Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 1 maja 2024
w Esensji w Esensjopedii

Marcin Jankowski
‹Przyjaciel dobrego›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Jankowski
TytułPrzyjaciel dobrego
OpisOpowiadanie osadzone w realiach świata Hitalia.
GatunekSF

Hitalia: Przyjaciel dobrego

1 2 3 »
Minęła dobra chwila zanim odzyskałem ostrość widzenia. Mój przeciwnik leżał w błocie oddychając płytko, a wokół jego torsu rozszerzała się karminowa plama. Oderwałem rękaw jego kombinezonu, rozciąłem go wzdłuż i zacisnąłem prowizoryczną opaskę powyżej jego łokcia. Na piersi miał naszywkę z napisem „Fenix” i nazwiskiem Lorqs Sithard. Teraz zrozumiałem już, czym były pływające po powierzchni bagna szczątki. Zrozumiałem wszystko.

Marcin Jankowski

Hitalia: Przyjaciel dobrego

Minęła dobra chwila zanim odzyskałem ostrość widzenia. Mój przeciwnik leżał w błocie oddychając płytko, a wokół jego torsu rozszerzała się karminowa plama. Oderwałem rękaw jego kombinezonu, rozciąłem go wzdłuż i zacisnąłem prowizoryczną opaskę powyżej jego łokcia. Na piersi miał naszywkę z napisem „Fenix” i nazwiskiem Lorqs Sithard. Teraz zrozumiałem już, czym były pływające po powierzchni bagna szczątki. Zrozumiałem wszystko.

