 15 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Michał Studniarek
‹Legenda o ukrytym skarbie›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMichał Studniarek
TytułLegenda o ukrytym skarbie
OpisOpowiadanie osadzone w realiach świata Hitalia.
GatunekSF

Hitalia: Legenda o ukrytym skarbie

Michał Studniarek
« 1 3 4 5

Michał Studniarek

Hitalia: Legenda o ukrytym skarbie

– Nie stój tak! - Mężczyzna klepnął Idrila w plecy - Chodźmy, zanim wszystko rozszabrują!
Zebrawszy pod pachę naścinane przez siebie pędy, Obuchowitz podążył w kierunku osiedla. Jego głowę wypełniały przesyłane przez innych obrazy i nazwy rzeczy, które spodziewano się znaleźć w środku. Skrywane tak długo pragnienia wybuchły niczym długo uśpiony wulkan. Dzięki telepatii przelewały się teraz przez głowy jak strumień gorącej lawy. Nic nie było w stanie ich powstrzymać.
W Grodzie huczało jak w ulu. Ludzie przekazywali sobie radosną wieść i pędzili w jedną stronę - do statku. Obuchowitz zatrzymał się przy swojej chatce i wrzucił naręcze trzcin do środka. Przebiegł kilkanaście metrów i zatrzymał się przed szpitalem.
– Deli! - Zawołał - Słyszałaś?
„Jasne!”, odebrał w odpowiedzi. „Poczekaj, zaraz idę!”
Do jego uszu doleciały jakieś stuki, po chwili na schodkach ukazała się farmaceutka, wycierająca dłonie w zaimprowizowany fartuch.
– Właśnie przygotowywałam lekarstwo - wyjaśniła przepraszająco, ściągając podtrzymującą czarne włosy opaskę.
– Wiem… czy ktoś w ogóle został z rannymi?
Delilah prychnęła w odpowiedzi.
– Ty chyba żartujesz! Nasze szczęście, że wszystkie ciężkie przypadki albo nie żyją, albo się wyleczyły. Wezwą nas w razie czego.
Przez chwilę Obuchowitz myślał, czy nie poświęcić się i nie zostać w szpitalu, ale machnął na to ręką. Na leczeniu znał się niezbyt dobrze, a i jemu udzieliło się podniecenie. Chciał być przy otwarciu kontenerów, pragnął stamtąd wydostać kilka rzeczy dla siebie. Nie miał wątpliwości, że nie zostaną mu one przyznane w dowód zasług dla kolonizacji planety.
– Wierzysz, że będą tam pełnowartościowe przedmioty? - Zapytał Delilah, która wyciągała nogi, jak tylko mogła, aby za nim nadążyć.
– Nie bardzo… sam przecież wiesz. - Odparła - Choć z drugiej strony nie obraziłabym się, gdybym znalazła jakiś dobry zestaw farmaceutyczny czy pasującą na mnie sukienkę.
– No właśnie. Nikt by się nie obraził, więc wszyscy lecą.
Przed wejściem do wraku kłębili się ludzie, usiłujący przecisnąć się wszyscy naraz przez wąskie pęknięcie w kadłubie. Obuchowitz odczekał, gdy zrobiło się nieco luźniej, a wtedy chwycił dziewczynę za przegub i pociągnął za sobą. Po kilku ruchach łokciami ruszyli w głąb korytarza.
„A co ze skażeniem?”, myślała Delilah.
– Kogo teraz obchodzi skażenie! - Prychnął ktoś idący przed nimi - To już długo nie potrwa! Zaraz otworzą!
Wewnątrz statku nie działało oświetlenie. Potykając się o nity i wręgi, szli popychani z tyłu, napierając na tych, co weszli przed nimi. Przed otwartymi wrotami jednej z ładowni zgromadził się już spory tłumek, usiłując zajrzeć do środka ponad niewielką barykadą, na której technicy wyrysowali węglem czaszki i piszczele. Wewnątrz Jokana i Marin, oświetleni dziwnie rozstawionymi lampami niczym aktorzy na scenie, pocili się nad otwarciem któregoś z kontenerów. Obuchowitz zauważył wśród widzów nawet rzadko odrywających się od grządek rolników Flowera. Nikt się nie odzywał; ciszę zakłócało tylko szuranie nóg i szczęk narzędzi. Za to w głowie kłębił się rój myśli i obrazów:
„I co? I co?”
„Jeszcze nic…”
„Może podajcie im jakieś kody, zna je kto?”
„Keric. Doprowadź go do przytomności, a masz u mnie flaszkę z zapasów, które tam są.”
„A może ktoś jeszcze?”
„Na mnie nie licz: Keric grzebał, grzebał, nałykał się bekereli i popatrz, jak teraz wygląda. Zresztą komputer pewno dawno już zdechł z braku energii.”
„Ty, kurde, przestań się tak na mnie pchać, bo w zęby zarobisz!”
„Niech tam lepiej coś będzie, bo jak nie…”
Jokanie z emocji i zdenerwowania ręce latały tak, że z trudem utrzymywał narzędzia. Nawet flegmatyczny Marin pracował szybciej niż zwykle. Zewsząd padały dobre rady typu „Zewrzyjcie te dwa kabelki razem!”, „Nie ma tu gdzieś palnika?”, „Czekajcie, mam u siebie trochę plastiku.”. Minuty ciągnęły się w nieskończoność, a kontener wciąż pozostawał zamknięty. Znużeni oczekiwaniem ludzie porozsiadali się pod ścianami, od czasu do czasu zerkając do ładowni. Obuchowitz przystanął z Delilah niedaleko wrót i dyskutował, ile soku z morszczynka można wypić, aby się upić bez groźby halucynacji i zapaści. Nieco dalej Flower grał z Khorstem w "nożyczki, kamień, papier”.
Nagle rozległo się pełne niedowierzania „O rany!”. Idril zerknął do ładowni i ujrzał Marina, wpatrującego się osłupiałym wzrokiem w wymontowany zamek oraz różnokolorowe kabelki złączone w ręku Jokany. Na wyświetlaczu skakały różne znaczki, chwilę później z szumem mechanizmów kontener zaczął się otwierać. Obuchowitz przytulił się do ściany, w ostatniej chwili unikając stratowania przez tłum, który począł wdzierać się do ładowni. Wytęsknione dobra były na wyciągnięcie ręki, czekały, aby je wyjąć. Idril i Delilah zostali porwani do środka. Obuchowitz dostrzegł jeszcze, jak otwiera się klapa kontenera. Wśród zgromadzonych zapadła cisza; wszyscy w napięciu wpatrywali się w wolno sunącą do góry płytę, usiłując przewiercić wzrokiem zalegającą we wnętrzu ciemność. Po ciągnącej się w nieskończoność chwili trzasnęły zamki mocujące, a w środku ze zgrzytem uruchomił się mechanizm samowyładowujący. Z mroku wyjechał pierwszy pojemnik. Kilkanaście par rąk pochwyciło go, kilka osób naraz zaczęło manipulować przy zamkach. Wieko uniosło się z sykiem: rozbitkowie wstrzymali oddech.
Cisza przedłużała się. Chwilę później błysnęła jedna myśl, druga, trzecia… pełne zaskoczenia, niedowierzania, żalu, wreszcie złości.
„Cholera”, pomyślał Idril, posyłając Delilah ponure spojrzenie. Ta zacisnęła usta w wąską kreskę.
„Cóż, mogliśmy się tego spodziewać.”
„Tak, ale do końca miałem nadzieję…”
– Jokana! - Wykrzyknął ktoś, unosząc rękę. W zaciśniętej dłoni trzymał kilka plastikowych sztućców. - Co to ma być?!
– Blaszane miseczki i turystyczne kochery!
– Skurwiele! Oszukaliście nas!
– Gdzie ładunek?!
– Otworzyli kontenery wcześniej i wynieśli! Zostawili nam nędzne resztki!
– Co zrobiliście z ładunkiem?! Gadać, bo…