Marcin Jankowski
‹Przyjaciel dobrego›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
AutorMarcin Jankowski
TytułPrzyjaciel dobrego
OpisOpowiadanie osadzone w realiach świata Hitalia.
GatunekSF
„Jeśli siadasz przy tym stole, zważ że światło nienajlepsze,
a partnerzy w każdym razie przypadkowi.
Popraw pludry, nim usiądziesz i pod boki się podeprzyj,
bo pewności siebie brak nowicjuszowi.
Kart nie sprawdzaj - znakowane, ale nie daj znać, że wiesz to
bo obrażą się i wstaną od stolika.
Przegrasz tak czy owak, chyba że oszukasz, ale zresztą
Nie po kartach się poznaje przeciwnika.”
J. Kaczmarski „Szulerzy”
Gorąco.
Gorąco i duszno.
Pod sklepieniem drzew powietrze jest nieruchome i ciężkie. Ukośne smugi słonecznego blasku tną zielony półmrok na mozaikę świateł i cieni, rysując na ziemi powolny, ruchomy deseń upływającego czasu.
Siedzę ukryty pomiędzy pokancerowanymi wiatrem i deszczem wapiennymi skałkami i czuję, jak koszula oblepia mi plecy a krople gryzącej, słonej wilgoci spływają w kąciki oczu.
Czekam.
Pas wysokich żółtych traw na granicy drzew zafalował jak poruszony wiatrem, ale rozgrzane powietrze nawet nie drgnęło. To może być coś, co da się upolować. Nałożyłem strzałę na cięciwę łuku.
Z kępy źdźbeł wysunęła się niewielka głowa, obdarzona parą wyłupiastych ciemnych oczek. Ślepia mrugnęły kilka razy, lustrując polankę, po czym zwierzę zniknęło na powrót w ścianie spłowiałej zieleni. Uśmiechnąłem się lekko. Jager złapał takiego sześcionogiego „kota” we wnyki. Twierdził potem, że zwierz jest jadalny. Czyli mamy potencjalny obiad.
Sześcionóg wygramolił się z trawy i stanął słupka, obserwując rozsypane na ziemi bladożółte kulki owoców i węsząc. Cwaniak, pomyślałem. Widzi żarcie, ale jest ostrożny.
Zwierzę opadło na swoje sześć łap i potruchtało w moją stronę. Ostrożnie napiąłem łuk, czując jak wyszlifowany z ceramicznego okrucha grot prawie parzy zaciśniętą na broni dłoń.
Cholerny upał.
Zwierzak minął wbity w ziemię kij oznaczający odległość, którą wystrzelone strzały przelatywały w miarę prosto. Odczekałem jeszcze sekundę, aż wejdzie w plamę światła i zwolniłem cięciwę.
Trafiony „kot” podskoczył, wywinął niezgrabne salto i miękko pacnął w ściółkę. Pogratulowałem sobie celnego strzału i wyskoczyłem z kryjówki - dwa dni temu postrzelona ofiara szamocąc się złamała jedną z trudem wykonanych strzał.
Tym razem jednak „pazury Tsur” nie były potrzebne. Zwierzę zdechło prawie natychmiast z przeciętym grotem kręgosłupem.
– Chciałeś zjeść, a teraz ciebie zjedzą. Takie życie. - powiedziałem, wyciągając drzewce z grzbietu pokrytego krótkim jak u kreta futrem burego koloru. Zachodzące już białawą błoną czarne oczy patrzyły na mnie nieruchomo. Odwróciłem głowę. Głupi, bezsensowny gest u kogoś, kto zabijał na arenie, w walce twarzą w twarz, ale nigdy nie zdołałem się go pozbyć. Może gdybym zdołał, nie musiałbym teraz polować sposobami neandertalczyka w lesie obcej planety.
No właśnie. Planeta. Hitalia - niedoszły raj, który miał być zasiedlony przez potępieńców. Nowy Świat! Nowe możliwości! Wolność! Telepatia!
I wyczołgiwanie się na kolanach z pogruchotanego wraku. Palenie trupów na stosach. Zimno i głód. Noce na gołej ziemi, obok rannych i umierających, z którymi telepatycznie WSPÓŁCZUJESZ. Pełny przegląd tego, co wydała cywilizacja: buntownicy, złodzieje, mordercy, fanatycy, hackerzy, żołnierze, faszyści, anarchiści, inkwizytorzy, bojownicy o wolność waszą i naszą, narkomani i cwaniacy. Którzy oczywiście zaczęli od wznoszenia jedynie słusznych sztandarów i ideologii oraz od brania się za łby. Sartre mówił, że „piekło to inni”. Pudło: piekło to my - wystarczy dać nam trochę czasu.
Potrząsnąłem głową, żeby odpędzić takie myśli. Niezależnie od tego, jaki rodzaj świata przypadł mi w udziale, będę się musiał starać w nim przeżyć. Ekologia uczy - przeżywa najlepiej przystosowany; muszę się przystosować.
Podniosłem upolowanego „kota” z ziemi. Dość, pomyślałem. Mam żywności na dwa dni. Starczy tego polowania.
Za skałkami leżały moje wcześniejsze trofea: „skalna świnka”, dwie złowione na płyciźnie strumienia ryby i garść kłosów hitaliańskiej „kaszy”, przypominającej Cerealia betelina hodowaną na federacyjnych plantacjach. Obok na zrolowanej kurtce tkwił sfatygowany i podrapany plastikowy bidon. Podniosłem go i pociągnąłem łyk, krzywiąc się jednocześnie. Woda nagrzała się w upale i nabrała obrzydliwego mdło-żelazistego smaku.
– Paskudztwo - stwierdziłem specjalnie głośno, ocierając jednocześnie usta. W ciszy tego lasu było coś niesamowitego - nie mogłem pozbyć się uczucia, że coś mnie w skupieniu bacznie obserwuje. - Muszę iść bardziej na wschód, znaleźć jakiś strumień, który nie przepływa przez bagna.
Odchodząc obejrzałem się jeszcze. To było dobre miejsce, przez trzy dni pod rząd zawsze zdobywałem tu coś do jedzenia. Niestety, zwierzęta także się uczą. Dzisiaj pół dnia dało jednego małego „sześciokota”, jutro mogłoby nie być już żadnego. Jestem…. byłem hydroponikiem, pół mojego życia spędziłem nad jadalną albo użytkową florą, ale ekosystemu Hitalii dopiero się uczyłem i jeszcze wiele czasu upłynie, zanim nauczę się z niego korzystać. Kto wie, czy w ogóle to kiedykolwiek nastąpi. Nie mam odczynników, komputera, analizatorów chemicznych i spektrofotometrycznych, wirówek, ekstraktorów ani nawet zwykłego zestawu polowego. W Cambel’s Claim pracowałem otoczony górami sprzętu, tu do dyspozycji miałem tylko własną pamięć, a z urządzeń pozostała mi tylko gladiatorska pamiątka - ostrza wszczepione w prawą dłoń. Na tej planecie był sprzęt - w ładowniach „Fenixa”, ale wydobycie go nie wyglądało na prawdopodobne. Nasz środek transportu wywalił solidną dziurę w skorupie planety i teraz znajdował się jakieś sto jardów pod jej powierzchnią. Zresztą żeby mieć szansę wykorzystania sprzętu, najpierw musiałbym wrócić do obozu, a tę ewentualność przestałem rozważać już jakiś czas temu. Pomagałem ile mogłem, czas zadbać o siebie. Koloniści poradzą sobie beze mnie.
Wyszedłem na skraj lasu. Gorące, żółte słońce Hitalii minęło niedawno zenit i nad sawanną tańczyło rozgrzane powietrze zniekształcając krajobraz. Osłaniając oczy od blasku popatrzyłem ponad lasem. Wąska, pokręcona smużka dymu wykwitała ponad drzewa. Nowy obóz. Z miejsca, w którym stałem, nie było widać wraku, zasłoniętego podwójnym wapiennym szczytem Małpiej Czaszki. Śladem po katastrofie był tylko szeroki pas zwęglonych drzew, popiołu i rozmaitych śmieci ciągnący się jak piekielna droga przez płaskowyż leżący pode mną. Pożar zgasł już kilka dobrych dni temu, a w powietrzu wciąż unosił się mdły, duszący smród spalenizny. Teraz nie był szczególnie mocny, ale wieczorem, kiedy ustanie wiatr, a nagrzana po całym dniu ziemia zacznie stygnąć, na równinie nie będzie czym oddychać. To nie tylko fetor ze spalonych „wybuchowych drzew”. Bóg jeden wie, ile zwierząt nie zdołało uciec z pożaru. Chociaż z drugiej strony, na przyszły rok - o ile ten hitaliański rok ma jakieś pory - trawa będzie tu wyjątkowo gęsta i bujna, doskonała jako teren łowiecki. Warto o tym pamiętać. O ile oczywiście dożyję przyszłego roku…
Rozpalone jak piec muflowy słońce parzyło twarz i ramiona. Poprawiłem przewieszoną przez ramię płachtę ze zdobyczą i popatrzyłem jeszcze raz w kierunku obozu.
– Farewell, Kaktus - mruknąłem. - Jak to stoi w Księdze Koheleta, „jest czas brania i tracenia, czas posiadania i czas na odrzucenie”. Tak samo przyszedł czas na pożegnanie.
Początkowo szedłem, próbując wybierać jak najkrótszą drogę, na przełaj przez las, ale w miarę posuwania się na wschód, pomiędzy drzewami pojawiało się coraz więcej rozłożystych niskich krzewów o twardych jak kamień pędach, na domiar złego usianych kolcami. Ciernie łapały mnie za ubranie i drapały po rękach, a złamane brudziły lepkim, mażącym się sokiem, do którego kleiły się kawałki kory, trawy, suchych liści i dziesiątki innych nierozpoznawalnych strzępów. Próbowałem łamać krzaki przy pomocy kija, ale ten tylko wiązł w kolczastych gałęziach. Po jakiś dwóch godzinach marszu stwierdziłem, że zbaczam coraz bardziej ku północy, w kierunku bagien i moczarów, a jednocześnie wyglądam jakbym wytarzał się w ściółce. Zatrzymałem się na chwilę. Przez bagna nie znałem żadnego przejścia, a nawet jeśli takie istnieje, pewnie nie znajdę go przed zmrokiem. Z drugiej strony nocowanie samotnie w lesie zupełnie mi się nie uśmiechało. Prawda, był cichy, ale nie znaczyło to, że jest wymarły. W czasie przedzierania się przez chaszcze parę razy słyszałem, jak coś chrupiąc suchymi patykami znika głębiej w gęstwinie i czułem telepatycznie obecność czegoś żywego. Skoro między drzewa zaglądały stworzenia w rodzaju „sześciokota”, to na pewno były też i takie, które „sześciokotami” się żywiły. Pamiętałem jeszcze moje pierwsze spotkanie z dużym okazem hitaliańskiej fauny i chociaż okazał się on roślinożercą, to drugi raz mogę mieć mniej szczęścia.
1 2 3 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Ilustracja: Waldemar Jagliński

Malarz, chłopiec i Ewa
Waldemar Jagliński

20 IV 2024

Pośród soczystych traw zobaczył znajomą postać. Obraz zafalował, stał się żywy, a chłopiec z pierwszego planu znikał i pojawiał się, pulsując barwami. Kilka większych kwiatów pochyliło się w stronę Promyka, a ten uśmiechnął się szeroko i wskoczył na mocne łodygi.

więcej »
Ilustracja: <a href='mailto:tatsusachiko@gmail.com'>Tatsu</a>, wygenerowane przy pomocy AI

Bestseller
Marcin Pindel

16 III 2024

— Spójrz prawdzie w oczy: marny z ciebie pisarzyna, takich „talentów” jest na pęczki w każdym zakątku tego kraju. Nawet wśród twoich uczniów było wielu lepszych od ciebie; pewnie to zauważyłeś, czytając ich wypracowania, ale twoje chore przekonanie o tym, że jesteś wyjątkowy, pozbawiło cię trzeźwego osądu. Tylko ja mogę ci pomóc, jedyne, co musisz zrobić, to o to poprosić.

więcej »
Ilustracja: Małgorzata Myśliborska

Pająki
Jan Myśliborski

14 I 2024

Było już prawie zupełnie ciemno. Kiedy zatrzaskiwał ciężkie skrzydło bramy, wydało mu się, że po drugiej stronie drogi dostrzegł zarys sylwetki stojącego pod drzewem człowieka. Mimo wszystko poczuł coś w rodzaju ulgi, gdy już przekręcił klucz.

więcej »

Polecamy

...ze szkicownika, cz. 9

...ze szkicownika:

...ze szkicownika, cz. 9
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 8
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 7
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 6
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 5
— Jacek Rosiak

Za kulisami autoportretu, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 4
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 3
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 2
— Jacek Rosiak

...ze szkicownika, cz. 1
— Jacek Rosiak

Zobacz też

Z tego cyklu

Kamuflaż
— Marcin Jankowski

Projekt „Hitalia”
— Andrzej Filipczak

Gwardia
— Andrzej Filipczak

Historia interaktywnej opowieści
— Jarosław Grzędowicz

Cyfrowo
— Marcin Jankowski

Eva
— Andrzej Filipczak

Legenda o ukrytym skarbie
— Michał Studniarek

Marnotrawny
— Wojciech Gołąbowski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.