Jokana skulił się, jego myśli stawały się coraz bardziej chaotyczne, widać było, że jest przerażony. Oglądał się na Marina, ale ten stał bezradnie, patrząc na wyjeżdżające z kontenera pogięte i popękane pojemniki.
„Boże… ludzie, co wy… niczego nie wynieśliśmy, gdzie byśmy to schowali! Skrzynie popękały przy katastrofie, spadły, skąd to się wzięło, ja tego nie pakowałem, gdzie zwykłe przedmioty! Zabiją mnie, za co, ratunku, ja przecież nic…”
– Nie! - Wrzasnął przerażony, gdy dwóch kolonistów rzuciło się na niego. Odpowiedzią był pomruk aprobaty. Sprawa ładunku poszła na bok: wszyscy zastanawiali się, jak odpłacić Jokanie. Idril zauważył, jak ktoś, klnąc ile wlezie, przedziera się przez tłum.
„Oho”, odebrał myśl O’Callana, „Popatrz, kto nas odwiedził.”
„Ciekawe, jak się z tym upora”, dodał Coreder. Stał w tłumie na prawo od Obuchowitza, a jego twarz nie wyrażała pozytywnych uczuć.
– Do cholery, co wy wyprawiacie! - Krzyczał Kaktus, odrywając mężczyzn od Jokany. U pasa miał zawieszone kilka skalnych świnek; zapewne wieść o otwarciu kapsuły zastała go na polowaniu.
Jeden z odepchniętych mężczyzn zamachnął się, lecz spojrzał na płonącą wszystkimi odcieniami czerwieni twarz brodacza i opuścił ręce.
– To twoja wina, Kaktus! - Zawołał ktoś; Idril nie był pewien, czy nie Kane. - Pozwoliłeś na to!
– Słuchajcie! - Potężny mężczyzna musiał się nieźle wysilić, aby być dosłyszanym. - To prawda, zostaliśmy oszukani, wszyscy, jak tu stoimy; ja również. Ale nie przez Jokanę, tylko przez załogę „Fenixa"! To oni naładowali kontenery tymi bublami! Prawdę mówiąc, można się było tego spodziewać od momentu, gdy znaleźliśmy kapsułę.
– Skoro można się tego było spodziewać, to dlaczego pozwoliłeś, żeby ten idiota ograbił nas ze wszystkich źródeł energii? Może byłeś z nimi w zmowie?
– Zwariowałeś?! - ślady tatuażu na czole i policzkach Kaktusa rozjarzyły się spiralnymi wzorami. - W jakiej zmowie? Gdzie on schowałby ten ładunek, te pojazdy, roboty? W spodniach? W statku? A może zakopał? Gdzie? Przecież on ten kontener otwierał na waszych oczach, jego nie da się zamknąć z powrotem bez specjalnego sprzętu! Poza tym, odczepcie się wreszcie od Jokany i Marina! Mieli otworzyć kontenery i je otworzyli! Zrobili, co obiecali!
– Obiecali, obiecali. A gdzie towar?
– Nigdzie! Ludzie, zrozumcie wreszcie: tego towaru nigdy tu nie było! Kapitan umyślił sobie wyposażyć nas najtańszym kosztem, więc załadował plastikowe sztućce, blaszane kubki, środki opatrunkowe dla dzieci i latarki bez baterii! Popatrzcie na te kontenery - Brodacz wskazał na stojące w ładowni prostopadłościany - jestem pewny, że w pozostałych również znajdziemy wybrakowany sprzęt. Tak samo będzie w innych ładowniach. Uwierzyliśmy w to, co nam mówili przed odlotem. Kłamali, a my nie mogliśmy tego sprawdzić, bo każdy z nas miał nóż na gardle! Po katastrofie koczowaliśmy niczym jacyś pieprzeni Hunowie, marząc o ukrytych tu skarbach, a kiedy wreszcie pojawiła się szansa na zdobycie sprzętu, tak nas zaślepiło, że nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, iż może być inaczej! Ja też - dodał nieco ciszej - sądziłem, że jednak będzie inaczej…
Nikt nie odpowiedział; wszyscy milczeli ponuro, zastanawiając się, co począć z takim ładunkiem.
– Sprzęt to sprzęt - Kaktus starał się brzmieć pocieszająco, ale niebyt mu to wychodziło. On również był zły: jego myśli aż ociekały krwią. - Wiem, że to buble, ale w naszych warunkach każdy cholerny scyzoryk jest na wagę złota. Musimy zanieść te pojemniki do Grodu, posortować je, sukcesywnie otwierać kolejne ładownie i kontenery. Potem zastanowimy się, jak je najlepiej wykorzystać. Mam nadzieję, że nasze pieniądze nie zdążyły przynieść zysku kapitanowi tego statku. A jeśli przeżył, to znajdę go, choćbym musiał przejść całą tą planetę.
Z początku wydawało się, że jego słowa padły w próżnię. Jednak zaraz potem z tłumu wystąpiło trzech kolonistów, zamknęło pojemnik i zaczęło taszczyć go ku wyjściu. W ich myślach nie było już gniewu, będącego w stanie znieść wszystko na swej drodze. Tlił się on gdzieś w podświadomości; jego miejsce zajęła ponura rezygnacja. Nie ma cennego ładunku. Nie będzie wygodnego życia. Nie będzie zapasów piwa, porządnych ubrań, celnej broni i ciepłych domów. Skończyła się piękna legenda o ukrytych skarbach. Nic już nie będzie takie samo.
Za ich przykładem poszli inni; kulącego się w kącie Jokanę ktoś postawił na nogi szarpnięciem za kołnierz i wepchnął mu w objęcia pakunek. Wynosząc wraz z Brianem i Corederem jedną ze skrzyń, Obuchowitz obiecał sobie, że zdobędzie pastylkę whisky, aby wieczorem zalać się w zimnego trupa. Miał wrażenie, że mimo płomiennej mowy autorytet Kaktusa został mocno nadszarpnięty.
W paru obrotach wyniesiono wszystkie pojemniki. Gdy Jokana z dwoma innymi kolonistami wrócił po ostatnią skrzynię, zastał w ładowni Kaktusa. Brodacz spoglądał zasępiony na pozostałe kontenery. Spirale na jego twarzy zblakły, pozostawiając słabo widoczny, różowy ślad.
„Jokana, dasz sobie radę z ich otwarciem? Próbowałeś jakichś kodów?”
Technik pokręcił głową.
„Keric…”
„Tak… więc pozostaje nam żmudne majstrowanie przy każdym zamku z osobna. Ile czasu to zajmie?”
„Nie wiem”, Jokana schylił się i podniósł z podłogi mozaikę składającą się z różnych elektronicznych części. „Kondensator nie wytrzymał napięcia; będę musiał wzmocnić oporniki. Później trzeba go ładować, zbierać ogniwo do ogniwa, śrubkę do śrubki, łatać… a wreszcie odpalić i modlić się, aby się nie rozleciał. Ale chyba jest po co harować, nie, Kaktus? No powiedz: jest?”
koniec
« 1 3 4 5
1 kwietnia 2002

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Na ścieżce ku kosmicznemu Samhdi-Ra
Marcel Baron

11 V 2024

Dokądkolwiek wyruszysz, Adnana, będziesz w samym sobie. Nie ma innej drogi, by osiągnąć Samhdi-Ra, niż wyrzec się siebie w ogniu Modi-jana-Sy. Będziesz więc wędrował w czasie i przestrzeni, tak naprawdę jednak nie poruszysz się ani o jeden atom. A potem wrócisz ze swojej podróży wzbogacony tylko o ciężar nowych doświadczeń.

więcej »
Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Kamuflaż
— Marcin Jankowski

Projekt „Hitalia”
— Andrzej Filipczak

Gwardia
— Andrzej Filipczak

Historia interaktywnej opowieści
— Jarosław Grzędowicz

Cyfrowo
— Marcin Jankowski

Przyjaciel dobrego
— Marcin Jankowski

Eva
— Andrzej Filipczak

Marnotrawny
— Wojciech Gołąbowski

Tegoż twórcy

Po Tej Stronie
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.